niedziela, 13 czerwca 2010

"Czerwieńszy Niż Czerwień"



Zawsze wolałem pracować na nocnych zmianach. Życie toczy się wtedy zupełnie innym tempem. Na ulice wynurzają się dziwni ludzie, których twarze mogą być akceptowane jedynie w blasku księżyca. Nadzwyczajne stwory, nieoceniane potępieńczym wzrokiem społecznej moralności. Nawet Ci, którzy mają prawo przemierzać miasto i za dnia, nocą, pijani drogim barowym alkoholem, są dużo bardziej znośni i przystępni. Świat w końcu przestaje być Twoim wrogiem i oplata Cię swym mrocznym, łaskawym ramieniem. Jaskrawe światła latarni i postojów autobusowych, podkreślają naturalizm tych scenerii. Wszyscy czują się jak u siebie w domu. Słyszysz mieszanki śmiechu i płaczu, pieśni i krzyków. Widzisz ludzi wymiotujących, kiedy poczują taką konieczność oraz plujących na wystawy sklepowe, kiedy najdzie ich na to ochota. Pary wsparte o betonowe mury, pieprzące się w półmroku i bandy maltretujące tych słabszych i niezahartowanych. To wszystko jest obrzydliwe, ale taka właśnie jest ludzka natura.

To nie była jednak zwykła noc, ale noc Halloween. Ludzie zakładają maski każdego dnia, starając się dorównać własnemu wyidealizowanemu obrazowi i noszą je przez całe swoje życie. W tę jedyną noc w roku, przykrywają swoje maski nowymi maskami i przez kilka godzin udają, że są kimś innym. Święto zmarłych, które już dawno zostało obdarte ze swego pierwotnego znaczenia i stało się nieoryginalną sztampą. Nie ma znaczenia jaką przybierzesz osobowość, na jaki kostium się zdecydujesz... Jeśli przebierzesz się, bo przebierają się wszyscy inni, to siłą rzeczy jesteś przebrany za posłuszną małpę.
Tego wieczoru, pracowałem na recepcji jednego z bardziej klasowych budynków mieszkalnych. Mój zmiennik, z szyderczym uśmiechem na twarzy, poinformował mnie, że w kilku apartamentach będą odbywać się prywatne bale kostiumowe. W sumie miałem nadzorować osiem oddzielnych imprez. Oznaczało to ręce pełne roboty i masę pijanych ludzi.
- Nie ma litości na tym świecie - pomyślałem a zanim zdążyłem się o cokolwiek zapytać, usłyszałem trzask zamykanych drzwi i odgłosy pospiesznych kroków oddalającego się portiera z dziennej zmiany.
Zaparzyłem kubek mocnej kawy i wyciągnąłem książkę. Namacałem zakładkę, wyblakły wycinek magazynu przedstawiający dwie nagie kobiety zroszone wodą z węża ogrodniczego, przejechałem palcem wskazującym po linii uda każdej z nich, uśmiechnąłem się usatysfakcjonowany i otworzyłem na stronie, gdzie przerwałem czytać. Wzrok ślizgał się po kolejnych wersach tekstu. Upiłem pierwszy łyk, odetchnąłem ciężko i czekałem na rozpoczęcie wieczornego cyrku.

Pierwszy przez drzwi przeszedł Batman w towarzystwie Wampirzycy. Stanął nonszalancko przed moim biurkiem, naprężył sześciopak muskuł wykonany z gąbki, uniósł wysoko brodę, nabrał powietrza w płuca i starając się obniżyć ton swojego głosu, rzekł:
- Witaj obywatelu. Przybyłem stanąć w obronie niewinnych i pokrzywdzonych.
- Wolontariat Czerwonego Krzyża jest po drugiej stronie ulicy - odpowiedziałem siląc się na poważną minę. Uśmiech na twarzy Batmana ustąpił miejsca wyrazowi dogłębnego niezadowolenia. Zakłopotany wypuścił powietrze ze świstem, niczym plażowa piłka z nieszczelnym wentylem.
- Yyyyy, przyszliśmy do Wendy ? - odpowiedział pytając zarazem.
- Czwarte piętro, drzwi po prawej - odprawiłem go zwięźle i wróciłem do lektury. Czułem jego spojrzenie na czubku mojej głowy, ale nie powiedział już nic i odszedł pośpiesznym krokiem, ciągnąc za sobą Wampirzycę. Niecałe dwie minuty później, usłyszałem jak na korytarzu krzyknął do kogoś innego "Witajcie obywatele. Przybyłem stanąć w obronie niewinnych i pokrzywdzonych ! ". Pewnie ćwiczył ten tekst przed lustrem cały poranek.
