piątek, 20 sierpnia 2010

"Za daleko"



Było kilka minut przed północą, usłyszałem odgłos syren policyjnych nadciągających z oddali.
Odwracałem głowę to na lewo, to na prawo, wypatrując pulsujących niebieskich błysków, które byłyby ostatecznym sygnałem do ucieczki. Wzrok napotykał jedynie przejeżdżające samochody, zwalniające na naszej wysokości i niewielkie zbiorowiska ludzi, rozstawionych w ciemnych zakamarkach skrzyżowania, którzy udawali że nie patrzą, ale jednocześnie nie mogli oderwać od nas oczu. Niektórzy kierowcy zatrzymywali się na środku drogi, na wyciągnięcie ręki i z rozdziawionymi ustami obserwowali w ciszy. Nikt jednak nie śmiał przekroczyć małej betonowej wysepki, otoczonej czarną metalową barierką, pomiędzy dwoma przejściami dla pieszych, na której się znajdowaliśmy. Otoczyliśmy się płaszczem ich onieśmielenia. Kokonem chroniącym nas przed ich bezpośrednią wzgardą. Metaliczny dźwięk wibrującej barierki mieszał się z odgłosami przyspieszonego oddechu, tylko po to by zginąć w wietrze mknącym ulicami. Syreny zbliżały się nieubłaganie, odbijając się echem od pobliskich zabudowań. Sprawiało to wrażenie, jakby otaczały nas zewsząd naraz, snując pieśń nieuchronnej klęski. Pot ściekający stróżkami z czoła, przesączał się przez moje rzęsy i zniekształcał obraz przed oczami. Zaciskałem obie dłonie na pół przysłoniętych spódnicą pośladkach, skąpanych w bladym blasku pełnego księżyca. Jej oddech cwałował w narastającym tempie.
- Pieprz mnie Mar-cel ! - wydyszała sylabicznie, pod wpływem kolejnych pchnięć.
- Nie mam na imię Marcel - wycedziłem przez zęby nie przerywając.
- Chuj mnie to ob-cho-dzi... Pieprz mnie moc-niej ! - warknęła zniecierpliwiona.
Wykrzesałem resztkę sił i na ostatnim oddechu, wchodziłem w nią z jeszcze większym impetem, uderzając raz po raz kolanami o pręty barierki. Alkohol i brak możliwości złapania większego haustu powietrza, sprawiały że kręciło mi się w głowie. Syreny nagle przybrały na sile i teraz wyraźnie było słychać, że nadjeżdżają z lewej.
- Kurwa ! - wrzasnęła nagle ze strachem w głosie i zastygła w jednej pozie. Wszystkie mięśnie jej ciała, łącznie z pochwą, napięły się do granic możliwości i sprawiły, że mimowolnie rozwarłem usta i wydałem z siebie głuchy jęk.
- O kurwa ! - krzyknęła ponownie i przerażona odepchnęła mnie z ogromną siłą, która posłała moje ciało na przeciwległą barierkę - O kurwa, o kurwa !!! Nie mogę mieć kartoteki ! Stracę przez to pracę... - mamrotała w panice podciągając majtki.
Obserwując jej chaotyczne ruchy, sam zacząłem doprowadzać się do porządku. Przyciąłem się, pospiesznie zasuwając rozporek i choć alkohol stłumił większą część bólu, odruchowo syknąłem przeciągle a do oczu nabiegły mi łzy. Zanim zdążyłem się zorientować, dziewczyna była już kilkanaście metrów przede mną i pomimo szpilek i krępującej ruchy sukienki, przemieszczała się w zadziwiająco szybkim tempie, nie tracąc przy tym gracji. W tym przeklętym mieście wszyscy uprawiają regularnie jogging. Wszyscy poza mną...
Sam ruszyłem w przeciwnym kierunku i z wyciągniętymi na boki rękoma starałem się truchtać po prostej linii, ale obserwując przerwy pomiędzy płytami chodnikowymi, nie dało się ukryć, że przypominało to bardziej slalom. Ilekroć znosiło mnie na lewą lub prawą, musiałem skupić swoją całą uwagę by powrócić na właściwy tor. Pokonując z trudem kolejne zakręty, prostego jak linijka chodnika, stało się dla mnie oczywistym, że nie zdołam uciec. Nieopodal wypatrzyłem krzaki i zanurkowałem w nie z desperacji. Gęsto usiane małe gałązki, poprzecinały skórę w kilku miejscach kiedy brnąłem w głąb. Przysiadłem na chłodnej trawie i nasłuchiwałem otoczenia. Syrena zrobiła się jeszcze głośniejsza, tylko po to by chwilę później zamilknąć na dobre. Wypatrywałem funkcjonariuszy, krążących złowieszczo po okolicy, ale jedyne co dostrzegłem z pomiędzy liści, to statyczny blask niebieskiego światła. Wstrzymałem niemal oddech i starałem się wtopić w swój kamuflaż. Marzyłem o tym by nagle zniknąć bez śladu. Strach lub rozsądek podpowiadały, że kryjówka jest co najmniej licha, ale nie bardzo wiedziałem co jeszcze mógłbym zrobić by zataić moją obecność. W głowie rysował mi się straszny scenariusz. Wyobrażałem sobie policjanta, który wyciąga mnie siłą z krzaków, przygwożdża kolanem do ziemi i skuwa ciasno kajdankami. Później każe dmuchać w alkomat, przeszukuje kieszenie i znajduje moje pigułki a następnie zabiera na komisariat i aż do bladego świtu, zamęcza mnie pytaniami: Gdzie podziewa się kobieta, którą pieprzyłem na barierce i czym mam cokolwiek wspólnego z tym co dzisiejszej nocy działo się w mieście... ? W tym momencie, nie po raz pierwszy tej nocy, zastanawiałem się czy w końcu osiągnąłem ten próg ? Czy posunąłem się za daleko ?

* * *

Zaczęło się od drobnostki, tak jak miliony innych sporów. To zawsze zaczyna się niewinnie. Czy jest to zwykła kłótnia, kilkuletnia wymiana ciosów czy też brutalna wojna tocząca się przez całe dekady, zawsze początkiem jest niepozorne ziarno niezgody. Tym razem, ziarnem była kwestia przekraczania hedonistycznych granic.
- Oczywiście, że mogę to stwierdzić. Przecież to kwestia granicy moich upodobań. - tłumaczę mu.
- Oczywiście, że nie możesz. Jak możesz stwierdzić, że czegoś nie lubisz skoro nigdy tego nie próbowałeś ?
- Normalnie ! Na przykład wiem, że czułbym się ohydnie gdybym zgwałcił kobietę. Ohydnie, to mało powiedziane... Myślę, że byłbym na granicy samobójstwa... - odpowiedziałem.
- Nieeee, takie rzeczy nie wchodzą w rachubę. Mówimy o sytuacjach, w których przekraczanie granicy nie wyrządza krzywdy drugiej osobie...
- Rozumiem. Hmm... Nie zmienia to faktu, że w niektórych przypadkach to się po prostu wie ! Na przykład jestem prawie w pełni przekonany, że nie zostałbym fanem penetracji mojego odbytu jakimś sztucznym kutasem... - kontruję z zacięciem na twarzy.
- Skąd wiesz ? Może byś to polubił... - on stara się zasiać wątpliwość w moim umyśle i niweluje moc mojego argumentu.
- Rozumiem, że to może być przyjemne ze względu na specyficzne unerwienie kakaowego oka czy też poddawany męskiej wątpliwości analny punkt erogenny, ale jakoś odstręcza mnie ta myśl od wewnątrz i to chyba jest moja czerwona lampka w głowie, która mówi Albo jeszcze inaczej jestem na sto procent przekonany, że nie byłbym zachwycony gdyby ktoś nasrał mi na twarz. Nie masz podobnych odczuć odnośnie tematu ? - nie poddaję się wysuwając kolejny przykład i zastawiając jednocześnie pułapkę sfery prywatnej.
- Mam takie odczucia, ale nadal nie możesz wysunąć takiego stwierdzenia w stu procentach.
- No właśnie są pewne rzeczy, które można w ten sposób ocenić i to jest jedna z nich ! - trzymam się dalej swojego argumentu i po chwili dodaję, wyciągając rękę w jego kierunku - Haszyku ?
- Nie mogę się z Tobą zgodzić i nie dzięki, nie mam dzisiaj ochoty palić - odpowiada.
- Jak nie masz ochoty ? No nie ważne... W takim razie dolej wina - ripostuję cofając rękę i sięgając po lampkę stojącą przy nodze ogrodowego krzesełka.

Na tym rozmowa się skończyła i temat padł... ale nie umarł.

* * *

Trzy dni później obudziłem się późną, popołudniową porą. Za kilka godzin musiałem pojawić się w robocie i przejąć nocną zmianę. Był to jeden z tych dni kiedy bez żadnego wyraźnego powodu, po prostu nie chce Ci się pracować, co sprawia że cały dzień pracy ciągnie się i wkurwia jak guma do żucia na podeszwie. Byłem nadal zaspany i nawet najprostsze procesy myślowe w mojej głowie, napotykały na srogi opór. Kąpiel dobudziła mnie tylko częściowo, toteż czekałem na naturalną kolej rzeczy przy radiu, kawie i papierosie. Patrząc tępo, śniętymi oczami przed siebie, rozmyślałem o wszystkim i o niczym. Przypomniała mi się niedawna rozmowa o granicach. Byłem pewien swojego zdania na ten temat...ale nie na sto procent. Granice są płynne, czasy się zmieniają a wraz z nimi upodobania. Może granice faktycznie nie istnieją ? Może to kwestia odpowiedniego czasu, miejsca i nastawienia ? ZIARNO ZOSTAŁO ZASIANE. Myślałem nad rozmaitymi sytuacjami i czy w którejś z nich powiedziałbym zdecydowane "nie" oraz jak daleko byłbym w stanie się posunąć zanim zabrnąłbym "za daleko". Kolejne migawki przeskakiwały w umyśle jak slajdy w rzutniku. Wibrujący skrzek rockowego wokalisty powtarzał w kółko "to dobry dzień, żeby być złym, to dobry dzień żeby być złym...", a ja uśmiechnąłem się sam do siebie. Nie myśląc dwa razy, podniosłem telefon i wybrałem numer do menadżera.
- Brzuch boli... Wymioty... Straszna ilość wymiotów... Chyba grypa żołądkowa... Nie dam dziś rady, wszystko zarzygam... Zarzygam siebie, swoje biurko i wszystkich petentów... Przepraszam, nie dam rady... Zadzwonię jutro - słowa wspomagane postękiwaniem i jękami wypływały ciurkiem z moich ust.
Pracę miałem już z głowy. Co teraz ? "To dobry dzień, żeby być zzzłłłyyyyyymm...". Pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy, było zimne kuflowe piwo i zanim zdarzyłem się obejrzeć, siedziałem przy oknie przepełnionego autobusu i wypatrywałem przyjaznego światła neonu pierwszego lepszego baru.

Wszystkie miejsca, które mijałem wzrokiem, wypełnione były ludźmi po brzegi. Tłumy palących mężczyzn w koszulach i kobiet na obcasach wylewały się na chodniki, niekiedy blokując nawet ruch uliczny. Każdy pub wyglądał identycznie jak poprzedni. Wysiadłem z autobusu, odwróciłem się w prawo i wszedłem do pierwszego, napotkanego miejsca. Nikt nie zauważył mojej obecności. Twarze ludzi w koszulkach jednakowej barwy, zwrócone były w stronę ogromnego telewizora nadającego transmisję z klubowego meczu piłkarskiego. Większość mężczyzn wyglądała na potomków wielopokoleniowej rodziny drwali. Napęczniałe czerwienią, piegowate twarze, wąsko rozstawione oczy, usta ściągnięte kurwicą, klatki piersiowe wielkości kortów tenisowych i bicepsy większe od mojej głowy. Im bardziej mężczyzna przypominał przydrożnego mechanika gwałciciela, tym piękniejsza siedziała przy nim kobieta. Zawieszone na ich ramionach, wpatrywały się bez ruchu w ekran a oczy każdej z nich płonęły żywym ogniem.
Zamawiałem piwo, które brałem na trzy łyki. Dzisiejszego wieczoru nie było sensu się oszczędzać. Barman, również wpatrzony w panoramiczne pudło podwieszone pod sufitem, stanął zaraz przy mnie, by nadążyć za tempem zamówień. Szum dobiegający z głośników, przerywany był jedynie kolejnymi westchnieniami zawiedzionych akcją kibiców. Po zamówieniu jednej z wielu kolejek tej nocy, poczułem że mój prawy pośladek zaczyna mimowolnie zsuwać się z wysokiego stołka barowego. Poprawiłem pozycję siedzącą małym podskokiem w miejscu i poczułem, że osiągnąłem tymczasowy limit. Przede mną była jeszcze cała noc. Telewizor rozniósł po knajpie jęki zawiedzionych kibiców na trybunach a następnie całą salwę rozgniewanych okrzyków. Oglądający nie pozostali obojętni:
- Faul !!! Karny, Ty skurwysynu !!!! - krzyczeli wszyscy pod adresem sędziego a najgłośniej wrzeszczały kobiety.
- Zajebię całą Twoją rodzinę, Ty sędziowska pizdo ! - krzyknęła mała, ruda z narożnego stolika, co skomentowałem szerokim uśmiechem.
Działałem kompletnie na ślepo. Chciałem poddać testowi przekraczanie granic, ale poszedłem na front bez konkretnego planu. Potrzebowałem mocnego wejścia, czegoś co wprowadziłoby mnie na właściwy tor i pozwoliło na impulsywną eksplorację. Mecz dobiegł końca. 1:0 na niekorzyść. Wszyscy ruszyli do baru, zamawiać swoje żałobne piwa. Wyskoczyłem sprężyście ze stołka i skierowałem się do wyjścia. W powietrzu zawieszane były "kurwa" i "chuj by to strzelił" oraz "ja pierdole", mijających mnie ludzi. Przez chwilę igrałem z myślą, żeby stanąć w progu drzwi, zbesztać ich ukochaną drużynę a później spierdalać przez miasto zygzakiem jak naćpany wąż. Zawsze chciałem to zrobić. Każdy chciał to zrobić... Szybko jednak stwierdziłem, że nawet jeżeli udałoby mi się wyjść z tego bez szwanku, skonsumowany w pośpiechu alkohol wyparowałby w mgnieniu oka i znalazłbym się w punkcie wyjścia. Stanąłem więc w progu, niezauważony machnąłem z rezygnacją ręką i ruszyłem w dalszą tułaczkę po mieście.

