piątek, 20 sierpnia 2010

"Za daleko"



Było kilka minut przed północą, usłyszałem odgłos syren policyjnych nadciągających z oddali.
Odwracałem głowę to na lewo, to na prawo, wypatrując pulsujących niebieskich błysków, które byłyby ostatecznym sygnałem do ucieczki. Wzrok napotykał jedynie przejeżdżające samochody, zwalniające na naszej wysokości i niewielkie zbiorowiska ludzi, rozstawionych w ciemnych zakamarkach skrzyżowania, którzy udawali że nie patrzą, ale jednocześnie nie mogli oderwać od nas oczu. Niektórzy kierowcy zatrzymywali się na środku drogi, na wyciągnięcie ręki i z rozdziawionymi ustami obserwowali w ciszy. Nikt jednak nie śmiał przekroczyć małej betonowej wysepki, otoczonej czarną metalową barierką, pomiędzy dwoma przejściami dla pieszych, na której się znajdowaliśmy. Otoczyliśmy się płaszczem ich onieśmielenia. Kokonem chroniącym nas przed ich bezpośrednią wzgardą. Metaliczny dźwięk wibrującej barierki mieszał się z odgłosami przyspieszonego oddechu, tylko po to by zginąć w wietrze mknącym ulicami. Syreny zbliżały się nieubłaganie, odbijając się echem od pobliskich zabudowań. Sprawiało to wrażenie, jakby otaczały nas zewsząd naraz, snując pieśń nieuchronnej klęski. Pot ściekający stróżkami z czoła, przesączał się przez moje rzęsy i zniekształcał obraz przed oczami. Zaciskałem obie dłonie na pół przysłoniętych spódnicą pośladkach, skąpanych w bladym blasku pełnego księżyca. Jej oddech cwałował w narastającym tempie.
- Pieprz mnie Mar-cel ! - wydyszała sylabicznie, pod wpływem kolejnych pchnięć.
- Nie mam na imię Marcel - wycedziłem przez zęby nie przerywając.
- Chuj mnie to ob-cho-dzi... Pieprz mnie moc-niej ! - warknęła zniecierpliwiona.
Wykrzesałem resztkę sił i na ostatnim oddechu, wchodziłem w nią z jeszcze większym impetem, uderzając raz po raz kolanami o pręty barierki. Alkohol i brak możliwości złapania większego haustu powietrza, sprawiały że kręciło mi się w głowie. Syreny nagle przybrały na sile i teraz wyraźnie było słychać, że nadjeżdżają z lewej.
- Kurwa ! - wrzasnęła nagle ze strachem w głosie i zastygła w jednej pozie. Wszystkie mięśnie jej ciała, łącznie z pochwą, napięły się do granic możliwości i sprawiły, że mimowolnie rozwarłem usta i wydałem z siebie głuchy jęk.
- O kurwa ! - krzyknęła ponownie i przerażona odepchnęła mnie z ogromną siłą, która posłała moje ciało na przeciwległą barierkę - O kurwa, o kurwa !!! Nie mogę mieć kartoteki ! Stracę przez to pracę... - mamrotała w panice podciągając majtki.
Obserwując jej chaotyczne ruchy, sam zacząłem doprowadzać się do porządku. Przyciąłem się, pospiesznie zasuwając rozporek i choć alkohol stłumił większą część bólu, odruchowo syknąłem przeciągle a do oczu nabiegły mi łzy. Zanim zdążyłem się zorientować, dziewczyna była już kilkanaście metrów przede mną i pomimo szpilek i krępującej ruchy sukienki, przemieszczała się w zadziwiająco szybkim tempie, nie tracąc przy tym gracji. W tym przeklętym mieście wszyscy uprawiają regularnie jogging. Wszyscy poza mną...
Sam ruszyłem w przeciwnym kierunku i z wyciągniętymi na boki rękoma starałem się truchtać po prostej linii, ale obserwując przerwy pomiędzy płytami chodnikowymi, nie dało się ukryć, że przypominało to bardziej slalom. Ilekroć znosiło mnie na lewą lub prawą, musiałem skupić swoją całą uwagę by powrócić na właściwy tor. Pokonując z trudem kolejne zakręty, prostego jak linijka chodnika, stało się dla mnie oczywistym, że nie zdołam uciec. Nieopodal wypatrzyłem krzaki i zanurkowałem w nie z desperacji. Gęsto usiane małe gałązki, poprzecinały skórę w kilku miejscach kiedy brnąłem w głąb. Przysiadłem na chłodnej trawie i nasłuchiwałem otoczenia. Syrena zrobiła się jeszcze głośniejsza, tylko po to by chwilę później zamilknąć na dobre. Wypatrywałem funkcjonariuszy, krążących złowieszczo po okolicy, ale jedyne co dostrzegłem z pomiędzy liści, to statyczny blask niebieskiego światła. Wstrzymałem niemal oddech i starałem się wtopić w swój kamuflaż. Marzyłem o tym by nagle zniknąć bez śladu. Strach lub rozsądek podpowiadały, że kryjówka jest co najmniej licha, ale nie bardzo wiedziałem co jeszcze mógłbym zrobić by zataić moją obecność. W głowie rysował mi się straszny scenariusz. Wyobrażałem sobie policjanta, który wyciąga mnie siłą z krzaków, przygwożdża kolanem do ziemi i skuwa ciasno kajdankami. Później każe dmuchać w alkomat, przeszukuje kieszenie i znajduje moje pigułki a następnie zabiera na komisariat i aż do bladego świtu, zamęcza mnie pytaniami: Gdzie podziewa się kobieta, którą pieprzyłem na barierce i czym mam cokolwiek wspólnego z tym co dzisiejszej nocy działo się w mieście... ? W tym momencie, nie po raz pierwszy tej nocy, zastanawiałem się czy w końcu osiągnąłem ten próg ? Czy posunąłem się za daleko ?