Zachowywałem się jak ostatni kutas i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. To była jednak moja czwarta nocna zmiana z rzędu i byłem w podłym nastroju. Kiedy jesteś zmęczony zanim jeszcze zaczniesz pracować a w zasięgu ręki masz osiem prywatek i siłą rzeczy musisz robić za stróża pilnującego ładu i porządku, to ciężko jest udawać, że wydawanie kluczy i wskazywanie drogi do mieszkań jest spełnieniem Twoich marzeń i oczekiwań. Domowe imprezy zawsze były moim żywiołem. Zawsze wolałem mniejsze i bardziej treściwe środowiska. Wolałem je dużo bardziej niż wychodzenie do klubów, które są jedyną rzeczą bardziej sztuczną i żałosną niż Halloween. Oni byli tam, pijani i szczęśliwi, kiedy ja tutaj, na recepcji, robiłem za pieprzony drogowskaz w krawacie. Zmęczenie połączone z nutą zazdrości jest zabójczą kombinacją. Tymczasem zabawa rozkręcała się na całego a poszczególne apartamenty konkurowały w nieoficjalnej bitwie na najgłośniejsze zbiorowiska ludzi. Powoli zbliżała się północ a wraz z nią pora, w której bladzi i napierdoleni imprezowicze, zaczynają się bratać z każdą napotkaną osobą. Każdy kto kiedykolwiek odbywał wydłużone konwersacje z pijanym w sztok człowiekiem, wie że jest to przyjemność porównywalna jedynie z wypadkiem samochodowym. Atmosfera zaczynała się rozluźniać. Zabawa przekroczyła już punkt zenitu, a znudzeni goście zaczynali szwendać się po posiadłości w poszukiwaniu wrażeń i "nowych przyjaciół". Czułem w kościach, że nie będzie mi dane dokończyć kolejnego rozdziału książki.

Spiderman rozpoczął falę, nawiedzonych etylem postaci, które miały odwiedzić moje stanowisko pracy. Podszedł do mnie na czworaka i szlochając padł do moich stóp. Użalał się przez łzy, spływające po napuchniętych i zaczerwienionych policzkach.
- Nie mogę znaleźć swojej maski ! Wszyscy wrogowie poznają moją prawdziwą tożsamość ! - łkał do moich sznurówek - Jestem zgubiony ! Zgubiony ! Jestem... zgubiony ! - Smarki kapiące z czubka jego nosa, przemieszane z łzami, ściekały po moich butach.
Podniosłem go za łokieć z ziemi, złapałem obiema dłońmi pękatą twarz, tak że jego usta złożyły się jak do pocałunku i najspokojniej jak tylko potrafiłem odparłem:
- Stary... Twoja maska jest kapturem. Masz ją na plecach.
Spojrzał na mnie wielkimi otępiałymi oczyma, uniósł rękę wysoko ponad głowę a następnie zgiął ją w łokciu i namacał kaptur za jego karkiem.
- Dziękuję Ci bracie ! - wykrzyknął szczerze rozradowany.
- Nie ma za co. A teraz wracaj na imprezę, ratować świat przed złoczyńcami - odpowiedziałem obracając go o 180 stopni i nakierowując w stronę odpowiedniego mieszkania. Pchnąłem go lekko do przodu dla rozpędu, jak dziecko na huśtawce i obserwowałem jak zataczając łuki odchodzi, po czym zacząłem szukać szmatki do oczyszczenia obuwia z gilów. Kiedy podniosłem głowę znad biurka, zobaczyłem Biskupa. Jego nogi były skrzyżowane już na wysokości ud, brwi marszczyły się z szaleńczą siłą, rozglądał się nerwowo.
- Mogę w czymś pomóc ? - zapytałem, zmuszając się do odrobiny kurtuazji.
- Przepraszam, że pytam o coś takiego, ale czy mógłbym skorzystać z pańskiej toalety ? - zapytał wyraźnie spięty i zaniepokojony.- Ktoś siedzi w toalecie w mieszkaniu od ponad pół godziny i nie można się tam dostać. Nie wiem, ile jeszcze będę w stanie wytrzymać... Proszę... Bardzo proszę...
Stawał na opuszkach palców, jakby próbował wessać swoje odchody na wdechu. Biskupia czapka drgała na jego głowie, oczy zrobiły się szkliste i błagalne. "Ostatnie czego potrzebuje, to biskupia dupa na moim sedesie" - pomyślałem. Facet wiercił się jak spłoszone zwierzę. Zaczął głośno sapać i postękiwać.