Nie znałem okolicy ani miejscowych knajp, toteż kierowałem się muzyką, która z potężną siłą wypływała na ulicę z uchylanych co chwilę drzwi. Przeszedłem koło dyskoteki drum'n'bassowej, gdzie młoda dziewczyna zlizywała twarz chłopaka wspartego o ścianę. Następnie minąłem imprezę punkową, gdzie młody chłopak wylizywał dekolt dziewczyny leżącej na chodniku. Darowałem sobie również koncert jazzowy, gdzie para niemłodych już ludzi, stała z papierosami, w niewielkiej odległości od siebie i pieprzyła się wzrokiem do nieprzytomności. Wstąpiłem w końcu do baru z muzyką rockową, gdzie o dziwo nie pieprzył się jeszcze nikt, za to wszyscy pili moim tempem. Piwo poszło w odstawkę na rzecz konkretniejszych trunków. Atmosfera sprzyjała ciągom alkoholowym. Pomieszczenie przesycone było zapachami potu, skórzanej garderoby i taniego lakieru do paznokci, co jednoznacznie wróżyło seks bez przytulania. W ubiorach dominowała czerń, która pozwalała wtopić się jeszcze bardziej w słabo oświetlony wystrój lokalu i sprzyjała śmiałości. Przypominałoby to bal najebanych grabarzy, gdyby nie skrawki nagiego ciała oraz wielobarwne tatuaże, wyzierające tu i ówdzie, dzięki wymyślnym krojom strojów. Muzyka, pomimo pewnej dozy natarczywości, posiadała niezwykłą siłę i nie pozostawiała obojętnym. Przytupywałem nogą w rytm linii perkusyjnej i ładowałem w siebie kolejne etylowe pociski. Doszedłem już do tego momentu, kiedy wymawianie nazw alkoholów sprawiało mi niebywałą trudność, toteż ilekroć prosiłem o następną kolejkę, podawano mi wódkę. Zajmując jak zwykle miejsce przy kontuarze, obserwowałem barmanki pracujące w pocie czoła. Wyglądały jak potomkinie hipisów i czarownic zarazem. Baśniowe stwory o manierze prostytutki i cierpliwości kowala.
Nagle przypomniałem sobie cel dzisiejszego wypadu. Pomimo tego, że noc była jeszcze młoda, postanowiłem rozpocząć manewry. Potrzebowałem jedynie odpowiedniej wspólniczki. Z niemałym trudem odwróciłem głowę w prawo i próbowałem ustabilizować obraz, rozpływający się przed moimi oczami. Kiedy w końcu udało mi się skupić wzrok na jednym punkcie, ujrzałem patrzącego na mnie ze zdziwieniem, długowłosego mężczyznę.
- Jesteś facetem ! - krzyknąłem zawiedziony.
- Hhheee ??? Iiiii ??
Pozostawiłem jego pytanie wiszące w powietrzu i mając na uwadze ostatnie trudności z odwracaniem głowy, obróciłem się na tyłku, tym razem w lewą stronę baru. Stwierdziłem, że szczęście jednak mi sprzyja, kiedy moje oczy natrafiły na drobnych rozmiarów blondynkę o anielskiej twarzy z piercingiem w nosie, wardze i języku. Asekuracyjnie, zerknąłem na barczystego chłopaka, stojącego po jej lewej. Był odwrócony plecami i nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego poczynaniami kruchej panienki, co wziąłem za kolejny dobry omen.
- Czeeeeeśśćć - rozpocząłem rozmowę, przeciągając sylaby nieco za mocno, co z miejsca zdradziło stan mojego upojenia.
- Siemka. - odpowiedziała krótko piskliwym głosem i wspomogła się szerokim uśmiechem.
- Cooo taaaam ? - kontynuowałem.
- Zajebiście ! A u Ciebie ? - spytała chichocząc.
- U mnie ruchniesz zajeścieeee ! - odrzekłem splątanym językiem. Przez moment nastąpiło milczenie i wiedziałem, że jeśli nie pociągnę jakiegoś tematu to na tym się skończy - Fajn kol-szyki masz. Lubię je bar-zo. Masz jesze dzieś kolszki ? - zagaiłem i poczułem, że robię się coraz mniej werbalny.
- Maaamm...ale nie powiem gdzie. - odpowiedziała utrzymując fikuśny uśmieszek barowej flirciary. Wiedziałem, że chodziło jej o łechtaczkę. Chciałem, żeby chodziło jej o łechtaczkę. Modliłem się, żeby to była łechtaczka...
- Szy chozi Ci o łechtaszkę ?!?! - zapytałem nasilając głos by przekrzyczeć warczącą muzykę. Zaczęła się głośno śmiać. Złapała za kieliszek żółtawej cieczy, nalanej w między czasie przez barmankę, wlała go w głąb gardła szybkim ruchem i odpowiedziała:
- Moożżżeee...
Poczułem wtedy, że to jest właśnie TO. Spotkałem w pełni otwartą, młodą kobietę, która nie znała słowa "tabu". Bezpruderyjna, bezproblemowa. Byłem pewien, że w łóżku robiła rzeczy, które ja widziałem tylko na kiepskiej jakości, europejskim porno. Jej ciało poprzekłuwane żelastwem jak pyszny szaszłyk, jej usta bluźniercze i napęczniałe rozkoszą, jej oczy przepełnione życiową wiedzą o nieposkromionym ciupcianiu. Wódka wyostrzyła mój język, rozluźniła ramiona i zmąciła umysł. To jest właśnie TO ! "Jeśli nie teraz, to już nigdy !" - pomyślałem.
- Ropiłaś kedyś kupęęę na faseta ? - wypaliłem znienacka a moja twarz pokryłaby się rumieńcem gdyby nie była już czerwona od przepicia.
- Cooo ?!?!?! - zapytała. Czyżbym ją jednak uraził ? A może po prostu nie dosłyszała ? Postanowiłem pójść za ciosem. Raz się w końcu żyje.
- Pytaaam, szy srasz na klatęęęę !!! - wrzasnąłem z całych sił a uśmiech spełzł z jej twarzy i wylądował na mokrej podłodze pod barem.
Zaniemówiła. Wybałuszyła tylko oczy i nie powiedziała już słowa. Nagle wzrok wszystkich ludzi przy barze przewiercał mnie na wylot a zza jej głowy, niczym na wysięgniku, wystrzeliła duża pięść bladej barwy, zakończona płaskimi jebitnymi kostkami. Moja twarz spotkała się z pędzącą, uczłowieczoną maczugą i pomimo impaktu uderzenia, które posłało mnie na deski, nie poczułem nic. Niemniej jednak, moja twarz a wraz z nią ja i reszta zgromadzonych, wiedzieliśmy że to był nokaut. Po takim ciosie się nie wstaje. Po takim ciosie się mdleje. A ponieważ powinienem zemdleć, zemdlałem.
To jednak nie było TO i to jednak był jej facet. Zmieszałem się na parkiecie z błotem przyniesionym na butach i piwną pianą niedoniesioną w kuflach. Przez dobre trzy minuty leżałem rozłożony jak martwy ptak i nie myślałem o niczym. Odpoczywałem dziecięcym snem, bezpieczny i niezniszczalny.

Z gnojowego łoża, jakim była mi barowa posadzka, podnosiła mnie para silnych ramion, niczym wózek widłowy unoszący kratę obitych w podróży owoców. Szczelnym kręgiem, otaczali mnie Ci sami ludzie, którzy chwilę wcześniej chcieli wydrapać mi oczy za wspomnienie aktu srania na klatę. Gniew na ich twarzach zastąpiła troska. Krucha blond z piercingiem i jej facet zniknęli. Mężczyzna, którego wcześniej omyłkowo wziąłem za kobietę, dźwignął mnie z ziemi wprost na stołek. Podano mi zimną wodę i worek z lodem na oko, które nie zdążyło jeszcze napuchnąć.
- Nic Ci nie jest koleżko ? - zapytał mój ludzki wózek widłowy.
- Nie, w porządku. Morda nie szklanka, będę żyć. - odrzekłem automatycznie a wypowiadając te słowa, poczułem się znacznie trzeźwiejszy, choć nadal na rauszu. Nic tak człowieka nie stawia na nogi, jak solidny wpierdol.
Czułem na twarzy, cieknące z wolna, stróżki świeżej krwi. Chciałem się obmyć i ocenić szkody. Po chwili pertraktacji i zagraniach na karcie poszkodowanego, wskazano mi drogę do toalety menedżera, której pod jego nieobecność używali wszyscy pracownicy. Będąc wcześniej w toalecie w lokalu i wchodząc do kibla w biurze, ma się wrażenie jakby te dwa pomieszczenia znajdywały się w innych budynkach. Ciepłej barwy kafle ceramiczne, odświeżacze elektryczne o zapachu wanilii i moreli, toaletka i ogromne lustro zachęcały do raźnego wypróżniania. Wrzuciłem worek z lodem do muszli, odkręciłem wodę. Zimny silny strumień wytrysnął żwawo z kranu. Zachęcony, spłukałem twarz kilkakrotnie. Dopiero po przemyciu spojrzałem w lustro, otwierając szeroko oczy. Rozcięty łuk brwiowy i obita kość policzkowa. Chłopak lał nie tylko mocno, ale i celnie. Byłem pod wrażeniem. Szybki okład z lodu spowolnił puchnięcie. Tymczasowo uszkodzenia zostały opanowane, ale nie ulegało wątpliwości, że jutro będzie to wyglądać paskudnie. Krew nadal sączyła się niemrawo z łuku. Otworzyłem toaletkę w poszukiwaniu plastra, ale zamiast niego znalazłem Tramal. "Dobre i to" - pomyślałem. Łyknąłem dwa, schowałem resztę opakowania do kieszeni płaszcza i opuściłem biuro. Na wychodnym podziękowałem za pomoc wszystkim zgromadzonym przy barze i opuściłem lokal, zanim na miejsce zdarzenia przybyła rozochocona policja.
Błąkałem się po mieście bez celu przez dobrą godzinę, sycąc płuca chłodnym nocnym powietrzem. Przekraczanie własnych granic okazało się wyzwaniem samym w sobie. Tego wieczoru, spontaniczność wyborów miała być moim sprzymierzeńcem, ale jak do tej pory tylko utrudniała drogę do upragnionego celu. Powrót do domu teraz, oznaczałby kompletną porażkę, zmarnowanie całego wieczoru, łącznie ze sprytną ucieczką ze stalowych ramion pracodawcy oraz brak rozwiązania dla mojego dylematu granicy. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Z drugiej jednak strony, perspektywy na odniesienie sukcesu, przekroczenia własnych zahamowań i brnięciu dalej, wydawały się znikome. Rozmyślania połączone ze spacerem, tak kojące na początku, teraz przyczyniały się jedynie do przedwczesnego kaca moralnego, który jest dobrze znanym wrogiem wszystkich szczęśliwych dzieci nocy. Alkohol ulatywał z mojej głowy niczym powietrze z dziurawego balona. Musiałem przemyśleć swoje kolejne kroki i ponownie zatankować coś mocniejszego dla podtrzymania odwagi. Z pobliskiego, rozświetlonego miejsca, doszedł do moich uszu gwar o rozsądnym natężeniu. Zajrzałem przez okno. Mężczyźni w krawatach, kobiety w garsonkach. Na stolikach głownie wino i whisky. Klasyczny wystrój z mdłą muzyką w tle dla klasycznych pracoholików. Idealne miejsce na chwilę wytchnienia i przegrupowanie. Uchyliłem na oścież drzwi i nieco chwiejnym krokiem wtoczyłem się do środka.

Od pierwszego kroku, większość twarzy skierowała się w moja stronę. Nie wziąłem pod uwagę prostego faktu, nie pasowałem do tego miejsca. Zaczerwieniona i lekko spuchnięta kość policzkowa oraz zakrzepła krew na rozciętym łuku brwiowym nie pomagały wtopić się w tłum. Ich zadarte brody zdradzały poczucie wyższości, wykrzywione usta - dozę pogardy. Oczy niemal wszystkich obserwatorów, mówiły: "Kim Ty kurwa jesteś ?". Niemal... Jedna z garsoniarek na smukłych, długich nogach, otoczona przez grupę koleżanek, spojrzała z zaciekawieniem. Usadowiłem się niedaleko nich, zamówiłem szklankę brudno rudawej whisky na lodzie i rozpocząłem uzupełnianie deficytu. Ilekroć zerkałem w ich stronę napotykałem jej wzrok, który po sekundzie uciekał w pustą przestrzeń. Wiedziałem, że coś się święci. Po pół godzinie cichych rozmów i chichotów jej przyjaciółki opuściły lokal. Siedziała samotna i pogrążona w myślach. Kątem oka zauważyłem, że spoglądała na mnie jeszcze kilkakrotnie, aż w końcu wykonała swój ruch. Usiadła na wysokim drewnianym stołku po mojej lewej i skierowała głowę w moim kierunku, patrząc prosto w twarz. Odwróciłem się do niej na stołku i odwzajemniłem spojrzenie. Skrzyżowała nogi, co sprawiło, że jej krótka spódniczka podbiegła na udzie jeszcze wyżej. Rozpoczynając od drobnych stóp w butach z obcasem, powędrowałem wyżej, oglądając ją pierwszy raz w całej okazałości: brak rajstop, granatowa garsonka, biała bluzka...zatrzymałem wzrok na złotej obrączce na palcu. "Oj !" - pomyślałem - "Oj, kurwa oj !". Tego punktu nie było w mojej książce przygodnych romansów. Żonata kobieta była dla mnie zawsze okryta płachtą niewidzialności. Nie chciałem być TYM facetem, który swoją próżnością niszczy czyjeś życie. Inny mężczyzna wspiął się na ten pagórek wzgórek, zatknął w nim swoją flagę i ogłosił jego wieczystą własnością. Wdzieranie się na nią ukradkiem i szczanie na jego proporczyk było zniewagą nad zniewagami. Zauważyła konsternację na mojej twarzy oraz kierunek w który patrzyłem. Przygryzła lekko wargi, ujęła obrączkę w palec wskazujący i kciuk. Pierścionek o dziwo ześlizgnął się z palca bez najmniejszego oporu a później zniknął w czeluściach jej małej torebki. Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, co skwitowała uśmiechem.
Nie powinienem jej oceniać. Nie chciałem jej oceniać. To był jeden z najstarszych rozdziałów w podręczniku: Każda dama, nieważne jak wytworna, pragnie choć raz w życiu znaleźć się w objęciach bandyty. To czy było to kwestią pierwotnych instynktów dyktowanych ewolucją, czy filmowych scen jakimi faszeruje telewizja, czy też fantazjami seksualnymi z okresu nastoletniego, nie miało najmniejszego znaczenia. Ta dama chciała poczuć w sobie chama.
- Witaj Bandyto. - rozpoczęła bez ogródek.
- Witaj Stewardesso Linii Publicznych ? - strzeliłem na oślep.
- Mmm-mmm - odpowiedziała kręcąc przecząco głową.
- Witaj Agentko Nieruchomości ? - zaryzykowałem ponownie.
- Nieee, no co Ty... - odrzekła przewracając oczami.
- Witaj...Prawniczko ?
- No ! W końcu Bandyto, już zaczynałam w Ciebie wątpić. - odpowiedziała z uśmiechem.
Zaraz po tym nastąpiła ta długa chwila milczenia, która pojawia się prędzej czy później gdy dwoje nieznajomych wda się w spontaniczną rozmowę. Zazwyczaj przerywa się ją pytaniem, zmuszającym drugą stronę do dłuższej wypowiedzi. Ona spytałaby się o poobijaną twarz, ja spytałbym o obrączkę...żadne z nas nie udzieliłoby szczerej odpowiedzi. Ten tryb wstrzymanego oddechu musiał zostać przerwany. Wstałem ze swojego stołka, ona podążała za mną wzrokiem.
- Idę do toalety. Zamów nam po drinku i zapłać za nie. Dla mnie ta sama whisky co wcześniej. - zaordynowałem trybem nieoczekującym sprzeciwu. Moja zuchwałość sprawiła, że rozwarła lekko usta w osłupieniu a chwilę później skomentowała z drwiną w głosie:
- Jak szlachetnie i dżentelmeńsko z Twojej strony...
- Kto powiedział, że jestem dżentelmenem ? - odparłem retorycznie i oddaliłem się bez czekania na jej reakcję, pozostawiając płaszcz na oparciu krzesła.
To było ryzykowne, ale konieczne zagranie. Musiałem sprawdzić czy oboje rozumiemy na co się piszemy. Nie miałem ochoty na kolejne, nieprzewidziane zwroty akcji. Starając się trafić w pisuar a nie na moje buty, toczyłem walkę z własnym sumieniem. Nadal nie byłem pewien czy chciałem się w to wszystko wmieszać. Łamałem własne zasady a człowiek żyjący bez zasad nie posiada honoru. Czy warto działać wbrew własnej naturze tylko i wyłącznie w imię przekraczania granic ? Przez własne zamyślenie, niemal siknąłem poza granicę ceramicznego pochłaniacza moczu. Postanowiłem zdać się na los. Stwierdziłem, że jeśli dam rade wysikać się celnie do pisuaru, to znaczy że jestem jeszcze w miarę trzeźwy i świadomy swoich wyborów. Jeśli natomiast narozlewam, cóż...pewnie powinienem wrócić do domu i zapomnieć o całej sprawie.
Nie uroniłem ani kropli.