* * *

Zaczęło się od drobnostki, tak jak miliony innych sporów. To zawsze zaczyna się niewinnie. Czy jest to zwykła kłótnia, kilkuletnia wymiana ciosów czy też brutalna wojna tocząca się przez całe dekady, zawsze początkiem jest niepozorne ziarno niezgody. Tym razem, ziarnem była kwestia przekraczania hedonistycznych granic.
- Oczywiście, że mogę to stwierdzić. Przecież to kwestia granicy moich upodobań. - tłumaczę mu.
- Oczywiście, że nie możesz. Jak możesz stwierdzić, że czegoś nie lubisz skoro nigdy tego nie próbowałeś ?
- Normalnie ! Na przykład wiem, że czułbym się ohydnie gdybym zgwałcił kobietę. Ohydnie, to mało powiedziane... Myślę, że byłbym na granicy samobójstwa... - odpowiedziałem.
- Nieeee, takie rzeczy nie wchodzą w rachubę. Mówimy o sytuacjach, w których przekraczanie granicy nie wyrządza krzywdy drugiej osobie...
- Rozumiem. Hmm... Nie zmienia to faktu, że w niektórych przypadkach to się po prostu wie ! Na przykład jestem prawie w pełni przekonany, że nie zostałbym fanem penetracji mojego odbytu jakimś sztucznym kutasem... - kontruję z zacięciem na twarzy.
- Skąd wiesz ? Może byś to polubił... - on stara się zasiać wątpliwość w moim umyśle i niweluje moc mojego argumentu.
- Rozumiem, że to może być przyjemne ze względu na specyficzne unerwienie kakaowego oka czy też poddawany męskiej wątpliwości analny punkt erogenny, ale jakoś odstręcza mnie ta myśl od wewnątrz i to chyba jest moja czerwona lampka w głowie, która mówi Albo jeszcze inaczej jestem na sto procent przekonany, że nie byłbym zachwycony gdyby ktoś nasrał mi na twarz. Nie masz podobnych odczuć odnośnie tematu ? - nie poddaję się wysuwając kolejny przykład i zastawiając jednocześnie pułapkę sfery prywatnej.
- Mam takie odczucia, ale nadal nie możesz wysunąć takiego stwierdzenia w stu procentach.
- No właśnie są pewne rzeczy, które można w ten sposób ocenić i to jest jedna z nich ! - trzymam się dalej swojego argumentu i po chwili dodaję, wyciągając rękę w jego kierunku - Haszyku ?
- Nie mogę się z Tobą zgodzić i nie dzięki, nie mam dzisiaj ochoty palić - odpowiada.
- Jak nie masz ochoty ? No nie ważne... W takim razie dolej wina - ripostuję cofając rękę i sięgając po lampkę stojącą przy nodze ogrodowego krzesełka.

Na tym rozmowa się skończyła i temat padł... ale nie umarł.