- Zapierdalaj pan w pędzie, bo się rozmyślę... - odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Niech Bóg Pana błogosławi - udzielił mi fałszywego błogosławieństwa, po czym pognał w stronę drzwi. Usłyszałem głuche trzaśnięcie o framugę i kliknięcie zamka a następnie przeciągłą kanonadę rzadkiego gówna uderzającego o brzegi muszli klozetowej a zaraz po niej głośne "aaaaaaccchhhhh". Zatrząsłem się w środku ze złości. Na domiar złego cała recepcja wypełniła się zapachem fekaliów. Dłonie same zaciskały mi się w pięści. Miałem nadzieję, że Biskup zadusi się własnym smrodem.
Otworzyłem na oścież frontowe drzwi i wyszedłem na papierosa. Nie byłem nawet w połowie, kiedy przed moimi oczami stanęły dwie skąpo i wyzywająco ubrane kobiety. Wyglądały parszywie z ich przesadnym makijażem, krótkimi spódniczkami i dekoltami sięgającymi niemal pępka. Nie mogłem się domyślić czy przebrały się za kurwy czy naprawdę nimi są.
- Witaj słodziutki, nie widziałeś może faceta przebranego za biskupa gdzieś w okolicy ?
- Biskup stawia klocka - odpowiedziałem krótko. Jedna z nich wyciągnęła paczkę długich, chudych papierosów i poczęstowała drugą. Stanęły koło mnie, odpaliły papierosy i zaczęły rozmawiać o pracy. Przerzucały się nudnymi biurowymi historiami o wyjazdach służbowych, konferencjach i możliwościach awansu. Traktowały mnie jak powietrze. Po ich, na siłę wyrachowanym, języku można było wywnioskować, że są pannami z dobrych domów. Zadufane w sobie, skupione na karierze. Zdecydowanie nie zachowywały się jak kurewki, co nie oznaczało, że skrycie nie pragnęły nimi być, choćby przez jedną noc. Stałem obok, udając że mnie tam nie ma. Kiedy odpaliłem drugiego papierosa, jedna z nich spojrzała na mnie z ukosa. Odwróciła się do mnie na szpilce, podparła ręce o biodra, łypnęła okiem i z wyraźną wyższością w głosie, warknęła ostro:
- Nie powinieneś wracać do pracy ?!?
- To specjalna postawa na Halloween czy na co dzień też jest Pani zimną suka ? - odburknąłem z uśmieszkiem na twarzy. Użyłem formalnego "pani", ponieważ jednym z wymogów mojej pracy było przestrzeganie dobrych manier.
- Słucham ?!!!??! - oburzyła się wściekle a jej koleżanka stała z rozdziawionymi zaskoczeniem ustami. Wiedziałem, że czeka mnie opryskliwy wykład z jej ust, który najprawdopodobniej zaowocuje moim zwolnieniem z pracy. Zanim jednak zaczęła swoją tyradę, na horyzoncie pojawił się Biskup.
Obie z miejsca rzuciły mu się na szyję, gubiąc niemal po drodze buty. Zarzucił na każdą z nich po jednym ramieniu a sam usadowił się pośrodku i zaczęli się kierować w stronę apartamentu. Moja niedoszła oprawczyni rzuciła mi przez ramię lodowate spojrzenie i kręcąc tyłkiem przy chodzie zaczęły wspólnie prowadzić swojego alfonsa w sutannie.

Czułem, że jeśli zostanę przy biurku, za moment zaatakuje mnie kolejny najebany przebieraniec. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Zasunąłem za sobą krzesło i zamknąłem frontowe drzwi. Wyziewy z dupy Biskupa, nadal złowieszczo panoszyły się w atmosferze recepcji. Nie miałem jak stamtąd uciec, nie licząc się z konsekwencjami terminacji a pieniądze z tej pracy były mi potrzebne jak rzadko. Jedyną opcją był patrol, toteż powolnym krokiem skierowałem się do podziemnego parking połączonego z budynkiem, gdzie mogłem się oddalić od natarczywości ludzkiego towarzystwa.
Mijałem kolejne samochody, zerkając na nie od czasu do czasu obojętnie. Wszystkie były do siebie podobne. Powtarzały się te same marki a jedyna różnica między nimi polegała na odcieniu lakieru. Wszystkie błyszczały w bladym świetle długich jarzeniówek, gotowe do porannych podróży, z uśpionymi warczącymi silnikami, na pohybel rozlatującym się autom kompaktowym w leasing'u przeciętnych ludzi. Patrzyłem na ich przednie zderzaki odczytując kolejne nazwy: "BIG SH0T", "SEX1", "BEA5t", "P1MP", "M0N3Y MAN", "TH3 0N3"... Każdy z nich czuł się panem całego świata.