Kiedy wróciłem do kontuaru, nadal siedziała na swoim miejscu. Zaraz przy niej stała w połowie nadpita lampka wina i whisky dla mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Usiadłem koło niej i bez słowa upiłem ze szklanki. Uśmiechała się do mnie a jej oczy wydawały się nieco bardziej mgliste. Dopiero po chwili zorientowałem się, że trzyma coś w swojej drobnej dłoni. W mgnieniu oka rozpoznałem skradzione wcześniej opakowanie Tramalu, które zostawiłem w płaszczu.
- Długo Cię nie było, strasznie mi się nudziło. Wzięłam dwie, to dobrze czy źle ? Czuję, że rymuję... - powiedziała na jednym wydechu.
- Niegrzeczna dziewczynka. - odpowiedziałem lekko zaniepokojony, wyciągając plastikowy pojemniczek z jej ręki.
- Żebyś wiedział Bandyto, że niegrzeczna... - odpowiedziała szczerząc małe białe ząbki. Przechyliła swoją lampkę i spiła do dna, po czym położyła mi rękę na udzie.
Wyszliśmy stamtąd trzydzieści minut później i trzy drinki bardziej ku sobie. Wracaliśmy do mnie, spacerem, ramię przy ramieniu, jak para starych znajomych. Ona co kilka kroków łapała mnie za tyłek, ja nie mogłem oderwać wzroku od jej piersi. Stanęliśmy na przejściu dla pieszych i nie patrzyliśmy sobie w oczy. Czerwone światło odbijało się bladym blaskiem na naszych twarzach. Przez ulicę nie przejeżdżało absolutnie nic. Chciałem przejść przez jezdnie i jak najszybciej znaleźć się w domu. Bałem się, że jeśli będę miał za dużo czasu na myślenie, to zrezygnuję z całego przedsięwzięcia. Staliśmy oboje jak wryci a światło niczym na złość pozostawało czerwone. Wydawało mi się, że czekaliśmy w nieskończoność. Dla zabicia czasu, wsunąłem rękę pod jej bluzkę gładząc dolną część pleców, tuż przy tyłku. Nie przerywała mi, wręcz przeciwnie, zaczęła mruczeć z zadowoleniem. Czerwone nadal napierdalało złośliwie po oczach. Powoli zaczynałem rozumieć jak czuje się byk podkurwiany płachtą przez matadora. Myślałem, że będziemy tak stać cała wieczność, kiedy ona złapała moją rękę na swojej kości ogonowej, owinęła się wokół mojego ramienia, niczym w tańcu i wsunęła język w moje gardło pozbawiając mnie tchu. Dama kompletnie zapomniała o manierach. Czułem jej oddech nasiąknięty alkoholem i było mi z tym dobrze. Całowaliśmy się jak opętani w czerwonej powiecie sygnalizacji świetlnej. Czułem jak jej ciało rozpala się coraz bardziej. Sam też byłem już u szczytu własnej cierpliwości. Oparłem ją o barierkę i przygniotłem własnym ciałem, błądziłem rękoma po każdej jej krągłości.
- Chce Cię mieć tu i teraz - warknąłem jej prosto do ucha, przygryzając je lekko.
Poczułem jej twardniejące sutki na mojej piersi. Całe moje ciało pulsowało krwią tłoczoną przez serce w szaleńczym tempie. Jej ciało drżało z zimna i podniecenia. Złapała mnie przez spodnie za krocze. Uśmiechnęła się kiedy namacała wybrzuszenie. Pierwszy raz od spotkania przy barze, spojrzała mi w oczy i wyszeptała:
- Twoja pała tańczy mambo.
Podciągnąłem jej spódnicę do góry, złapałem za gumkę majtek i pociągnąłem w dół. Zsunęły się równie gładko jak jej obrączka. Bordowa koronka zatrzymała się na jednej z jej kostek a długi obcas chronił je przed upadkiem na chodnik. Posadziłem ją na barierce, nie było czasu na ściąganie spodni, więc rozpiąłem jedynie rozporek. Otworzyła swoje zniecierpliwione uda a ja przysunąłem się najbliżej jak mogłem. Objęła mnie nogami a sygnalizacja świetlna przełączyła się na zielone.
Nieco później, kilka minut przed północą, usłyszałem odgłos syren policyjnych nadciągających z oddali...

* * *

Radiowóz zniknął z pola widzenia już kilka minut temu. Wychyliłem ostrożnie głowę z krzaków tylko na moment, aby zorientować się na jakiej jestem ulicy. Wyciągnąłem telefon i zamówiłem taksówkę. Nastąpiło lekkie zawahanie w momencie kiedy prosiłem, żeby kierowca zaparkował nieopodal krzaków, ale finalnie zgodzili się na moją prośbę. Złotówa to w końcu złotówa.
Kwadrans później taksówka pojawiła się w umówionym miejscu. Kierowca nie wyłączył silnika i rozglądał się nerwowo dookoła. Wyciągnąłem jedną nogę z krzaków i z pozycji klęczącej wychynąłem na powierzchnie. Nieco przygarbiony, zacząłem skradać się do samochodu, ale moja zaburzona koncentracja skutecznie mi to utrudniała. Czułem się jak partyzant opuszczony na terytorium zajętym przez okupanta. Otwierając niezgrabnie drzwi uderzyłem się w głowę i zakląłem głośno. Wślizgnąłem się szczupakiem na tylne siedzenie a później z pozycji leżącej zamknąłem za sobą drzwi. Taksówkarz nadal lekko spłoszony obserwował mnie w bocznym lusterku.
- Nic się panu nie stało ? - zapytał zaniepokojony.
- Wszystko w porządku panieee. To była dłuuugaa noc. - odpowiedziałem z odczuciem ulgi w głosie.
- Gdzie chce pan dotrzeć ? - spytał po chwili, wyraźnie nie czując zagrożenia z mojej strony.
- Za daleko. - odparłem zmęczonym głosem.
- Nie rozumiem... - niepokój na nowo zagościł w jego głosie. Usiadłem wyprostowany i starannie wyrecytowałem adres. Odwrócił się do mnie uważnie skanując moją twarz po czym zapytał – O co zatem chodziło z tym „za daleko” ?
- Niech pan już ruszy a wszystko panu opowiem. – odparłem zniecierpliwiony marząc o tym by znaleźć się już we własnym łóżku. Samochód odbił się od krawężnika i włączył do przerzedzonego ruchu.
Wyciągnąłem z kieszeni zdradliwe pigułki. Łyknąłem trzy, a zanurzając się w sobie westchnąłem ciężko i rozpocząłem reminiscencję ubiegłych kilku godzin, nie pomijając wstępu o ziarnie niepewności. W połowie historii przerwałem na moment, ponieważ pigułki zaczęły wylatywać z odpieczętowanego pudełka i rozsypały się pod moimi stopami. Byłem jednak zbyt zmęczony, żeby je zbierać. Monotonnym głosem ciągnąłem dalej swoją opowieść a kiedy skończyłem, moje oczy były zamknięte i czułem jakbym zdjął ogromny ciężar z własnych utrapionych ramion. Taksówkarz milczał przez chwilę, analizując własne myśli lub też budując napięcie sytuacji. W końcu chrząknął głośno pod nosem i spokojnym głosem powiedział:
- Ludzie zazwyczaj podchodzą do takich problemów od niewłaściwej strony. Jak można jednoznacznie stwierdzić, że istnieje taka granica lub nie, skoro jest to kwestia indywidualna. Granica jest kompletnie nieistotna. Rzecz nie polega na tym by posunąć się za daleko i do końca swoich dni żyć w cieniu własnego, zuchwałego wyczynu, ale by mierzyć daleko i nigdy tam nie dotrzeć... - po czym kontynuował swój wywód, który dla mnie była już tylko zlepkiem szumiących słów. Jak audycja radiowa, zagłuszana silnikiem odkurzacza. Osuwając się powoli na oparciu tylnego siedzenia, przeszedłem do pozycji horyzontalnej. Leżąc na plecach, wpatrywałem się w filcową izolację dachu i marzyłem o tym, by taksówka przestała mknąć przez puste, nocne ulice ruchem obrotowym.


Dedykowane ćpunowi, którym gardzę.

niedziela, 13 czerwca 2010

"Czerwieńszy Niż Czerwień"



Zawsze wolałem pracować na nocnych zmianach. Życie toczy się wtedy zupełnie innym tempem. Na ulice wynurzają się dziwni ludzie, których twarze mogą być akceptowane jedynie w blasku księżyca. Nadzwyczajne stwory, nieoceniane potępieńczym wzrokiem społecznej moralności. Nawet Ci, którzy mają prawo przemierzać miasto i za dnia, nocą, pijani drogim barowym alkoholem, są dużo bardziej znośni i przystępni. Świat w końcu przestaje być Twoim wrogiem i oplata Cię swym mrocznym, łaskawym ramieniem. Jaskrawe światła latarni i postojów autobusowych, podkreślają naturalizm tych scenerii. Wszyscy czują się jak u siebie w domu. Słyszysz mieszanki śmiechu i płaczu, pieśni i krzyków. Widzisz ludzi wymiotujących, kiedy poczują taką konieczność oraz plujących na wystawy sklepowe, kiedy najdzie ich na to ochota. Pary wsparte o betonowe mury, pieprzące się w półmroku i bandy maltretujące tych słabszych i niezahartowanych. To wszystko jest obrzydliwe, ale taka właśnie jest ludzka natura.

To nie była jednak zwykła noc, ale noc Halloween. Ludzie zakładają maski każdego dnia, starając się dorównać własnemu wyidealizowanemu obrazowi i noszą je przez całe swoje życie. W tę jedyną noc w roku, przykrywają swoje maski nowymi maskami i przez kilka godzin udają, że są kimś innym. Święto zmarłych, które już dawno zostało obdarte ze swego pierwotnego znaczenia i stało się nieoryginalną sztampą. Nie ma znaczenia jaką przybierzesz osobowość, na jaki kostium się zdecydujesz... Jeśli przebierzesz się, bo przebierają się wszyscy inni, to siłą rzeczy jesteś przebrany za posłuszną małpę.
Tego wieczoru, pracowałem na recepcji jednego z bardziej klasowych budynków mieszkalnych. Mój zmiennik, z szyderczym uśmiechem na twarzy, poinformował mnie, że w kilku apartamentach będą odbywać się prywatne bale kostiumowe. W sumie miałem nadzorować osiem oddzielnych imprez. Oznaczało to ręce pełne roboty i masę pijanych ludzi.
- Nie ma litości na tym świecie - pomyślałem a zanim zdążyłem się o cokolwiek zapytać, usłyszałem trzask zamykanych drzwi i odgłosy pospiesznych kroków oddalającego się portiera z dziennej zmiany.
Zaparzyłem kubek mocnej kawy i wyciągnąłem książkę. Namacałem zakładkę, wyblakły wycinek magazynu przedstawiający dwie nagie kobiety zroszone wodą z węża ogrodniczego, przejechałem palcem wskazującym po linii uda każdej z nich, uśmiechnąłem się usatysfakcjonowany i otworzyłem na stronie, gdzie przerwałem czytać. Wzrok ślizgał się po kolejnych wersach tekstu. Upiłem pierwszy łyk, odetchnąłem ciężko i czekałem na rozpoczęcie wieczornego cyrku.

Pierwszy przez drzwi przeszedł Batman w towarzystwie Wampirzycy. Stanął nonszalancko przed moim biurkiem, naprężył sześciopak muskuł wykonany z gąbki, uniósł wysoko brodę, nabrał powietrza w płuca i starając się obniżyć ton swojego głosu, rzekł:
- Witaj obywatelu. Przybyłem stanąć w obronie niewinnych i pokrzywdzonych.
- Wolontariat Czerwonego Krzyża jest po drugiej stronie ulicy - odpowiedziałem siląc się na poważną minę. Uśmiech na twarzy Batmana ustąpił miejsca wyrazowi dogłębnego niezadowolenia. Zakłopotany wypuścił powietrze ze świstem, niczym plażowa piłka z nieszczelnym wentylem.
- Yyyyy, przyszliśmy do Wendy ? - odpowiedział pytając zarazem.
- Czwarte piętro, drzwi po prawej - odprawiłem go zwięźle i wróciłem do lektury. Czułem jego spojrzenie na czubku mojej głowy, ale nie powiedział już nic i odszedł pośpiesznym krokiem, ciągnąc za sobą Wampirzycę. Niecałe dwie minuty później, usłyszałem jak na korytarzu krzyknął do kogoś innego "Witajcie obywatele. Przybyłem stanąć w obronie niewinnych i pokrzywdzonych ! ". Pewnie ćwiczył ten tekst przed lustrem cały poranek.
Zachowywałem się jak ostatni kutas i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. To była jednak moja czwarta nocna zmiana z rzędu i byłem w podłym nastroju. Kiedy jesteś zmęczony zanim jeszcze zaczniesz pracować a w zasięgu ręki masz osiem prywatek i siłą rzeczy musisz robić za stróża pilnującego ładu i porządku, to ciężko jest udawać, że wydawanie kluczy i wskazywanie drogi do mieszkań jest spełnieniem Twoich marzeń i oczekiwań. Domowe imprezy zawsze były moim żywiołem. Zawsze wolałem mniejsze i bardziej treściwe środowiska. Wolałem je dużo bardziej niż wychodzenie do klubów, które są jedyną rzeczą bardziej sztuczną i żałosną niż Halloween. Oni byli tam, pijani i szczęśliwi, kiedy ja tutaj, na recepcji, robiłem za pieprzony drogowskaz w krawacie. Zmęczenie połączone z nutą zazdrości jest zabójczą kombinacją. Tymczasem zabawa rozkręcała się na całego a poszczególne apartamenty konkurowały w nieoficjalnej bitwie na najgłośniejsze zbiorowiska ludzi. Powoli zbliżała się północ a wraz z nią pora, w której bladzi i napierdoleni imprezowicze, zaczynają się bratać z każdą napotkaną osobą. Każdy kto kiedykolwiek odbywał wydłużone konwersacje z pijanym w sztok człowiekiem, wie że jest to przyjemność porównywalna jedynie z wypadkiem samochodowym. Atmosfera zaczynała się rozluźniać. Zabawa przekroczyła już punkt zenitu, a znudzeni goście zaczynali szwendać się po posiadłości w poszukiwaniu wrażeń i "nowych przyjaciół". Czułem w kościach, że nie będzie mi dane dokończyć kolejnego rozdziału książki.

Spiderman rozpoczął falę, nawiedzonych etylem postaci, które miały odwiedzić moje stanowisko pracy. Podszedł do mnie na czworaka i szlochając padł do moich stóp. Użalał się przez łzy, spływające po napuchniętych i zaczerwienionych policzkach.
- Nie mogę znaleźć swojej maski ! Wszyscy wrogowie poznają moją prawdziwą tożsamość ! - łkał do moich sznurówek - Jestem zgubiony ! Zgubiony ! Jestem... zgubiony ! - Smarki kapiące z czubka jego nosa, przemieszane z łzami, ściekały po moich butach.
Podniosłem go za łokieć z ziemi, złapałem obiema dłońmi pękatą twarz, tak że jego usta złożyły się jak do pocałunku i najspokojniej jak tylko potrafiłem odparłem:
- Stary... Twoja maska jest kapturem. Masz ją na plecach.
Spojrzał na mnie wielkimi otępiałymi oczyma, uniósł rękę wysoko ponad głowę a następnie zgiął ją w łokciu i namacał kaptur za jego karkiem.
- Dziękuję Ci bracie ! - wykrzyknął szczerze rozradowany.
- Nie ma za co. A teraz wracaj na imprezę, ratować świat przed złoczyńcami - odpowiedziałem obracając go o 180 stopni i nakierowując w stronę odpowiedniego mieszkania. Pchnąłem go lekko do przodu dla rozpędu, jak dziecko na huśtawce i obserwowałem jak zataczając łuki odchodzi, po czym zacząłem szukać szmatki do oczyszczenia obuwia z gilów. Kiedy podniosłem głowę znad biurka, zobaczyłem Biskupa. Jego nogi były skrzyżowane już na wysokości ud, brwi marszczyły się z szaleńczą siłą, rozglądał się nerwowo.
- Mogę w czymś pomóc ? - zapytałem, zmuszając się do odrobiny kurtuazji.
- Przepraszam, że pytam o coś takiego, ale czy mógłbym skorzystać z pańskiej toalety ? - zapytał wyraźnie spięty i zaniepokojony.- Ktoś siedzi w toalecie w mieszkaniu od ponad pół godziny i nie można się tam dostać. Nie wiem, ile jeszcze będę w stanie wytrzymać... Proszę... Bardzo proszę...
Stawał na opuszkach palców, jakby próbował wessać swoje odchody na wdechu. Biskupia czapka drgała na jego głowie, oczy zrobiły się szkliste i błagalne. "Ostatnie czego potrzebuje, to biskupia dupa na moim sedesie" - pomyślałem. Facet wiercił się jak spłoszone zwierzę. Zaczął głośno sapać i postękiwać.
- Zapierdalaj pan w pędzie, bo się rozmyślę... - odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Niech Bóg Pana błogosławi - udzielił mi fałszywego błogosławieństwa, po czym pognał w stronę drzwi. Usłyszałem głuche trzaśnięcie o framugę i kliknięcie zamka a następnie przeciągłą kanonadę rzadkiego gówna uderzającego o brzegi muszli klozetowej a zaraz po niej głośne "aaaaaaccchhhhh". Zatrząsłem się w środku ze złości. Na domiar złego cała recepcja wypełniła się zapachem fekaliów. Dłonie same zaciskały mi się w pięści. Miałem nadzieję, że Biskup zadusi się własnym smrodem.
Otworzyłem na oścież frontowe drzwi i wyszedłem na papierosa. Nie byłem nawet w połowie, kiedy przed moimi oczami stanęły dwie skąpo i wyzywająco ubrane kobiety. Wyglądały parszywie z ich przesadnym makijażem, krótkimi spódniczkami i dekoltami sięgającymi niemal pępka. Nie mogłem się domyślić czy przebrały się za kurwy czy naprawdę nimi są.
- Witaj słodziutki, nie widziałeś może faceta przebranego za biskupa gdzieś w okolicy ?
- Biskup stawia klocka - odpowiedziałem krótko. Jedna z nich wyciągnęła paczkę długich, chudych papierosów i poczęstowała drugą. Stanęły koło mnie, odpaliły papierosy i zaczęły rozmawiać o pracy. Przerzucały się nudnymi biurowymi historiami o wyjazdach służbowych, konferencjach i możliwościach awansu. Traktowały mnie jak powietrze. Po ich, na siłę wyrachowanym, języku można było wywnioskować, że są pannami z dobrych domów. Zadufane w sobie, skupione na karierze. Zdecydowanie nie zachowywały się jak kurewki, co nie oznaczało, że skrycie nie pragnęły nimi być, choćby przez jedną noc. Stałem obok, udając że mnie tam nie ma. Kiedy odpaliłem drugiego papierosa, jedna z nich spojrzała na mnie z ukosa. Odwróciła się do mnie na szpilce, podparła ręce o biodra, łypnęła okiem i z wyraźną wyższością w głosie, warknęła ostro:
- Nie powinieneś wracać do pracy ?!?
- To specjalna postawa na Halloween czy na co dzień też jest Pani zimną suka ? - odburknąłem z uśmieszkiem na twarzy. Użyłem formalnego "pani", ponieważ jednym z wymogów mojej pracy było przestrzeganie dobrych manier.
- Słucham ?!!!??! - oburzyła się wściekle a jej koleżanka stała z rozdziawionymi zaskoczeniem ustami. Wiedziałem, że czeka mnie opryskliwy wykład z jej ust, który najprawdopodobniej zaowocuje moim zwolnieniem z pracy. Zanim jednak zaczęła swoją tyradę, na horyzoncie pojawił się Biskup.
Obie z miejsca rzuciły mu się na szyję, gubiąc niemal po drodze buty. Zarzucił na każdą z nich po jednym ramieniu a sam usadowił się pośrodku i zaczęli się kierować w stronę apartamentu. Moja niedoszła oprawczyni rzuciła mi przez ramię lodowate spojrzenie i kręcąc tyłkiem przy chodzie zaczęły wspólnie prowadzić swojego alfonsa w sutannie.

Czułem, że jeśli zostanę przy biurku, za moment zaatakuje mnie kolejny najebany przebieraniec. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Zasunąłem za sobą krzesło i zamknąłem frontowe drzwi. Wyziewy z dupy Biskupa, nadal złowieszczo panoszyły się w atmosferze recepcji. Nie miałem jak stamtąd uciec, nie licząc się z konsekwencjami terminacji a pieniądze z tej pracy były mi potrzebne jak rzadko. Jedyną opcją był patrol, toteż powolnym krokiem skierowałem się do podziemnego parking połączonego z budynkiem, gdzie mogłem się oddalić od natarczywości ludzkiego towarzystwa.
Mijałem kolejne samochody, zerkając na nie od czasu do czasu obojętnie. Wszystkie były do siebie podobne. Powtarzały się te same marki a jedyna różnica między nimi polegała na odcieniu lakieru. Wszystkie błyszczały w bladym świetle długich jarzeniówek, gotowe do porannych podróży, z uśpionymi warczącymi silnikami, na pohybel rozlatującym się autom kompaktowym w leasing'u przeciętnych ludzi. Patrzyłem na ich przednie zderzaki odczytując kolejne nazwy: "BIG SH0T", "SEX1", "BEA5t", "P1MP", "M0N3Y MAN", "TH3 0N3"... Każdy z nich czuł się panem całego świata.
Nagle w oddali zobaczyłem coś dziwnego. Nie miałem pojęcia co to mogło być. Wyglądało jak duża jaskrawo czerwona poduszka z frędzlami na bokach, wyraźnie kontrastująca ze stalową szarością wilgotnego betonu. Czerwień biła po oczach niczym stroboskop. Kusząca i intrygująca zarazem. Cokolwiek to było, leżało tam nieruchomo bezpańskie. Powolnym krokiem zbliżyłem się do tajemniczego obiektu, w duchu przeklinając ten pieprzony wieczór. Kiedy podszedłem bliżej zauważyłem, że frędzle były w rzeczywistości odnóżami, z górną parą zakończoną gąbczastymi kleszczami. Ze spodu poduszki wystawały dwie nogi obleczone w tego samego koloru rajstopy i małe buty na płaskiej podeszwie. Te nogi były absolutnie niewiarygodne ! Długie, smukłe, idealnie proporcjonalne, kobiece. Nie mogłem oderwać od nich wzroku i dopiero po dłuższym momencie zauważyłem złożone przy ciele ręce i dłonie w czerwonych rękawiczkach oraz zarys głowy ze sterczącymi czułkami, zakończonymi oczami. Mój umysł przeszedł w stan gotowości. Pomyślałem:
- O kurwa... - a moment później - Czy ona nadal oddycha... ?
Złapałem ją za przegub lewej dłoni i potrząsnąłem nią lekko.
- Halo ? Żyjesz ? Kim jesteś ?
Poduszka wzdrygnęła się w odpowiedzi. Zaraz po tym wydała z siebie krótki jęk. Dłonie podparły się na zimnym betonie, próbowała wykonać obrót, ale wyraźnie brakowało jej siły. Podłożyłem jedną rękę pod jej głowę dla asekuracji a drugą włożyłem pod spód poduszki i delikatnie przechyliłem ją na plecy. Ujrzałem jej twarz i przez moment zabrało mi dech w piersiach. Była prześliczna. Zjawiskowa.
- Jestem homarzycą - odpowiedziała na pytanie jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Nie otworzyła oczu, ale uśmiechnęła się ciepło.
- Nic Ci nie jest ?
- Nie. Odpowczywam sobie... - usłyszałem jej rozleniwiony głos w odpowiedzi.
Przez moment zamilkłem trawiąc tą niezwykłą sytuację, sycąc się jej widokiem. Teraz wyraźnie było widać, że jest przebrana za homarzycę. Cały jej strój był w jednakowym odcieniu. Ten kolor wydawał mi się czerwieńszy niż czerwień. Żywa i pełna, jakby ktoś zmieszał niespokojny płomień z tętniącą krwią. Korpus pokrywała obłego kształtu gąbka, która uniemożliwiała wyróżnienie poszczególnych części jej ciała. Na głowę miała zaciągnięty kaptur, który zasłaniał także jej szyję i włosy. Nawet jej twarz pomalowana była na czerwono, łącznie z ustami i powiekami. Wyglądała nierealnie a jednocześnie bardzo sympatycznie. Nadal leżała na plecach i uśmiechała się do sufitu. Okrągła twarz perfekcyjnie wypełniała kaptur. Delikatny nosek i lekko wydęte usta wpasowywał się w niego idealnie. Długie rzęsy spoczywały miękko na pełnych policzkach. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś może wyglądać tak słodko, w tak idiotycznym przebraniu. Emanowała z niej pozytywna energia. Jej spokojny, pół śpiący wyraz twarzy sprawiał, że sam nie mogłem przestać się uśmiechać. Opanowała mnie naiwna, dziecięca radość. Czułem się szczęśliwy, że mogłem przy niej klęczeć w surowym otoczeniu podziemnego parkingu. Jakby samo bycie przy niej, było nagrodą. Nie myśląc nad tym dwa razy, w przypływie euforii, powiedziałem:
- O boże, wyglądasz fantastycznie...
- Dziękuję. Sporo napracowałam się przy tym kostiumie.
Choć kompletnie nie zrozumiała, co miałem na myśli, uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. W tym jednym momencie nie mogła powiedzieć nic złego. Nie miałem pojęcia kim jest, ani jak się tutaj znalazła. Nie znałem jej imienia. Niemniej jednak, z miejsca, poczułem do niej większą sympatię, niż do większości ludzi jakich do tej pory spotkałem. Jednocześnie, w przedziwny sposób, ta groteskowa czerwona postać kompletnie mnie onieśmielała, jak mikołaj widziany po raz pierwszy w życiu. Przez moment zapomniałem języka w gębie. Milczałem ponownie a ona oddychała spokojnie i równo jak podczas snu. W końcu zebrałem się do kupy i wymamrotałem:
- Na pewno nic Ci nie jest ?
- Jestem troszkę pijana.
- Troszkę ?
- Okej. Jestem bardzo, bardzo, bardzooo pijana - sprostowała i roześmiała się na głos a echo poniosło jej nietrzeźwy chichot przez resztę pomieszczenia.
- Masz ochotę napić się trochę wody ? - zapytałem z troską. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie wzrokiem zranionego zwierzęcia i z trudem odpowiedziała:
- Bardzooo.
Jej oczy. To był nokaut numer dwa. Były ogromne i wyglądały na śnieżno białe na tle żywej czerwieni twarzy. Alkohol nadawał im wilgotnej szklistości i sprawiał, że mieniły się jak zarzewie zimnych ogni. Tak samo jak wtedy gdy starasz się odpalić umierającą zapalniczkę, ale jedyne co uzyskujesz to kilka jasnych promyków i rozproszonych iskierek. Jej źrenice wypełniał głęboki błękit, niczym kolor tropikalnego nabrzeża oceanu. Zatopiłem się w nim bez pamięci. Tracąc tlen w płucach, szedłem na samo dno i nie miałem ochoty ratować własnej skóry. Patrzyłem w sam środek jej oczu i starałem się nie mrugać, by nie przerwać tego czaru. Co za kobieta !
Wyglądała zupełnie bezbronnie. Chciałem ją podnieść do pozycji siedzącej, ale domyślałem się, że jest w stanie takiego upojenia, przy którym jakikolwiek ruch może zakończyć się serią przykrych wymiotów. Zamiast tego, zdjąłem marynarkę, złożyłem ją starannie i podłożyłem pod jej głowę, co nagrodziła kolejnym uśmiechem.
- Za moment wracam. Nigdzie nie odchodź - zażartowałem w kiepskim stylu na odchodnym i oddaliłem się w stronę recepcji.

Nalewając zimną wodę z kranu do kubka, myślałem o tym, jak leży osamotniona i otwarta na wszelkie zła tego nikczemnego świata. Nagle zapragnąłem się nią zaopiekować. Zabrać do domu, napuścić pełną wannę wody i pozwolić jej swobodnie kroczyć po jej dnie. Uszczęśliwić ją w jakiś sposób. Zdawałem sobie naturalnie sprawę z abstrakcyjności tego pomysłu. Przecież praktycznie się nie znaliśmy. Ja byłem jej zupełnie obcy, ona nie była prawdziwą homarzycą... To wszystko nie trzymało się kupy, a jednak wydawało się słuszne. Czułem, że tego właśnie chcę, tego potrzebuję. Kubek już dawno napełnił się po brzegi i lodowata woda ściekała po mojej ręce, mocząc rękaw i skapując na posadzkę. Ulałem nieco z powrotem do zlewu, podwinąłem mankiety i ruszyłem z powrotem do parkingu.
Leżała w tym samym miejscu, nieruchomo i pięknie, niczym posąg.
- Już jestem - powiedziałem do jej niewidocznego ucha, podając zimny kubek.
- Dziękuję - odpowiedziała wdzięcznym głosem i zaczęła upijać z niego małymi łykami.
- Co my teraz z Tobą zrobimy ? Nie możesz przecież leżeć na betonie przez całą noc...zamówić Ci taksówkę ?
- Nie, dziękuję. Czekam na swojego chłopaka... - wyjaśniła.
"Czekam na swojego chłopaka" ? Ta opcja nie przeszła mi przez myśl. Dopiero kiedy usłyszałem te słowa, kiedy przestały być abstrakcyjną możliwością a zamieniły się w rzeczywistość, dotarła do mnie brutalna prawda tego świata. Kobiety takie jak ona, nigdy nie są samotne. Nawet kiedy jeden facet się wykruszy, w kolejce czekają następni chętni na jego miejsce. Co ja sobie myślałem... Z drugiej jednak strony, jaki facet zostawia nocą swoją kobietę półprzytomną na środku parkingu ?!?! Musiał być strasznie zadufanym w sobie skurwielem... Przez chwilę zastanawiałem się czy sączę truciznę na jej chłopaka, ponieważ rzeczywiście był kutasem czy też z najczystszej zazdrości. Cokolwiek to było musiałem działać.
- A gdzie się podziewa Twój chłopak ? Nie powinien być teraz przy Tobie ? - wypytywałem. Męska zasada numer jeden - kto pod kim dołki kopie ten zdobywa dziewczynę.
- Wrócił na imprezę znaleźć moją torebkę - wytłumaczyła.
- Od kiedy to homary noszą torebki ? - zapytałem żartobliwie.
- Okej, zdradzę Ci mały sekret... Nie jestem prawdziwym homarem...
- Nieeeee... Naprawdę ?! - odpowiedziałem udając zaskoczenie i oboje zaczęliśmy się śmiać. Czułem, że pomimo powierzchowności naszej rozmowy, nie wspominając o nadzwyczajnych okolicznościach spotkania, nawiązaliśmy nić porozumienia. Oboje czuliśmy się całkiem komfortowo w tej sytuacji, jakbyśmy znali się od lat. Udało mi się uruchomić moje mojo, a oprócz wilgotności, w powietrzu dało się wyczuć odpowiednie wibracje. Kiedy uderza się na półprzytomną pannę, tarzającą się po betonie, ciężko oczekiwać cudów. Niemniej jednak oczywiste było to, że jest to typowa sytuacja z cyklu "teraz albo nigdy". Musiałem rozżarzyć węgle, jeśli temperatura konwersacji miała być podtrzymana. Oczerniłem już jej chłopaka, teraz musiałem stać się jego kompletnym, lepszym przeciwieństwem. Patrzyła mi prosto w oczy, udało mi się skupić jej uwagę. To był TEN moment.
- Jakkolwiek rycersko stara się postąpić Twój facet, nadal uważam, że nie powinien zostawiać Cię tu samej. A już na pewno nie w takim stanie - dodałem poważnym tonem - Gdybyś była moją kobietą... - zanim dane mi było dokończyć zdanie, jej wzrok przeniósł się ponad moje ramię. Usłyszałem stukot butów o głuchy beton. Odwróciłem się natychmiast, tylko po to by ujrzeć swoją nadciągającą zgubę. Jej chłopak wrócił z przyjęcia, co gorsza udało mu się odnaleźć torebkę.