Nagle w oddali zobaczyłem coś dziwnego. Nie miałem pojęcia co to mogło być. Wyglądało jak duża jaskrawo czerwona poduszka z frędzlami na bokach, wyraźnie kontrastująca ze stalową szarością wilgotnego betonu. Czerwień biła po oczach niczym stroboskop. Kusząca i intrygująca zarazem. Cokolwiek to było, leżało tam nieruchomo bezpańskie. Powolnym krokiem zbliżyłem się do tajemniczego obiektu, w duchu przeklinając ten pieprzony wieczór. Kiedy podszedłem bliżej zauważyłem, że frędzle były w rzeczywistości odnóżami, z górną parą zakończoną gąbczastymi kleszczami. Ze spodu poduszki wystawały dwie nogi obleczone w tego samego koloru rajstopy i małe buty na płaskiej podeszwie. Te nogi były absolutnie niewiarygodne ! Długie, smukłe, idealnie proporcjonalne, kobiece. Nie mogłem oderwać od nich wzroku i dopiero po dłuższym momencie zauważyłem złożone przy ciele ręce i dłonie w czerwonych rękawiczkach oraz zarys głowy ze sterczącymi czułkami, zakończonymi oczami. Mój umysł przeszedł w stan gotowości. Pomyślałem:
- O kurwa... - a moment później - Czy ona nadal oddycha... ?
Złapałem ją za przegub lewej dłoni i potrząsnąłem nią lekko.
- Halo ? Żyjesz ? Kim jesteś ?
Poduszka wzdrygnęła się w odpowiedzi. Zaraz po tym wydała z siebie krótki jęk. Dłonie podparły się na zimnym betonie, próbowała wykonać obrót, ale wyraźnie brakowało jej siły. Podłożyłem jedną rękę pod jej głowę dla asekuracji a drugą włożyłem pod spód poduszki i delikatnie przechyliłem ją na plecy. Ujrzałem jej twarz i przez moment zabrało mi dech w piersiach. Była prześliczna. Zjawiskowa.
- Jestem homarzycą - odpowiedziała na pytanie jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Nie otworzyła oczu, ale uśmiechnęła się ciepło.
- Nic Ci nie jest ?
- Nie. Odpowczywam sobie... - usłyszałem jej rozleniwiony głos w odpowiedzi.
Przez moment zamilkłem trawiąc tą niezwykłą sytuację, sycąc się jej widokiem. Teraz wyraźnie było widać, że jest przebrana za homarzycę. Cały jej strój był w jednakowym odcieniu. Ten kolor wydawał mi się czerwieńszy niż czerwień. Żywa i pełna, jakby ktoś zmieszał niespokojny płomień z tętniącą krwią. Korpus pokrywała obłego kształtu gąbka, która uniemożliwiała wyróżnienie poszczególnych części jej ciała. Na głowę miała zaciągnięty kaptur, który zasłaniał także jej szyję i włosy. Nawet jej twarz pomalowana była na czerwono, łącznie z ustami i powiekami. Wyglądała nierealnie a jednocześnie bardzo sympatycznie. Nadal leżała na plecach i uśmiechała się do sufitu. Okrągła twarz perfekcyjnie wypełniała kaptur. Delikatny nosek i lekko wydęte usta wpasowywał się w niego idealnie. Długie rzęsy spoczywały miękko na pełnych policzkach. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś może wyglądać tak słodko, w tak idiotycznym przebraniu. Emanowała z niej pozytywna energia. Jej spokojny, pół śpiący wyraz twarzy sprawiał, że sam nie mogłem przestać się uśmiechać. Opanowała mnie naiwna, dziecięca radość. Czułem się szczęśliwy, że mogłem przy niej klęczeć w surowym otoczeniu podziemnego parkingu. Jakby samo bycie przy niej, było nagrodą. Nie myśląc nad tym dwa razy, w przypływie euforii, powiedziałem:
- O boże, wyglądasz fantastycznie...
- Dziękuję. Sporo napracowałam się przy tym kostiumie.
Choć kompletnie nie zrozumiała, co miałem na myśli, uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. W tym jednym momencie nie mogła powiedzieć nic złego. Nie miałem pojęcia kim jest, ani jak się tutaj znalazła. Nie znałem jej imienia. Niemniej jednak, z miejsca, poczułem do niej większą sympatię, niż do większości ludzi jakich do tej pory spotkałem. Jednocześnie, w przedziwny sposób, ta groteskowa czerwona postać kompletnie mnie onieśmielała, jak mikołaj widziany po raz pierwszy w życiu. Przez moment zapomniałem języka w gębie. Milczałem ponownie a ona oddychała spokojnie i równo jak podczas snu. W końcu zebrałem się do kupy i wymamrotałem:
- Na pewno nic Ci nie jest ?