Z twarzy podobny był zupełnie do nikogo. Wypinał wychudzoną klatkę piersiową z sterczącymi z zimna sutkami. Był w przebraniu Gin'a z Alladyna, ale bardziej przypominał złożony parasol. Prezentował się bynajmniej efektownie, ale w gruncie rzeczy był po prostu przeciętny. Kiedy myślisz o facecie, z którym masz rywalizować, liczysz się z tym, że będzie zatrważająco przystojny lub nad wyraz nieatrakcyjny i bogaty, ale nigdy przeciętny... Przez myśl przebiegło mi tylko: "naprawdę ? ten koleś ?" i wtedy wiedziałem już na pewno, że była to najprawdziwsza zazdrość. Podszedł wolnym krokiem, stanął pomiędzy nami, spojrzał w jej iskrzące oczy i bez słowa upuścił torebkę na jej pękaty czerwony brzuch. Był wyraźnie zdenerwowany i tylko nieco mniej pijany. Odwrócił się w moją stronę. Byłem przekonany, że zorientował się w całej sytuacji w mgnieniu oka. Podświadomie wyczuł moje zainteresowanie i zamierzał bronić swojego terytorium. Byłem gotowy. Pomimo niedogodnej, klęczącej pozycji, przygotowałem pięści do ataku. "Jeśli rzuci się na mnie, wyskoczę jak ze sprężyny i pierwszego zasadzę w podbródek" - pomyślałem. Nagle wystawił rękę a ja napiąłem się instynktownie. Nie była ona jednak zakończona pięścią a otwartą dłonią. Zaraz za gestem poleciały słowa:
- Najmocniej przepraszam za kłopot a zarazem bardzo dziękuję, za opiekę nad nią. Nie wiem co w nią wstąpiło. Schlała się jak świnia... - wyrzucał z siebie mieszankę przeprosin, obelg dla niej i pochlebstw dla mnie. Zachowywał się jakby jej tam nie było.
Byłem zaskoczony i rozbity. Kompletnie się tego nie spodziewałem. Słowa wypadające z ust mieszały się z tymi wypowiadanymi tylko w myślach:
- To żaden kłopot. [Skurwielu]. Naprawdę nic się nie stało. [Chuju]. W końcu mamy Halloween, każdy ma prawo się trochę napić. [Ty sztywna cipo]. Nie powinien jej pan tak zostawiać na środku parkingu... [Jebana imitacjo przeciętnego parasola]. - odpowiedziałem z obojętną twarzą.
Czekałem na jego reakcję, ale na próżno. Uśmiechnął się tylko sztucznie, złapał ją za ramię i zaczął podnosić z ziemi ignorując mnie kompletnie. Nie było w tym jednak nic nadzwyczajnego. Zarówno w tej jak i w wielu innych profesjach, bycie traktowanym "jak powietrze" jest normą. Po prostu przy niej, na moment zapomniałem, że nadal jestem w pracy. Zostałem zupełnie wykluczony, co spowodowało nagły przypływ frustracji. Musiałem się jakoś wciąć pomiędzy nich.
- Może zamówić taksówkę ?
- Nie, nie. Dziękuję. Przyjechaliśmy na rowerach, poradzimy sobie - odpowiedział, po czym zaczął rozkuwać dwa rowery z zabezpieczających łańcuchów.
- Nie sądzę żeby ona była w stanie dojechać na rowerze... - odrzekłem zdziwionym głosem, gdyż ten fakt wydawał mi się bardziej niż oczywisty.
- Dziękuję, po-ra-dzi-my sobie - odwarknął przez ramię.
Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na homarzycę, która kołysząc się na nogach, stał ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w ziemię. Podał jej rower, po czym sam wskoczył na siodełko i zaczął pedałować ku wyjazdowi z parkingu. Z trudem przełożyła nogę przez ramę. Podniosła głowę i spojrzała na mnie nie odrywając wzroku. Patrzeliśmy się na siebie nawzajem bez słowa i wydawało mi się, że ten moment trwał całą wieczność. Myśli kołatały się w mojej głowie. Czy powinienem jednak wezwać taksówkę ? Czy ona chcę żebym ją uratował ? Czy to jest już koniec ? Czy powinienem zrobić cokolwiek ? Podniosłem dłoń nie wiedząc jeszcze dlaczego... "Powinienem ją zatrzymać". "Muszę ją zatrzymać !" - pomyślałem.
- Jedziemy ?!?! - usłyszeliśmy zimny, ostry głos z drugiego końca parkingu.
- Już, już - odpowiedziała pospiesznie, po czym odwróciła się ponownie w moją stronę, uśmiechnęła i dodała - Dziękuję za opiekę, to było słodkie.
Moje kolana ugieły się pod ciężarem tych słów. Były zarówno największą nagrodą za mój wysiłek, jak i zwiastunem pożegnania. Widziałem teraz wyraźnie w jej oczach, że moje zainteresowanie nie było jednostronne, ale to nie był ten wieczór ani to miejsce...

Wyszedłem na jezdnię odprowadzając ich wzrokiem. On jechał w miarę przyzwoicie, kilka metrów z przodu, ona pedałując niepewnie podążała za jego cieniem. Co chwila wykonywała nagłe ruchy kierownicą próbując utrzymać równowagę i mozolnie brnęła do przodu. Kręciła tyłkiem na siodełku z wyraźnym trudem, a odnóża i czułki jej kostiumu chybotały się na wszystkie strony przy każdym ruchu. Z rękoma w kieszeniach, stałem bez słowa i patrzyłem się na jej obły pancerz znikający za rogiem ulicy.
Wróciłem za swoje biurko, porzucone 45 minut temu dla nienaturalnych rozmiarów, pijanej homarzycy. Patrzyłem się tępo w prosty popielaty blat, nie mogąc przestać o niej myśleć a tym bardziej martwić się o jej powrót do domu w jednym kawałku. Co chwila przed oczami stawał mi obraz, jej leżącej na krawędzi chodnika, martwej, zbroczonej krwią której nie można odróżnić od kostiumu. Wszystko przeze mnie, przez to że jej nie zatrzymałem... Moja chwila niepewności i obecna niemoc przyprawiała mnie o mdłości. Wiedziałem, że zjebałem sprawę po całości. Uczucie ciepła jej uśmiechu, reminiscencje jej głębokich oczu, domysły krążące wokół jej dalszych losów... Wiedziałem, że to będzie ciężka noc.

Najpierw zapukałem do drzwi lekko, trzy razy, bez większych nadziei. Muzyka zagłuszała starannie wszystko dookoła. Zwinąłem zatem dłoń w pięść i uderzyłem ponownie. Po chwili drzwi uchyliły się nieco, a przez szparę między framugą wychyliło się czarne kocie ucho.
- Kto tam ? - usłyszałem niepewny damski głos.
- Może pani zawołać właścicielkę mieszkania ?
- Oczywiście. Momencik. - odpowiedziała nieco wystraszona, po czym zamknęła drzwi. Gdy otworzyły się ponownie, kobieta-kot zniknęła a jej miejsce zajęła Czarownica w bieli z poderżniętym gardłem. Wyglądała seksownie pomimo krwi na szyi i podołku.
- Taaakk ? Czy coś się stało ? - spytała z uśmiechem na twarzy.
- Nie, nie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jestem portierem z nocnej zmiany i zdaje sobie sprawę z tego, że powinienem siedzieć za biurkiem, ale naprawdę przydałby mi się jakiś drink i zastanawiałem się...
- Zapraszam. - odpowiedziała nadal się uśmiechając.
Zaprosiła mnie prosto do kuchni gdzie cała lodówka była wypełniona wszelkiego rodzaju alkoholami dostępnymi w sklepach. Nalała sobie i mi szklankę whisky z lodem i usiedliśmy razem w rogu pomieszczenia. Spytała mnie o przyczynę złego nastroju. Opowiedziałem jej o zajściu na parkingu a ona z miejsca wiedziała o kogo chodziło. Była gościem na jej imprezie. Nie wiedziała o niej zbyt dużo gdyż była znajomą jej faceta a homarzyca jedynie osobą towarzyszącą. Na co dzień mieszkała w Stanach i pracowała przy produkcji telewizyjnej. Ostatnio zajmowała się programami dziecięcymi i "pożyczyła" sobie kostium ze studia. Nazajutrz wracała do swojego kraju. Nikt nie znał jej imienia. Później Biała Czarownica zachęciła mnie do kolejnego drinka i kazała się rozgościć a sama zniknęła w tłumie gości wzywana obowiązkami gospodyni wieczoru.

Siedziałem dalej sam w ciemnym rogu kuchni, pomiędzy zmywarką do naczyń a szafką na naczynia. Po whisky była tequilla a później wino i jeszcze więcej wina. Każdy kolejny trunek zawierał w sobie nutę zwykle nieobecnej gorzkości. Opuściłem swoje stanowisko na dobre i nie zamierzałem do niego wracać przed końcem zmiany. Wiedziałem, że zaniedbanie moich obowiązków zostanie w końcu zauważone, ale nie byłem w stanie myśleć o nadchodzących konsekwencjach. Kolejnymi szklankami rozpruwałem swoje cierpienie. Wiedziałem, że zaprzepaściłem swoją jedyną szansę i kląłem na siebie w duchu. Szansa na to, że jeszcze kiedykolwiek ją spotkam była nie tyle mała, co praktycznie znikoma. Nasz historia została zakończona a wprowadzenie stało się zarazem epilogiem i pozostały już tylko same pytania. Co się przed chwilą wydarzyło ? Czy właśnie tak wygląda miłość od pierwszego wejrzenia ? To przecież mit. Miejska legenda. Czcza opowiastka rodem z romantycznej komedii. A może to jednak prawda i taka miłość istnieje ? Może jeszcze ją spotkam ? Tylko jeśli ją spotkam, to czy ją poznam na ulicy, bez kleszczy, odnóż i czułek ? Czy wydarzenia dzisiejszej nocy miałyby dla niej jakiekolwiek znaczenie ? To było dosyć jasne, że racjonalne myślenie dawno uleciało z mojej głowy. Może to jednak nie była miłość, ani nawet zauroczenie... Może po prostu mi odjebało, z przemęczenia, przepracowania... Może wszystko to zostało przeze mnie przekoloryzowane, wyidealizowane. Powstało wiele pytań bez odpowiedzi, ponieważ bez homarzycy nie było ich komu udzielić. Dalsze debatowanie nie miało sensu. Otrzymałem 45cio minutową lekcję życia, niczym z czasów podstawówki. Czasami, kiedy zobaczysz coś czego naprawdę pragniesz, ujrzysz homarzycę leżącą na środku zimnego betonu, musisz wyciągnąć ręce i chwycić to z całych sił, nie oglądając się na boki, na przekór całemu światu. Mieć w dupie wszystko i wszystkich dookoła. Kto nie walczy, ten nie wygrywa
Do wysokiej szklanki wrzuciłem dwie kostki lodu, do których dodałem nieco selera znalezionego w lodówce. Następnie wlałem do niej soku pomidorowego na trzy palce i wsypałem nieco pieprzu. A później zalewałem to wódką i mieszałem. Dolewałem jej dopóki dopóty nie osiągnąłem koloru czerwieńszego niż czerwień. Dokładnie takiego jak odcień jej kostiumu. Spojrzałem w przezrocze szklanki z czułością i opróżniłem ją do samego dna. Seler który na moment przykleił się do mojego policzka, zostawił na nim parę szkarłatnych kropli, krwawych łez po nieposiadanej nigdy stracie. Moje ramiona opadły w końcu bezsilnie uwolnione od nerwowego napięcia a w moim rozkrzyczanym sercu zapanował pokój. Twarz zdrętwiała na moment od nagłej dawki alkoholu i było mi z tym dobrze.
Gorzki smak pozostał jednak na moich ustach przez resztę wieczoru.

wtorek, 25 maja 2010

"Spal Swój Telewizor"



Pewnego słonecznego dnia, w ciemnym hangarze, przepełnionym odgłosami pracy mechanicznych ramion, skrzypieniem prasowanej stali i dudnieniem przesuwanego taśmociągu, ruszyła pierwsza masowa produkcja odbiorników fal radiowych. Jak każdy sprzęt, nonszalancko wdzierający się na rynek, pierwsze produkty były toporne, kurewsko drogie i robione głownie na użytek wojska. Niemniej jednak, kiedy tylko wyposażysz całą armię, a taśmociąg nadal nie przestaje pracować, zostajesz z naręczem cennego sprzętu, który albo znajdzie szybko nowego nabywcę, albo pokrywa się warstwą kurzu i rdzy. Tym też sposobem, "gadające pudło" w tempie ekspresowym pojawia się w niemal każdym domostwie krajów rozwiniętych. Sposób funkcjonowania radia nadal owiany jest nutą tajemnicy, co tylko nadaje mu magii i powabu. Szybko stają się wyznacznikiem statusu społecznego i nową formą familijnej rozrywki. Otworzono kolejny, epiczny rozdział w erze przekazu globalnego. Informacja stała się nowym złotem.
Cudowną ironią naszego gatunku jest to, że każdy wynalazek który ma zbawić ludzkość, zostaje w końcu wykorzystany przeciwko nam.