- Jestem troszkę pijana.
- Troszkę ?
- Okej. Jestem bardzo, bardzo, bardzooo pijana - sprostowała i roześmiała się na głos a echo poniosło jej nietrzeźwy chichot przez resztę pomieszczenia.
- Masz ochotę napić się trochę wody ? - zapytałem z troską. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie wzrokiem zranionego zwierzęcia i z trudem odpowiedziała:
- Bardzooo.
Jej oczy. To był nokaut numer dwa. Były ogromne i wyglądały na śnieżno białe na tle żywej czerwieni twarzy. Alkohol nadawał im wilgotnej szklistości i sprawiał, że mieniły się jak zarzewie zimnych ogni. Tak samo jak wtedy gdy starasz się odpalić umierającą zapalniczkę, ale jedyne co uzyskujesz to kilka jasnych promyków i rozproszonych iskierek. Jej źrenice wypełniał głęboki błękit, niczym kolor tropikalnego nabrzeża oceanu. Zatopiłem się w nim bez pamięci. Tracąc tlen w płucach, szedłem na samo dno i nie miałem ochoty ratować własnej skóry. Patrzyłem w sam środek jej oczu i starałem się nie mrugać, by nie przerwać tego czaru. Co za kobieta !
Wyglądała zupełnie bezbronnie. Chciałem ją podnieść do pozycji siedzącej, ale domyślałem się, że jest w stanie takiego upojenia, przy którym jakikolwiek ruch może zakończyć się serią przykrych wymiotów. Zamiast tego, zdjąłem marynarkę, złożyłem ją starannie i podłożyłem pod jej głowę, co nagrodziła kolejnym uśmiechem.
- Za moment wracam. Nigdzie nie odchodź - zażartowałem w kiepskim stylu na odchodnym i oddaliłem się w stronę recepcji.

Nalewając zimną wodę z kranu do kubka, myślałem o tym, jak leży osamotniona i otwarta na wszelkie zła tego nikczemnego świata. Nagle zapragnąłem się nią zaopiekować. Zabrać do domu, napuścić pełną wannę wody i pozwolić jej swobodnie kroczyć po jej dnie. Uszczęśliwić ją w jakiś sposób. Zdawałem sobie naturalnie sprawę z abstrakcyjności tego pomysłu. Przecież praktycznie się nie znaliśmy. Ja byłem jej zupełnie obcy, ona nie była prawdziwą homarzycą... To wszystko nie trzymało się kupy, a jednak wydawało się słuszne. Czułem, że tego właśnie chcę, tego potrzebuję. Kubek już dawno napełnił się po brzegi i lodowata woda ściekała po mojej ręce, mocząc rękaw i skapując na posadzkę. Ulałem nieco z powrotem do zlewu, podwinąłem mankiety i ruszyłem z powrotem do parkingu.
Leżała w tym samym miejscu, nieruchomo i pięknie, niczym posąg.
- Już jestem - powiedziałem do jej niewidocznego ucha, podając zimny kubek.
- Dziękuję - odpowiedziała wdzięcznym głosem i zaczęła upijać z niego małymi łykami.
- Co my teraz z Tobą zrobimy ? Nie możesz przecież leżeć na betonie przez całą noc...zamówić Ci taksówkę ?
- Nie, dziękuję. Czekam na swojego chłopaka... - wyjaśniła.
"Czekam na swojego chłopaka" ? Ta opcja nie przeszła mi przez myśl. Dopiero kiedy usłyszałem te słowa, kiedy przestały być abstrakcyjną możliwością a zamieniły się w rzeczywistość, dotarła do mnie brutalna prawda tego świata. Kobiety takie jak ona, nigdy nie są samotne. Nawet kiedy jeden facet się wykruszy, w kolejce czekają następni chętni na jego miejsce. Co ja sobie myślałem... Z drugiej jednak strony, jaki facet zostawia nocą swoją kobietę półprzytomną na środku parkingu ?!?! Musiał być strasznie zadufanym w sobie skurwielem... Przez chwilę zastanawiałem się czy sączę truciznę na jej chłopaka, ponieważ rzeczywiście był kutasem czy też z najczystszej zazdrości. Cokolwiek to było musiałem działać.
- A gdzie się podziewa Twój chłopak ? Nie powinien być teraz przy Tobie ? - wypytywałem. Męska zasada numer jeden - kto pod kim dołki kopie ten zdobywa dziewczynę.
- Wrócił na imprezę znaleźć moją torebkę - wytłumaczyła.