Możecie mi wierzyć lub nie, ale nawet dziś znajdzie się pełno ludzi, przepełnionych dogłębną wiarą w szczerość mediów. Niegdyś wierzono w każde słowo, które zostało wypowiedziane na falach radiowych. Nadawcą informacji były w końcu poważne instytucje, o nieposzlakowanej reputacji. Jakże wstrząsająca musiała być dla nich audycja Orsona Welles'a z roku 1938, kiedy poinformował całe Stany Zjednoczone, że nasza planeta została najechana przez przybyszów z kosmosu. Nikt nie widział obcych plądrujących amerykańskie ulice, ale wszyscy wiedzieli, że oni tam są ! Nadchodzą i nie mają dobrych intencji ! Nikt nie dostrzegł na niebie metalicznych lewitujących spodków, ale wszyscy WIEDZIELI, że one wiszą złowieszczo nad ich głowami. Panika rozprzestrzeniała się z szybkością światła. Ludzie nie wiedzieli skąd nadchodzi wróg, ale wiedzieli, że trzeba uciekać. Zbierali całą rodzinę, pakowali w walizki swoje kosztowności i gnali przez autostrady w poszukiwaniu iskry nadziei na przetrwanie. Ku zdumieniu milionów, audycja okazała się odczytem opowiadania H.G. Wells'a z „Wojny Światów”, a krwiożerczy kosmici - wytworem jego barwnej wyobraźni. Tym sposobem, popołudniowy program rozrywkowy zamienił się w największy, naturalny eksperyment masowej kontroli medialnej. Dla Orsona Welles'a oznaczało to nieśmiertelną sławę, natomiast dla możnych tego świata, odnalezienie Świętego Graal'a. Niedługo później, gadające pudło zostało uzupełnione o obraz i świat nigdy nie był już taki sam. Sprzęt masowej kontroli nadawał w czerni i bieli, w wybranych godzinach porannych, przykuwając niewyobrażalne masy ludzi niewidzialnym łańcuchem rozrywki. Moment później, pranie mózgu odbywało się 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, w jakości HD i to na Twoje własne życzenie.
Life Is Good. Just Do It. Always Coca Cola.

Obecnie telewizja, nie pies, jest najlepszym przyjacielem człowieka. Programy z ramówki dostarczają Ci wszystkiego czego potrzebujesz: informują, edukują i zabawiają. Jeśli się na to spojrzy z perspektywy bezstronnego obserwatora, to niewiarygodne jak wielki wpływ mają media na życie przeciętnej jednostki. Mówią Ci kto ma Ci się podobać w tym roku, a kto Ci się już przejadł. Mówią Ci co masz nosić danego sezonu, żeby być akceptowanym w oczach innych. Pokazują Ci co masz oglądać w kinach, czego masz słuchać na koncertach...w pełni kreują Twój gust. Wypunktowują co masz jeść, co masz pić, żeby wyglądać tak, jak w danym roku ich zdaniem wygląda najseksowniejszy okaz człowieka. Ja osobiście chciałbym wiedzieć kto ustala kolejne trendy mody, bo tych osób nigdy nie pokazują w TV. Pojawiają się tylko obrazki koszuli w granatowo-białe paski, tak ciasnej że muszę nosić plastry na sutkach żeby ich nie przetrzeć oraz kolejne obrazki spranych, obdartych, obcisłych jeans'ów, które niechybnie mają pozbawić mnie potomstwa w przyszłości. W poprzednim sezonie modne były czachy, w tym sezonie są to jaskółki i kotwice, w kolejnym sezonie będą znowu czachy. Nie będą to jednak te same czachy, o nie... Te czachy będą uśmiechnięte, więc musisz zaczerpnąć z nowej kolekcji. Jeżeli wyjdziesz na ulicę w smutnych czachach, wszyscy niezwłocznie okrzykną Cię tanią i niemodną kurwą, toteż przypraw swoje czachy o uśmiech. Najbardziej przerażające jest to, że telewizor mówi Ci czego masz się bać. Zaraza goni zarazę, epidemia - epidemię. Tak mówią całe rzesze bezimiennych specjalistów lub też jeden specjalista wymieniony z imienia i nazwiska, który jest chuj wie kim. Chcą utrzymywać nas w stałym poczuciu strachu i gotowości na najgorsze. Prawdziwe zagrożenie nie czai się w futurystycznych kabinach latającego spodka zawieszonego w powietrzu, tylko w Twoim pokoju gościnnym.

Kiedy byłem dzieckiem, potrafiłem przesiedzieć przed telewizorem cały dzień. Bite dwanaście godzin przed kineskopem w deszczowe dni, a nawet szesnaście, jeśli udało mi się obudzić w środku nocy i pooglądać jeszcze trochę. Później nieco się pozmieniało... Poprzez skomplikowane koleje losu oraz fatalną sytuację finansową, kablówka poszła w zapomnienie a mój telewizor dziwnym trafem stracił wszystkie śrubki i obudowa kineskopu trzymała się na taśmie klejącej. Przy dobrej pogodzie, odbiornik wyłapywał z powietrza trzy kanały. W sumie to cztery kanały jeśli trzymałem dwoma palcami wystający z niego drut, służący mi za antenę. Z dnia na dzień, mój telewizor tracił ten cały kuszący seksapil a równolegle ja zacząłem tracić zainteresowanie. W końcu doszło do tego, że ilekroć trafiało się coś do obejrzenia, musiałem go oczyszczać z warstw kurzu nagromadzonych przez tygodnie niefunkcjonowania. Tym sposobem zakończyłem swoją długoletnią przygodę z telewizorem. Nie oglądałem polskiej telewizji przez cztery lata, zagranicznej przez jakieś trzy i pół. Dałem zagranicznej nieco więcej życia, gdyż od czasu do czasu puszczali coś ciekawego na Adult Swim.
Na początku odczuwałem brak mojego "najlepszego przyjaciela", ale po jakimś czasie utwierdziłem się w przekonaniu, że on wcale nie był moją bratnią duszą tylko ładnie opakowanym energetycznym wampirem. Bez niego czułem się nie tyle świetnie co świetniej, a nawet najświetniej choć takie wyrażenie nie istnieje. Medialna tabula rasa. Wyobraź sobie, że wypijasz wiadro zielonej herbaty i stawiasz przeogromne gówno złożone z kiepskiej jakości produktów, jawnych kłamstw, fałszywej troski i troskliwego fałszu. Nie tylko czułem się oczyszczony ze sztucznego syfu, wpajanego mi latami, ale również odkryłem w sobie przestrzeń po owym syfie wymagającą wypełnienia nowymi ideami. Nabrałem powietrza w płuca, a wraz z nim dystansu. Przypomniałem sobie, że mam swój własny gust, że chuj mnie obchodzi polityka bez pokrycia oraz że można zrobić lepszy użytek z pięciu zika niż kupić czterodniowy zapas bakterii Actimel'a.
Life Is Fucked Up. Just Don't Do Everything They Tell You To Do. Always Tequilla.

Ostatnimi czasy, nieoczekiwanie, ponownie skrzyżowaliśmy swoje ścieżki z telewizorem. Siedziałem u znajomego, przerzucaliśmy się nawzajem myślami na tematy rozmaite. W tle, leciała polska telewizja, na którą przez większość czasu nie zwracaliśmy uwagi. Co dwadzieścia minut jednak pojawiały się reklamy. Nie dało się ich nie zauważyć, ponieważ głośność telewizora automatycznie wzrastała. Dranie. Ze zdziwieniem i niemałą dozą przerażenia, odkryłem że cały blok reklamowy został zdominowany przez koncerny farmaceutyczne. Monopol marketingowy zaburzały jedynie okazjonalne reklamy banków. Pochłonięty rozmową, kątem oka obserwowałem program o akweduktach starożytnego Egiptu, kiedy nagle ten obraz znikł sprzed moich oczów, zastąpiony twarzą kobiety w agonii, a telewizor ryknął na mnie potężnym męskim głosem:
- BÓL !!! - a ja z miejsca poczułem dyskomfort.
Pięć minut obserwowania twarzy w grymasie udawanego cierpienia spowodowanych różnorakimi dolegliwościami. Grymas jest praktycznie zawsze ten sam i przypomina początkową fazę kilkudniowej konstypacji. Akwedukty zniknęły z mojego umysłu pod natłokiem negatywnych myśli. Wszyscy czujemy się źle, wszyscy cierpimy, wszyscy umieramy. Pradawny, odświeżony terrorysta - Ból, może zaatakować każdego z nas, o każdej porze dnia i nocy, w każdej sytuacji... Nie można się przed nim ukryć. Ból ! Dopadnie cię wszędzie ! Tak zaczyna się każda reklama leku. Masz się poczuć słaby, wycieńczony z energii, stary, ułomny, niezdolny do pracy, uszkodzony, zestresowany, utrapiony i osamotniony z swoim bólem. Twój strach przed śmiercią jest ich punktem wyjściowym.
Masz zapomnieć o tym, że ból jest metodą sygnalizowania Twojego ciała o niebezpieczeństwie. Masz zapomnieć, że ból jest Twoim systemem alarmowym. Ból jest niepożądanym hedonistycznym skurwysynem, który znęca się nad Tobą dla swej czysto sadystycznej satysfakcji.
Nie zapominaj - umierasz ! Oni proponują Ci zbawienie w konkurencyjnych cenach. Jeśli nie stać Cię na leki, nie masz się czym przejmować ! Właśnie nastąpiła przerwa w ciągu farmakoreklamy. Z odsieczą przybywa Twój kolejny wybawca - bank.
Jesteś zestresowany brakiem środków finansowych na leki, nie chcesz umierać ? Bank pożyczy Ci pieniądze, za które będziesz mógł kupić leki, które pozwolą Ci zapomnieć o Twoich problemach z gotówką i spłatami. Już niebawem, na dobre rozpowszechnią się kredyty na leki. Zapętlanie koła nie jest zresztą niczym nadzwyczajnym. Popularne osoby z programów, są zawsze uśmiechnięte, zdrowe i wydajne. Zarób pieniądze, które wydasz na leki wspomagającą dalszą pracę i zarabianie na leki, które pozwolą Ci dalej pracować. Leki są dla Ciebie dobre. Ibuprom smakuje jak cukierki.

W dwudziestym pierwszym wieku leczy się absolutnie wszystko. Coraz prężniej rozwija się farmakologiczne leczenie bólu życia, popularnie znanego jako depresja. NORMALNY człowiek nie może mieć dość, tego popierdolonego świata. Nie może się czuć przygnębiony. Nie ma prawa być smutny. Na szczęście Twój smutek może być zniwelowany niemal do zera za pomocą cudownych środków otępiających. Już nigdy nie będziesz zmuszany do odczuwania smutku. Co prawda możesz cierpieć z powodu: bezsenności, stanów wymiotnych, osłabienia, bólów głowy, biegunki, utraty apetytu, niepokoju wewnętrznego, podenerwowania, drgania dłoni, obniżonego popędu płciowego, wysychania jamy ustnej, nadmiernego ziewania, niestrawności, zawrotów głowy, nadmiernego pocenia, impotencji, problemów z wytryskiem, zatwardzenia, nadmiernego pierdzenia, wymiotów, gorączki lub drgawek, utraty wagi, bólów klatki piersiowej, zaburzeń widzenia, podwyższonego ciśnienia, zaburzeń smaku, koszmarów nocnych czy w rzadszych przypadkach: myśli samobójczych, agresywnych zachowań, ogólnego pobudzenia oraz halucynacji...*
Kto by się tym jednak przyjmował skoro nie jest już przygnębiony i jego życia znowu jest dobre ? Poza tym, na dolegliwości związane z efektami ubocznymi przecież też są leki... Nie wspominając już o lekach osłonowych, zabezpieczających Twój żołądek przed szkodliwościami przyjmowanych pigułek. Zaopatrz się więc dodatkowo w leki osłonowe oraz te osłaniające osłonę osłony.

Czy rosnące w siłę koncerny farmaceutyczne powinny Cię przejmować ? Przecież to tylko niewinne reklamy... Od lat debatuję z ludźmi, którzy uważają, że reklama na nich nie działa. Każdy, jak świat długi i szeroki, uważa że ma swój rozum i jeśli nie będzie chciał kupić danego produktu to go nie kupi... Tylko, że kiedy zaboli Cię głowa, to każdy wie jakie pigułki łyka Goździkowa. Każdy wie jak nazywa się tabletka, która ma pulsować w szklance wody kiedy chce się szybko zwalczyć kaca. Nie wspominając już o tym co zażyć, by w momencie uniesienia pała stała długa i dumna jak sekwoja. Ile masz w tym momencie leków w szufladzie ? Ile kosmetyków zdrowotnych znajduje się na Twojej toaletce ?

Nie wysyłam nikogo na ulice, by z banerami protestował przeciwko firmom produkującym proszki zdrowia. W tym biznesie jest umoczonych tyle pieniędzy, że nie da się ich już przegłosować. Nie zmienia to jednak faktu, że można przestać karmić się ich sloganami, ich pomysłami Twojego szczęścia.
Orson Welles, przez najzwyklejszy przypadek, podarował całej ludzkości cenną lekcję pokory, która została zapomniana. Przyłóż dłoń do swojej twarzy i spójrz na obrazy z reklam przez palce. Przyjrzyj się szczegółom. Popatrz na tą drogą, wysokiej klasy tandetę na świeżo. Spal swój telewizor, ukamienuj go lub najnormalniej w świecie wyłącz i zapomnij o jego istnieniu.
Alternatywnie możesz zapłacić abonament telewizyjny za kolejny rok i posłuchać więcej o tym jak umierasz i jak Cię boli. Po dwudziestym pierwszym roku życia, Twoje komórki zaczynają umierać a wraz z nimi Ty. Nic tego nie zmieni. Nawet gdybyś był spadkobiercą koncernu Bayer'a, żadna ilość pigułek nie powstrzyma tego procesu. Może jedynie go nieco spowolnić, ale ceną za to jest życie na ich warunkach. Zachodzi więc potrzeba zadania istotnego pytania odnośnie TWOJEGO życia...
Co jest dla Ciebie ważniejsze ?
Ilość czy Jakość ?


* wymienione dolegliwości są często występującymi efektami ubocznymi zażywania popularnego leku antydepresyjnego Prozac (fluoxetine hydrochloride).

niedziela, 25 kwietnia 2010

"Ucieczka"



Po długich tygodniach ulewnych deszczów, dziś w końcu wyszło słońce. Wychodzisz na ulicę i z miejsca zauważasz różnicę w otoczeniu. Zupełnie jakby wszyscy dookoła zostali zarażeni bakterią pozytywnej energii. Nie chodzi o oczywisty, energetyczny wpływ słońca na ludzki organizm, ani też optymistycznie nastawiający początek wiosny. W mieście gdzie pada często za często, ludzie naprawdę doceniają promieniujące ciepło na ich twarzach. Wszyscy wychodzą wtedy na świeże powietrze, a w spokojnych zazwyczaj parkach, wrze od śmiechu, muzyki i ludzi wszelkiej maści. W dni takie jak ten, najlepiej smaży się na miękkiej, gęstej trawie. Ściągasz obuwie, łapiesz największego bucha na jaki pozwolą Ci Twoje płuca, rozkładasz nogi i ramiona, padasz na plecy i obserwujesz jak wiatr wprawia konary drzew w chaotyczny taniec.