- Od kiedy to homary noszą torebki ? - zapytałem żartobliwie.
- Okej, zdradzę Ci mały sekret... Nie jestem prawdziwym homarem...
- Nieeeee... Naprawdę ?! - odpowiedziałem udając zaskoczenie i oboje zaczęliśmy się śmiać. Czułem, że pomimo powierzchowności naszej rozmowy, nie wspominając o nadzwyczajnych okolicznościach spotkania, nawiązaliśmy nić porozumienia. Oboje czuliśmy się całkiem komfortowo w tej sytuacji, jakbyśmy znali się od lat. Udało mi się uruchomić moje mojo, a oprócz wilgotności, w powietrzu dało się wyczuć odpowiednie wibracje. Kiedy uderza się na półprzytomną pannę, tarzającą się po betonie, ciężko oczekiwać cudów. Niemniej jednak oczywiste było to, że jest to typowa sytuacja z cyklu "teraz albo nigdy". Musiałem rozżarzyć węgle, jeśli temperatura konwersacji miała być podtrzymana. Oczerniłem już jej chłopaka, teraz musiałem stać się jego kompletnym, lepszym przeciwieństwem. Patrzyła mi prosto w oczy, udało mi się skupić jej uwagę. To był TEN moment.
- Jakkolwiek rycersko stara się postąpić Twój facet, nadal uważam, że nie powinien zostawiać Cię tu samej. A już na pewno nie w takim stanie - dodałem poważnym tonem - Gdybyś była moją kobietą... - zanim dane mi było dokończyć zdanie, jej wzrok przeniósł się ponad moje ramię. Usłyszałem stukot butów o głuchy beton. Odwróciłem się natychmiast, tylko po to by ujrzeć swoją nadciągającą zgubę. Jej chłopak wrócił z przyjęcia, co gorsza udało mu się odnaleźć torebkę.

Z twarzy podobny był zupełnie do nikogo. Wypinał wychudzoną klatkę piersiową z sterczącymi z zimna sutkami. Był w przebraniu Gin'a z Alladyna, ale bardziej przypominał złożony parasol. Prezentował się bynajmniej efektownie, ale w gruncie rzeczy był po prostu przeciętny. Kiedy myślisz o facecie, z którym masz rywalizować, liczysz się z tym, że będzie zatrważająco przystojny lub nad wyraz nieatrakcyjny i bogaty, ale nigdy przeciętny... Przez myśl przebiegło mi tylko: "naprawdę ? ten koleś ?" i wtedy wiedziałem już na pewno, że była to najprawdziwsza zazdrość. Podszedł wolnym krokiem, stanął pomiędzy nami, spojrzał w jej iskrzące oczy i bez słowa upuścił torebkę na jej pękaty czerwony brzuch. Był wyraźnie zdenerwowany i tylko nieco mniej pijany. Odwrócił się w moją stronę. Byłem przekonany, że zorientował się w całej sytuacji w mgnieniu oka. Podświadomie wyczuł moje zainteresowanie i zamierzał bronić swojego terytorium. Byłem gotowy. Pomimo niedogodnej, klęczącej pozycji, przygotowałem pięści do ataku. "Jeśli rzuci się na mnie, wyskoczę jak ze sprężyny i pierwszego zasadzę w podbródek" - pomyślałem. Nagle wystawił rękę a ja napiąłem się instynktownie. Nie była ona jednak zakończona pięścią a otwartą dłonią. Zaraz za gestem poleciały słowa:
- Najmocniej przepraszam za kłopot a zarazem bardzo dziękuję, za opiekę nad nią. Nie wiem co w nią wstąpiło. Schlała się jak świnia... - wyrzucał z siebie mieszankę przeprosin, obelg dla niej i pochlebstw dla mnie. Zachowywał się jakby jej tam nie było.
Byłem zaskoczony i rozbity. Kompletnie się tego nie spodziewałem. Słowa wypadające z ust mieszały się z tymi wypowiadanymi tylko w myślach:
- To żaden kłopot. [Skurwielu]. Naprawdę nic się nie stało. [Chuju]. W końcu mamy Halloween, każdy ma prawo się trochę napić. [Ty sztywna cipo]. Nie powinien jej pan tak zostawiać na środku parkingu... [Jebana imitacjo przeciętnego parasola]. - odpowiedziałem z obojętną twarzą.
Czekałem na jego reakcję, ale na próżno. Uśmiechnął się tylko sztucznie, złapał ją za ramię i zaczął podnosić z ziemi ignorując mnie kompletnie. Nie było w tym jednak nic nadzwyczajnego. Zarówno w tej jak i w wielu innych profesjach, bycie traktowanym "jak powietrze" jest normą. Po prostu przy niej, na moment zapomniałem, że nadal jestem w pracy. Zostałem zupełnie wykluczony, co spowodowało nagły przypływ frustracji. Musiałem się jakoś wciąć pomiędzy nich.
- Może zamówić taksówkę ?
- Nie, nie. Dziękuję. Przyjechaliśmy na rowerach, poradzimy sobie - odpowiedział, po czym zaczął rozkuwać dwa rowery z zabezpieczających łańcuchów.
- Nie sądzę żeby ona była w stanie dojechać na rowerze... - odrzekłem zdziwionym głosem, gdyż ten fakt wydawał mi się bardziej niż oczywisty.
- Dziękuję, po-ra-dzi-my sobie - odwarknął przez ramię.
Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na homarzycę, która kołysząc się na nogach, stał ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w ziemię. Podał jej rower, po czym sam wskoczył na siodełko i zaczął pedałować ku wyjazdowi z parkingu. Z trudem przełożyła nogę przez ramę. Podniosła głowę i spojrzała na mnie nie odrywając wzroku. Patrzeliśmy się na siebie nawzajem bez słowa i wydawało mi się, że ten moment trwał całą wieczność. Myśli kołatały się w mojej głowie. Czy powinienem jednak wezwać taksówkę ? Czy ona chcę żebym ją uratował ? Czy to jest już koniec ? Czy powinienem zrobić cokolwiek ? Podniosłem dłoń nie wiedząc jeszcze dlaczego... "Powinienem ją zatrzymać". "Muszę ją zatrzymać !" - pomyślałem.
- Jedziemy ?!?! - usłyszeliśmy zimny, ostry głos z drugiego końca parkingu.
- Już, już - odpowiedziała pospiesznie, po czym odwróciła się ponownie w moją stronę, uśmiechnęła i dodała - Dziękuję za opiekę, to było słodkie.
Moje kolana ugieły się pod ciężarem tych słów. Były zarówno największą nagrodą za mój wysiłek, jak i zwiastunem pożegnania. Widziałem teraz wyraźnie w jej oczach, że moje zainteresowanie nie było jednostronne, ale to nie był ten wieczór ani to miejsce...

Wyszedłem na jezdnię odprowadzając ich wzrokiem. On jechał w miarę przyzwoicie, kilka metrów z przodu, ona pedałując niepewnie podążała za jego cieniem. Co chwila wykonywała nagłe ruchy kierownicą próbując utrzymać równowagę i mozolnie brnęła do przodu. Kręciła tyłkiem na siodełku z wyraźnym trudem, a odnóża i czułki jej kostiumu chybotały się na wszystkie strony przy każdym ruchu. Z rękoma w kieszeniach, stałem bez słowa i patrzyłem się na jej obły pancerz znikający za rogiem ulicy.
Wróciłem za swoje biurko, porzucone 45 minut temu dla nienaturalnych rozmiarów, pijanej homarzycy. Patrzyłem się tępo w prosty popielaty blat, nie mogąc przestać o niej myśleć a tym bardziej martwić się o jej powrót do domu w jednym kawałku. Co chwila przed oczami stawał mi obraz, jej leżącej na krawędzi chodnika, martwej, zbroczonej krwią której nie można odróżnić od kostiumu. Wszystko przeze mnie, przez to że jej nie zatrzymałem... Moja chwila niepewności i obecna niemoc przyprawiała mnie o mdłości. Wiedziałem, że zjebałem sprawę po całości. Uczucie ciepła jej uśmiechu, reminiscencje jej głębokich oczu, domysły krążące wokół jej dalszych losów... Wiedziałem, że to będzie ciężka noc.

Najpierw zapukałem do drzwi lekko, trzy razy, bez większych nadziei. Muzyka zagłuszała starannie wszystko dookoła. Zwinąłem zatem dłoń w pięść i uderzyłem ponownie. Po chwili drzwi uchyliły się nieco, a przez szparę między framugą wychyliło się czarne kocie ucho.
- Kto tam ? - usłyszałem niepewny damski głos.
- Może pani zawołać właścicielkę mieszkania ?
- Oczywiście. Momencik. - odpowiedziała nieco wystraszona, po czym zamknęła drzwi. Gdy otworzyły się ponownie, kobieta-kot zniknęła a jej miejsce zajęła Czarownica w bieli z poderżniętym gardłem. Wyglądała seksownie pomimo krwi na szyi i podołku.
- Taaakk ? Czy coś się stało ? - spytała z uśmiechem na twarzy.