To stało się niemal regułą, że w słoneczne dni, wybierali się do parku, powegetować na łonie natury. Tym razem wybór padł na Saint James Park i Gorejący Krzew. Nazywali go tak, ponieważ ilekroć się pod niego nie zajrzało, zawsze dogorywał w jego cieniu zmęczony butelką żulik. Dziś jednak, nie było tam nikogo prócz nich, co było im nawet na rękę, ponieważ ciężko jest skupić się na jakiejkolwiek konwersacji, kiedy co pięć minut słyszysz chlust wymiocin i przeraźliwe jęki powodowane ostrym kacem. Judasz podłożył swoją skórzaną kurtkę pod głowę, wyciągnął się na trawie jak kłoda i obserwował dupy panien uprawiających jogging, co jakiś czas kwitując je przeciągłym "mm mmm". Jezus natomiast, siedział nieco zgarbiony w pozycji lotosu i w pełnej koncentracji skręcał jointa grubości eklerka. Nigdy nie patyczkował się przy kręceniu lolków i mało kto potrafił dotrzymać mu kroku w ich paleniu. W końcu zakończył lepić swoje małe arcydzieło i z miejsca odpalił je trzema zapałkami, tak by zajęło się na całej szerokości równomiernym ogniem. Po kilku sekundach na pełnym wdechu, wypuścił z ust potężną chmurę dymu, która byłaby w stanie zaczadzić małe stado wiewiórek. Czując w powietrzu zapach zioła, Judasz mlasnął dwa razy wyraźnie kontent i uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Przekaż pochodnię stary - powiedział ponaglająco Judasz, nadal się uśmiechając.
Rozluźniając swoje ciało, Jezus zgarbił się jeszcze bardziej i spuścił głowę dotykając brodą własnej klatki piersiowej. Końcówki jego długich włosów znikały między źdźbłami trawy, tworząc jednolity, postrzępiony komin. Po chwili wyprostował się, również z pełnym uśmiechem na twarzy i bezwładnie padł na plecy, powodując przy tym stłumiony łoskot. Judasz ściągał z blanta małe, konsekwentne buszki a po chwili jego pole widzenia zawężyło się do tego stopnia, że widział już tylko same podskakujące rytmicznie w biegu pośladki, bez tułowia i nóg. Jego głowa zaczęła podskakiwać w tym samym rytmie, zupełnie jakby kiwał nią do niesłyszalnej dla nikogo innego muzyki. Po chwili zamyślił się na dłuższy moment a później, ni stąd ni zowąd, zapytał:
- Jez, czy nie wydaje Ci się, że jeżeli ruchy feministyczne będą ciągle rosły w siłę, emancypacja i wizerunek silnej, niezależnej kobiety będą jeszcze ostrzej propagowane...to nastąpi zmiana ?
- Jaka konkretnie zmiana ? - zapytał zaintrygowany Jezus.
- Jaka zmiana ? - zapytał Judasz widocznie tracąc wątek.
- Zacząłeś mówić o zmianie... - naprowadzał go Jezus.
- Co ? - odpowiedział wyraźnie zagubiony Judasz.
- Mówiłeś o zmianie spowodowanej rozwojem emancypacji i kobiecej propagandy... - wytłumaczył cierpliwie Jezus.
- A ! No właśnie ! Myślisz, że może nastąpić zmiana ewolucyjna w przystosowaniu do nowych warunków silnego kobiecego środowiska, która zaowocuje stopniowym zmniejszaniem się piersi u kobiet a powiększaniem u mężczyzn ? Skoro kobiety nie będą już musiały wabić, by znaleźć opiekuna dla swojej rodziny, to mężczyźni mogą ich potrzebować... - sprostował Judasz na jednym wdechu.
Jezus spojrzał na niego z jedną uniesioną brwią i przez moment udało mu się powstrzymać od parsknięcia niepohamowanym śmiechem, ale tylko na moment.
- Nieeee...hrhrhrhrhrhrhrhr. Pozwól, że powiem Ci na czym mógłby polegać problem. Zacznijmy od faktu, że większość kobiet nie jest wzrokowcami...

Tak właśnie zazwyczaj było z Jezusem, po prostu uwielbiał gadać. Szczególnie kiedy się spalił. Codziennie wybierał się do Hyde Parku, czasem ze znajomymi, czasem sam, wspinał na mównicę i zaczynał nawijać...o wszystkim. Potrafił godzinami rozwodzić się na temat miłości, polityki, potrzebie edukacji i zdrowego sceptycyzmu, o wojnach, ludzkiej naturze, odwiecznej walce dobra ze złem, o potrzebie zmian, kreatywności, wolności umysłu i wewnętrznym spokoju... Od samego początku traktował to dziwne hobby bardzo poważnie. Niemal jakby była to jego życiowa misja. Najzabawniejsze było to, że Jezus naprawdę gadał z sensem. Barwnie, prosto i do rzeczy. Ludzie uwielbiali go słuchać a później z nim dyskutować. W dawnych czasach, dobry mówca był na wagę złota, teraz mógłby zostać co najwyżej prezenterem telewizyjnym, ale kariera zupełnie go nie obchodziła. Nie to, żeby był leniwy. Kiedy trzeba było zakasać rękawy, potrafił się przyłożyć jak mało kto. Był jednak za bardzo zbuntowany by pracować jako podwładny, a już tym bardziej korporacyjny podwładny. Niemniej jednak słowo było jego prawdziwym darem. Potrafił kierować ludźmi jak zaklinacz węży, tylko bez fletu, turbanu, wiklinowego kosza i węży. Niektórzy powiedzieliby, że jest urodzonym lobbystą, choć sam by siebie tak nie określił. Potrafił ugadać praktycznie każdego i było to równie interesujące, co zabawne do oglądania. Pewnego razu, patrol policyjny złapał Jezusa z uncją zielska w ekologicznie przyjaznej torbie na ramię, podczas rutynowej kontroli. Posiadanie z zamiarem dystrybucji. Groziło mu za to do dziesięciu lat. Zaczęło się od tego, że namówił dwóch funkcjonariuszy którzy go aresztowali, by pozwolili mu zapalić ostatniego jointa, zanim trafi do pierdla... Skończyło na tym, że nie tylko nie dowieźli go na posterunek, ale nawet namówił jednego z nich by wystąpił z policji, bo jest bardzo szlachetnym i dobrym człowiekiem, który nie musi się dowartościowywać pozorną władzą, jaką daje odznaka. Nikt naturalnie nie uwierzyłby Jezusowi w tą historię, gdyby nie ten były policjant, który łaził za nim wszędzie przez cały tydzień po zajściu, przeżywając drugą młodość, pijąc wino i tańcząc pół-nago z hipisowskimi dziewczynami w parkach. Na serio, taką miał dobrą gadane. Dlatego, kiedy Jezus zakończył swoją retorykę na temat niemożliwości zaniku piersi u kobiet, Judaszowi nie pozostało nic innego, jak tylko przyznać mu rację.

-...nie wspominając już o tym, że kobiece ciało musiało by wytworzyć inny "magazyn z dojściem" dla składowania gruczołów mlekowych, przy karmieniu po porodzie.
- Szkoda - skwitował bez entuzjazmu Judasz - Fajnie byłoby mieć pod ręką parę cycuszków kiedy ich tylko potrzebujesz...

Wydatny monolog przyprawił Jezusa o watowate uczucie w ustach. Próbował przycisnąć język do górnego rzędu zębów, tak by pobudzić ślinianki do pracy, ale kiedy tylko kubki smakowe dotknęły szkliwa, odniósł wrażenie jakby lizał twardy aksamit. Widząc Jezusa przesuwającego wściekle językiem po powierzchni swoich zębów, Judasz dźwignął się leniwie z ziemi, pogrzebał w swojej torbie, po czym wyciągnął termos i cisnął nim w jego stronę. Był on jednak pochłonięty swoją szczęką do tego stopnia, że nie zauważył pokaźnych rozmiarów termalnego naczynia lecącego w jego kierunku, dopóki nie oberwał nim prosto w klatkę piersiową. Jezus spojrzał na termos, który zatoczył niewielki półkole w trawie, tuż koło jego biodra. Czerwona nakrętka spełniała równocześnie rolę plastikowego kubka z niewielkim uchwytem, sam termos pokryty był wzorami fioletowych żab polujących na żółte muchy. Po chwili wpatrywania się w butelkę, Jezus wydał z siebie przeciągłe "aaaaauuuuuuaaaaaaaaaaa" i spojrzał pokrzywdzonym wzrokiem w stronę Miotacza Termosów. Rozczochrane włosy i pokaźna broda sprawiały, że wyglądał jak zdezorientowany bóbr w obecności kamer ekipy z Discovery Channel. Judasz, widocznie nie mając zamiaru ponieść odpowiedzialności za ten niespodziewany atak, powrócił do pozycji leżącej, założył obie ręce za głowę i wymamrotał pod nosem:
- Waleriana. Na zdrówko.
Jezus nie pytał o nic więcej. W tym momencie, perspektywa przyjęcia jakiejkolwiek cieczy wydała mu się iście zbawienna. Złapał za czerwone ucho kubka i przechylił termos, ale nie wyciekło z niego zaledwie kilka kropel. Zaintrygowany i nieco zaniepokojony postanowił rozkręcić naczynie, by zbadać powód zatoru. Jego oczom ukazał się nasiąknięty, postrzępiony las torebek herbaty. Było ich tak wiele, że nie można było w nim dostrzec samego płynu. Widząc konsternację na jego twarzy, Judasz pokusił się o szybkie wytłumaczenie:
- Zaparzyłem ją z dwudziestu torebek, żeby nam się przyjemniej leżakowało. Poza tym świetnie gasi pragnienie. Nalewaj cierpliwie... - instruował go dalej.
Jezus wzruszył tylko ramionami i zaczął ponownie wypełniać mozolnie kubek, a gdy po kilku minutach udało mu się dokonać tej sztuki i w końcu zwilżyć usta, z miejsca poczuł jej mocny i kojący zarazem aromat. Działała jak tłumik impulsów, jak koc opatulający zmysły. Byłaby idealna przy medytacjach. Dopił szybko resztę herbaty i podał kubek Judaszowi. Kiedy i on wypił większość zawartości termosu, spotkali się wzrokiem i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Patrząc wyłącznie na swoje twarze, nie używając słów, wiedzieli że nadają teraz na tej samej fali. Oboje powrócili do pozycji leżących, po dwóch stronach Gorejącego Krzewu i zapadli w pół-senny letarg. Czuli miękkość trawy w którą zagłębiali się coraz bardziej z każdym oddechem i kontrastujący ze słońcem, ożywczy chłód jaki ciągnął od, wilgotnej jeszcze nieco po deszczach, ziemi. Powietrze wypełniało się oddalonymi ludzkimi głosami, przebrzmiewającymi spontanicznym śmiechem, ćwierkaniem ptaków i szumem liści z pobliskich drzew. Atakowały ich zapachy budzącej się do życia przyrody: kwiatowych klombów, świeżo strzyżonej trawy i pobliskiego stawiku. Wszystko naokoło było barwne i przyjemne. Przez moment zapomnieli, że znajdują się w publicznym parku jednej z największych metropolii europy.

- Twoja herba bardzo mnie...
- ...ugruntowała ? - dokończył za niego zdanie Judasz, po czym oboje wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Jez... - słysząc swoje imię Jezus odwrócił się w stronę przyjaciela a jego wzrok nie mógł nadążyć za ruchami głowy. Widok przed jego oczyma przemieszczał się w tempie powolnego stroboskopu. Jakby ktoś w jego głowie, puszczał przez soczewki przyrodniczy film szpulowy. Klatka po klatce. Kiedy w końcu percepcji udało się nadgonić fizjologię zobaczył twarz Judasza, która przybrała teraz kolor dojrzałej maliny. Od ciągłego uśmiechania się, wszystkie mięśnie jego twarzy były napięte do granic możliwości i zarysowywały rozmaite łuki w okolicach ust, policzków, nosa, oczu a nawet czoła. Gdyby nie jego długie włosy wyglądałby identycznie jak nasycony pozytywną energią, drewniany posążek Buddy. Jeden z tych, które można kupić na jarmarku, w sklepie ezoterycznym lub na każdym międzynarodowym lotnisku. - ...muszę z Tobą na serio, poważnie porozmawiać. - głos Judasza brzmiał jak najbardziej poważnie, ale zupełnie nie korespondował z jego aparycją, co zaowocowało kolejną wspólną salwą śmiechu.
- Ale tak na serio, serio... - i znowu zaczęli się śmiać tak intensywnie, że aż rozbolały ich brzuchy.
- No dobrze, muszę po prostu z Tobą pogadać... - kontynuował swój wątek Judasz, ścierając jednocześnie z policzków zacieki po łzach.
- Zamieniam się w słuch Czcigodny - odparł sarkastycznie Jezus.
- Chodzi o to, że musimy się stąd ewakuować.
- Ewakuować ? - powtórzył Jezus, z niekrytym zdziwieniem w głosie.
- Ewakuować. Uciekać. Spier-da-lać... - uzupełnił Judasz.
- Możesz rozwinąć tę myśl ?
- Tkwimy w jednym miejscu jak ołowiane dupy. Świat stoi otworem, a my kisimy się w tym zasranym mieście. Lat nam nie ubywa. Za moment będzie za późno na cokolwiek. To jest ostatni dzwonek Ostatni świeży powiew życia...
Obok nich przebiegła, ciężko oddychająca kobieta w obcisłych spodenkach gimnastycznych. Miała modelowe pośladki. Jak dwa okrągłe, dobrze wypieczone bochenki chleba. Jedne z tych, w które masz ochotę wbić palce i tarmosić je puki nie zsinieją. Obserwując ich wirujący taniec, oboje wstrzymali oddech.
- O czym to ja mówiłem ?
- O powabnym powiewie powietrznego powietrza ? - odpowiedział pytaniem Jezus.
- Świeżym powiewie, no tak, stary, zostawmy to wszystko w piździec i wyjedźmy. Jeśli tu zostaniemy to zestarzejemy się w mgnieniu oka i zostaną nam tylko nostalgiczne okruchy szczęścia. Poza tym jeśli tu zostaniesz to w końcu Cię dopadną i dobrze o tym wiesz...
- Mnie ?!?! A co ja znowu zrobiłem ? - zapytał bogu winny Pasterz Zagubionych Owiec, starając sobie przypomnieć swój ostatni epizod zaćmy poalkoholowej.
- Ech... Pamiętasz jak wdrapałeś się na jednego ze lwów na Trafalgar Square i przez godzinę prawiłeś o tym jak rząd robi przeciętnego obywatela w jajo ? - zapytał retorycznie Judasz, unosząc przy tym jedną z brwi.
- Taaak... - odpowiedział poirytowany Jezus.
- A pamiętasz jak słuchacze już w trakcie Twojej mowy, postanowili urządzić nielegalną demonstrację antyrządową ?
- Taaak.
- A pamiętasz jak zgarnęli Cię na główny posterunek, jako głównego prowodyra zajścia, w którym nawet nie uczestniczyłeś ?
- Taaak! Ale...to był tylko jeden z nielicznych przypadków...
- I tu się mylisz przyjacielu - wypunktował Judasz celując w Jezusa swoim krzywym, opalonym palcem wskazującym, niczym Wujek Sam z propagandowych amerykańskich plakatów - Ostatnim razem, kiedy rozwodziłeś się na temat nierówności praw ludzkich różnych ras, słuchało Cię 111 osób.
- To niemożliwe... - odpowiedział Jezus, kręcąc przy tym przecząco głową.
- Liczyłem. - zripostował śmiertelnie poważnym głosem Judasz. Po chwili pauzy, kontynuował - Twój wykład na temat negatywnego wpływu globalizacji korporacyjnej - 83 osoby. Apel o konieczności ekologicznego życia i powrotu do natury - 103 osoby. Negatywny wpływ mediów i reklamy na percepcję rzeczywistości - 74 osoby. Tolerancja dla wszelkiej formy miłości - 69 osób. Wykład na temat sensu życia - 42 osoby. Rozumiesz do czego zmierzam ?
- ???? - Jezus uniósł ramiona i rozpostarł ręce na obie strony. Wyglądał niemal jak postać z jakiegoś świętego obrazu.
- Siejesz ziarno a później nie kontrolujesz wzrostu rośliny ! - wybuchł Judasz - Masz dobre intencje, ale ludzie różnie interpretują Twoje słowa. Ty mówisz o świadomości a oni o rewolucji ! W końcu wydarzy się coś naprawdę niedobrego ! Trafią po nitce do kłębka. Zamkną Cię w klatce jak niesforne zwierzę i wyrzucą klucz. A wtedy będziesz już tylko wykładał do gołych ścian swojej celi. - dodał i ta myśl sprawiła mu wyraźny smutek.
- W pewnym sensie, jestem za nich odpowiedzialny - powiedział półgłosem Jezus a tym samym wpadł w wyraźną konsternację, z której przebudził go zniecierpliwiony wrzask przyjaciela:
- To nie działa w ten sposób stary ! Pomimo Twoich najszczerszych intencji, porad, wyjaśnień, nauczania, nawracania...jakkolwiek byś tego nie nazwał, ludzie posiadają wolną wolę. Koniec końców, mogą zrobić coś, co będzie kompletnie odbiegało od Twoich ideologii.
- Przesadzasz... Straciłeś wiarę w ludzkość. - odparł zniesmaczony Jezus.
- Nie można stracić czegoś, czego nigdy się nie posiadało. Wiarę, pfffff. Jesteś zbyt ufny. Wiesz jak się nazywa nadmiernie ufnych ludzi w dzisiejszych czasach ?
- Naiwniakami ?
- Frajerami.

Oboje zamilkli na dłuższy moment i trawili wypowiedziane co dopiero słowa. Judasz skręcał kolejnego lolka i spoglądał raz na chmury leniwie wlokące się po sklepieniu niebieskim, raz na grupę młodych kobiet uprawiających jogę na szczycie pobliskiego pagórka. Nie patrzył w ogóle na swoje ręce. Nakręcił się w swoim życiu tak wiele jointów, że w jego umyśle było to zakodowane niczym odruch mechaniczny. Przebierał palcami, krusząc zielone kokony na wewnętrzny grzbiet bibułki a co jakiś czas mówił sam do siebie pod nosem: "taaak, wypnij tą dupkę", albo "taaak, pozwól tym balonom poskakać swobodnie", albo po prostu "ooo ooo taaak". Zanim się zorientował, trzymał w dłoni idealnie ukręcony stożek, gotowy do rozpalenia. Odłożył go na bok i zabrał się z miejsca za produkcję kolejnego. Jezus natomiast obserwował każdego, napotkanego wzrokiem człowieka, oczyma małego dziecka. Jakby wszystko dookoła było dla niego nowe, tajemnicze, nieodgadnione. Spojrzał na grupę młodych dziewczyn, siedzących na ławce nieopodal. Rozmawiały tylko o ciuchach, dietach i podbojach seksualnych. Zaraz obok nich, na trawie, siedziała grupa chłopaków, która rozmawiała mniej więcej o tym samym, tyle że nie zawracała sobie głowy ciuchami i dietami. Nieco dalej siedziała grupa kobiet w średnim wieku, która nie rozmawiała już o podbojach seksualnych. Mówiły o swoich domach, samochodach, wakacjach... To nie był Klub Książkowy jak za starych dobrych czasów, tylko Klub Wygodnej Skórzanej Kanapy i Dietetycznej Coli. W drugim końcu parku, zauważył mężczyznę, który wyszarpał kobiecie torebkę i uciekał pomiędzy ludźmi, ale nikogo zdawało się to nie obchodzić. Każdy interesował się tylko i wyłącznie sobą. Młode kobiety chodziły naokoło sadzawki, paradując w swoich nowych lekkich sukienkach i błyszczących butach z popularnych domów mody. Wybieg na świeżym powietrzu. Wokół sadzawki okrążanej przez modelki, jeździli młodzi mężczyźni swoimi świeżo umytymi autami. Każdy kolejny wyglądał jak kopia poprzedniego, a różnili się tylko kolorami samochodów. Ich złote łańcuchy, przesuwały się po napompowanych na siłowniach klatkach piersiowych przy każdym zakręcie. Opalenizna błyszczała w słońcu. Łokcie wystawiane przez otwarte szyby, zlodowaciały na kość. Ich wyszczerzone twarze krzyczały: chcę, chcę, chcę jeszcze więcej. Konsumpcja masowa biła zewsząd a zniewoleni przez nią ludzie, nakręcali ją coraz bardziej z sekundy na sekundę. Obserwował z pierwszego rzędu kult posiadania w akcji. Małe, zbite grupki ludzi w parku przewlekały hordy dzieci. Powietrze przepełnione było ich wrzaskami, piskami i śmiechem. Dzieci, ostatnia opoka nadziei. Bawiły się w policjantów i złodziei. Tek które były w grupie złodziei wyglądały na dużo szczęśliwsze. Inne bawiły się w wojnę. Co chwilę krzyczały "Bang ! Bang ! Strzeliłem Ci w głowę ! Nie żyjesz !". Jeszcze inne bawiły się w chowanego. Zanim rozpoczęły, za każdym razem, kłóciły się zażarcie. Nikt nie chciał szukać, wszyscy chcieli się chować. W dzisiejszych czasach, nikt już nie chce szukać. Wszyscy tylko by się chowali.

- Masz rację - odezwał się nagle Jezus, niczym wyrwany ze snu. Złapał za jednego ze skręconych jointów i odpalił go z miejsca.
- Hę ? Co ? - odparł Judasz, wyciągnięty z własnego transu.
- Trzeba stąd uciekać. Ruszyć w trasę. Tutaj tylko się marnujemy. Może w innym społeczeństwie ludzie zrozumieją co chcę im przekazać. To miasto jest już stracone - wykrztusił z siebie Jezus, z mieszanką smutku i nadziei zarazem w głosie.
- Noooooo ! To właśnie chciałem usłyszeć !
- Ruszajmy zatem. Komu w drogę, temu czas.
- Już ? Teraz ? - odpowiedział zdziwiony i podekscytowany jednocześnie Judasz.
- Czemu nie ?! - żachnął się Jezus - Nic nas tutaj nie trzyma.
- A co z Marią Magdaleną ? - odparł nieco spłoszony Judasz - Zupełnie o niej zapomniałem...
- Wbrew krążących o niej, niezbyt pozytywnych plotek, MM jest bardzo inteligentną i samowystarczalną kobietą. Nikt na tym świecie nie rozumie mnie lepiej niż ona. Nikt też chyba nie kocha mnie bardziej. Ona zrozumie. Zaczeka. Jestem pewien, że się na niej nie zawiodę.
- Jesteś pewien ?
- Cokolwiek by się nie stało, ona będzie przy mnie do samego końca. Jestem pewien. - odpowiedział Jezus z przekonaniem w głosie i uśmiechnął się na moment - Chodź. Wpadniemy do supermarketu, kupimy kilka rzeczy, złapiemy kogoś na autostradzie i przy odrobinie szczęścia, zostawimy ten burdel za plecami zanim nadejdzie zmrok.
- Spontan. Zajebiście ! - powiedział Judasz, z szerokim uśmiechem na twarzy.
Dopalili resztki swojego zielska i powolnym, nierównym krokiem ruszyli ku wyjściu z parku.

Poruszali się bardzo powoli i choć supermarket znajdował się w pobliżu parku, dojście do niego zajęło im ponad godzinę. Judasz, w przebłysku świadomości, stwierdził że muszą zaopatrzyć się w wózek, bo inaczej nie dadzą rady. Wrzucili monetę, zdjęli zabezpieczenie i wyciągnęli wózek, po czym uwiesili się na nim oboje i odpychając się nogami, pojechali w stronę działu z przyborami kempingowymi. Sklep wypełniony był cała masą ludzi, którzy biegali jak zahipnotyzowani od półki do półki, zagarniając multum mniej lub bardziej przydatnych produktów. W drodze do kąta z karimatami spostrzegli Serową Pannę, która pracowała na promocji a ponieważ oboje nie jedli nic od czasu śniadania, zatrzymali się na darmową próbkę. Po tym jak skosztowali tłustego cheddaru Jezus wpadł na genialny pomysł. Pognali wózkiem na dział dziecięcy i odnaleźli półkę z przecenionymi kostiumami. Zagarnęli do wózka wszelkie możliwe peruki i ruszyli z powrotem w kierunku serowych próbek. Założyli po peruce i podjechali po kolejny kawałek sera. Kolejna peruka i kolejny trójkącik sera na wykałaczce i kolejny i kolejny... Dziewczyna w tradycyjnym bawarskim stroju, trzymająca tacę pełną darmowych próbek, nie byłą naturalnie w ciemię bita. Ze stoickim spokojem obserwowała dwóch wariatów w kolorowych, damskich i męskich perukach, z ich długimi włosami wystającymi na wszystkie strony spod przebrania, podjeżdżających na wózku i udających co rusz innych klientów. Musiała pozbyć się wszystkich próbek cuchnącego sera, toteż pozwoliła im opróżnić całą tacę. Ta praca działała jej już na nerwy i Ci dwaj kolesie byli najciekawszą rzeczą jaka wydarzyła się przez cały dzień przy jej stoisku.
Podjeżdżając po raz dwudziesty w celu zgarnięcia dwóch ostatnich próbek, Jezus zorientował się, że to nieco podejrzane, że ciągle podchodzi do Serowej Panny dwóch kolesi z jednym wózkiem. Złapał za koszyk wypełniony po brzegi zakupami, podał go Judaszowi i nakazał wyjść z drugiej strony alejki, tak żeby dziewczyna od promocji nie zorientowała się, że są razem. Jezus odjechał nieco dalej dla niepoznaki. Judasz zapatrzył się przez chwilę na ustawiony obok telewizor, w którym pokazywali najnowsze wydanie DVD do fitnessu. Kobieta wypinała swoje jędrne pośladki wprost do kamery. Były tak kształtne, że przez chwilę miał ochotę wystawić język i polizać je przez ekran. Kiedy w końcu udało mu się poskładać myśli do kupy, zauważył że nie ma koło niego Jezusa. Zaczął szukać go pomiędzy kolejnymi działami, ale nigdzie nie było po nim śladu. Ciągle rozglądał się na boki, wpadając na ludzi. Po chwili zaczęła boleć go ręka i wtedy przypomniał sobie, że trzyma koszyk pełen zakupów.
- Hej Ty !!! - usłyszał głos za plecami. Jakiś mężczyzna, z nabiegłą krwią twarzą kierował się w jego stronę i krzyczał - TY !! Ty w peruce Elvisa ! To moje zakupy !
Judasz zaczął nieco panikować, ponieważ nie miał pojęcia o co chodzi rozdrażnionemu mężczyźnie i kiedy ten podbiegł i złapał za rękojeść koszyka, zaczął się z nim szarpać, chroniąc się przed oczywistą kradzieżą. Mężczyzna nie dawał jednak za wygraną a w obliczu możliwości utraty zakupów, nie pozostało mu nic innego jak tylko wzywać pomocy:
- Jezu !!! Jezu, pomocy ! Ten chuj zabiera moją polędwicę ! Jezu !! - odwraca się do mężczyzny i warczy - Puszczaj skurwysynu ! - odwraca się znowu w kierunku ludzi i krzyczy - Jezuuuuu !!! Gdzie jesteś ?! Jezu, dlaczego mnie opuściłeś ?!!??!
Nagle poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Obejrzał się i zobaczył roześmianego od ucha do ucha Jezusa w tęczowej afro peruce.
- Gdzieś Ty był ?!
- Znalazłem małą pizzerię. Ten ser strasznie mnie rozochocił. Chodź, przekąsimy coś na ciepło.
- A co z moimi zakupami ? - odpowiedział niepewnie Judasz oblizując usta i przełykając głośno ślinę.
- Spójrz jaka długa jest ta kolejka do kasy. Naprawdę chce Ci się w niej stać ? - odpowiedział Jezus przekonująco.
Judasz puścił koszyk, obrócił się na pięcie i jak gdyby nigdy nic wyszli, zostawiając peruki na półce z produktami mlecznymi.

Po zjedzeniu dużej pizzy i czterech koszyków pieczywa czosnkowego wydostali się w końcu na świeże powietrze. Słońce zaszło dawno za linię horyzontu a całe miasto opanował przenikliwy chłód. Z pełnymi brzuchami, oboje czuli dogłębne zmęczenie i senność. Zarówno Jezus, jak i Judasz, wiedzieli że mieli zrobić coś ważnego tego dnia, ale za nic w świecie nie mogli sobie przypomnieć co to było. Zapalili po papierosie debatując nad tym, po co wybrali się do supermarketu. Ser ? Peruki ? DVD do fitnessu ? Trwali tak w konsternacji dobre piętnaście minut a nieprzyjazny wiatr chłostał ich po nagich łydkach natarczywymi podmuchami. Nic. Kolejne kilka minut, brutalnie wykasowane z ich pamięci. Judasz objął się ramionami na wysokości klatki piersiowej, jakby próbował się sam ukoić przytulaniem. Cała jego skóra pokryła się gęsią skórką a włosy na przedramionach nastroszyły się jak ogon kota gotowego do ataku. Postanowili rozejść się na dziś i pomyśleć nad tym problemem jutro w parku.
Kiedy Jezus dotarł do domu, Maria Magdalena czekała już w łóżku. Czytała "Kod Leonardo Da Vinci" i zaśmiewała się do łez. Położył się koło niej i wtulił w jej ciepłe, pachnące mydłem po wieczornym prysznicu ciało. Chciał jej opowiedzieć o wszystkim co dzisiaj robił, szczególnie o Judaszu szarpiącym się o koszyk, ale czuł że jego powieki zamykają się mimowolnie. Ilekroć zaczynał zdanie, zasypiał zanim zdołał je dokończyć.
- Opowiesz mi o tym jutro kochanie, spróbuj się trochę przespać – powiedziała odgarniając mu włosy z twarzy.
Zamknął na dobre oczy i spowolnił oddech i powolnym tempem, dryfował na jego miarowych falach. Zapanowała idealna cisza. Słyszał tylko delikatny szelest przewracanych przez Marię Magdalenę stronic. W momencie kiedy odpłynął już niemal zupełnie, irytujący dźwięk telefonu przywrócił go z powrotem do rzeczywistości. Zmarszczył brwi, sapnął zniecierpliwiony i z niechęcią podniósł słuchawkę.
- Hal... - przełknął ślinę by zwilżyć wyschnięte usta – Halo ?
- To ja. - odpowiedział mu Judasz wyraźnie podekscytowanym głosem – Przypomniałem sobie !
- Co ?
- Przypomniałem sobie ! Mieliśmy uciec ! Ty i ja...
- No tak... Jutro. Jutro ruszymy w świat. Ty i ja. Okej ?
- Okej. Zatem dobranoc. Ucałuj ode mnie MM, tylko z pasją !
- Pierdol się – odpowiedział sennym głosem i odłożył słuchawkę. Pomyślał, że musi się porządnie wyspać, jeśli mają jutro wyjechać poza granice kraju. Jego umysł mówił mu, że to najlepsze rozwiązanie, ale serce z kolei nadal trzepało impulsywną niepewnością.

Nie udało im się uciec nazajutrz, ani pojutrze, ani popojutrze. Ciągle stawało im coś na przeszkodzie. Aż w końcu, pewnego dnia, uzbrojeni ludzie aresztowali Jezusa w jego własnym domu. Wywlekli go z domu, w samych gaciach, tak jak przewidział to Judasz i nie mogli już więcej uciec.
Dla niektórych ludzi, nie ma ucieczki przed przeznaczeniem.