- Nie, nie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jestem portierem z nocnej zmiany i zdaje sobie sprawę z tego, że powinienem siedzieć za biurkiem, ale naprawdę przydałby mi się jakiś drink i zastanawiałem się...
- Zapraszam. - odpowiedziała nadal się uśmiechając.
Zaprosiła mnie prosto do kuchni gdzie cała lodówka była wypełniona wszelkiego rodzaju alkoholami dostępnymi w sklepach. Nalała sobie i mi szklankę whisky z lodem i usiedliśmy razem w rogu pomieszczenia. Spytała mnie o przyczynę złego nastroju. Opowiedziałem jej o zajściu na parkingu a ona z miejsca wiedziała o kogo chodziło. Była gościem na jej imprezie. Nie wiedziała o niej zbyt dużo gdyż była znajomą jej faceta a homarzyca jedynie osobą towarzyszącą. Na co dzień mieszkała w Stanach i pracowała przy produkcji telewizyjnej. Ostatnio zajmowała się programami dziecięcymi i "pożyczyła" sobie kostium ze studia. Nazajutrz wracała do swojego kraju. Nikt nie znał jej imienia. Później Biała Czarownica zachęciła mnie do kolejnego drinka i kazała się rozgościć a sama zniknęła w tłumie gości wzywana obowiązkami gospodyni wieczoru.

Siedziałem dalej sam w ciemnym rogu kuchni, pomiędzy zmywarką do naczyń a szafką na naczynia. Po whisky była tequilla a później wino i jeszcze więcej wina. Każdy kolejny trunek zawierał w sobie nutę zwykle nieobecnej gorzkości. Opuściłem swoje stanowisko na dobre i nie zamierzałem do niego wracać przed końcem zmiany. Wiedziałem, że zaniedbanie moich obowiązków zostanie w końcu zauważone, ale nie byłem w stanie myśleć o nadchodzących konsekwencjach. Kolejnymi szklankami rozpruwałem swoje cierpienie. Wiedziałem, że zaprzepaściłem swoją jedyną szansę i kląłem na siebie w duchu. Szansa na to, że jeszcze kiedykolwiek ją spotkam była nie tyle mała, co praktycznie znikoma. Nasz historia została zakończona a wprowadzenie stało się zarazem epilogiem i pozostały już tylko same pytania. Co się przed chwilą wydarzyło ? Czy właśnie tak wygląda miłość od pierwszego wejrzenia ? To przecież mit. Miejska legenda. Czcza opowiastka rodem z romantycznej komedii. A może to jednak prawda i taka miłość istnieje ? Może jeszcze ją spotkam ? Tylko jeśli ją spotkam, to czy ją poznam na ulicy, bez kleszczy, odnóż i czułek ? Czy wydarzenia dzisiejszej nocy miałyby dla niej jakiekolwiek znaczenie ? To było dosyć jasne, że racjonalne myślenie dawno uleciało z mojej głowy. Może to jednak nie była miłość, ani nawet zauroczenie... Może po prostu mi odjebało, z przemęczenia, przepracowania... Może wszystko to zostało przeze mnie przekoloryzowane, wyidealizowane. Powstało wiele pytań bez odpowiedzi, ponieważ bez homarzycy nie było ich komu udzielić. Dalsze debatowanie nie miało sensu. Otrzymałem 45cio minutową lekcję życia, niczym z czasów podstawówki. Czasami, kiedy zobaczysz coś czego naprawdę pragniesz, ujrzysz homarzycę leżącą na środku zimnego betonu, musisz wyciągnąć ręce i chwycić to z całych sił, nie oglądając się na boki, na przekór całemu światu. Mieć w dupie wszystko i wszystkich dookoła. Kto nie walczy, ten nie wygrywa
Do wysokiej szklanki wrzuciłem dwie kostki lodu, do których dodałem nieco selera znalezionego w lodówce. Następnie wlałem do niej soku pomidorowego na trzy palce i wsypałem nieco pieprzu. A później zalewałem to wódką i mieszałem. Dolewałem jej dopóki dopóty nie osiągnąłem koloru czerwieńszego niż czerwień. Dokładnie takiego jak odcień jej kostiumu. Spojrzałem w przezrocze szklanki z czułością i opróżniłem ją do samego dna. Seler który na moment przykleił się do mojego policzka, zostawił na nim parę szkarłatnych kropli, krwawych łez po nieposiadanej nigdy stracie. Moje ramiona opadły w końcu bezsilnie uwolnione od nerwowego napięcia a w moim rozkrzyczanym sercu zapanował pokój. Twarz zdrętwiała na moment od nagłej dawki alkoholu i było mi z tym dobrze.
Gorzki smak pozostał jednak na moich ustach przez resztę wieczoru.