* * *

Trzy dni później obudziłem się późną, popołudniową porą. Za kilka godzin musiałem pojawić się w robocie i przejąć nocną zmianę. Był to jeden z tych dni kiedy bez żadnego wyraźnego powodu, po prostu nie chce Ci się pracować, co sprawia że cały dzień pracy ciągnie się i wkurwia jak guma do żucia na podeszwie. Byłem nadal zaspany i nawet najprostsze procesy myślowe w mojej głowie, napotykały na srogi opór. Kąpiel dobudziła mnie tylko częściowo, toteż czekałem na naturalną kolej rzeczy przy radiu, kawie i papierosie. Patrząc tępo, śniętymi oczami przed siebie, rozmyślałem o wszystkim i o niczym. Przypomniała mi się niedawna rozmowa o granicach. Byłem pewien swojego zdania na ten temat...ale nie na sto procent. Granice są płynne, czasy się zmieniają a wraz z nimi upodobania. Może granice faktycznie nie istnieją ? Może to kwestia odpowiedniego czasu, miejsca i nastawienia ? ZIARNO ZOSTAŁO ZASIANE. Myślałem nad rozmaitymi sytuacjami i czy w którejś z nich powiedziałbym zdecydowane "nie" oraz jak daleko byłbym w stanie się posunąć zanim zabrnąłbym "za daleko". Kolejne migawki przeskakiwały w umyśle jak slajdy w rzutniku. Wibrujący skrzek rockowego wokalisty powtarzał w kółko "to dobry dzień, żeby być złym, to dobry dzień żeby być złym...", a ja uśmiechnąłem się sam do siebie. Nie myśląc dwa razy, podniosłem telefon i wybrałem numer do menadżera.
- Brzuch boli... Wymioty... Straszna ilość wymiotów... Chyba grypa żołądkowa... Nie dam dziś rady, wszystko zarzygam... Zarzygam siebie, swoje biurko i wszystkich petentów... Przepraszam, nie dam rady... Zadzwonię jutro - słowa wspomagane postękiwaniem i jękami wypływały ciurkiem z moich ust.
Pracę miałem już z głowy. Co teraz ? "To dobry dzień, żeby być zzzłłłyyyyyymm...". Pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy, było zimne kuflowe piwo i zanim zdarzyłem się obejrzeć, siedziałem przy oknie przepełnionego autobusu i wypatrywałem przyjaznego światła neonu pierwszego lepszego baru.

Wszystkie miejsca, które mijałem wzrokiem, wypełnione były ludźmi po brzegi. Tłumy palących mężczyzn w koszulach i kobiet na obcasach wylewały się na chodniki, niekiedy blokując nawet ruch uliczny. Każdy pub wyglądał identycznie jak poprzedni. Wysiadłem z autobusu, odwróciłem się w prawo i wszedłem do pierwszego, napotkanego miejsca. Nikt nie zauważył mojej obecności. Twarze ludzi w koszulkach jednakowej barwy, zwrócone były w stronę ogromnego telewizora nadającego transmisję z klubowego meczu piłkarskiego. Większość mężczyzn wyglądała na potomków wielopokoleniowej rodziny drwali. Napęczniałe czerwienią, piegowate twarze, wąsko rozstawione oczy, usta ściągnięte kurwicą, klatki piersiowe wielkości kortów tenisowych i bicepsy większe od mojej głowy. Im bardziej mężczyzna przypominał przydrożnego mechanika gwałciciela, tym piękniejsza siedziała przy nim kobieta. Zawieszone na ich ramionach, wpatrywały się bez ruchu w ekran a oczy każdej z nich płonęły żywym ogniem.
Zamawiałem piwo, które brałem na trzy łyki. Dzisiejszego wieczoru nie było sensu się oszczędzać. Barman, również wpatrzony w panoramiczne pudło podwieszone pod sufitem, stanął zaraz przy mnie, by nadążyć za tempem zamówień. Szum dobiegający z głośników, przerywany był jedynie kolejnymi westchnieniami zawiedzionych akcją kibiców. Po zamówieniu jednej z wielu kolejek tej nocy, poczułem że mój prawy pośladek zaczyna mimowolnie zsuwać się z wysokiego stołka barowego. Poprawiłem pozycję siedzącą małym podskokiem w miejscu i poczułem, że osiągnąłem tymczasowy limit. Przede mną była jeszcze cała noc. Telewizor rozniósł po knajpie jęki zawiedzionych kibiców na trybunach a następnie całą salwę rozgniewanych okrzyków. Oglądający nie pozostali obojętni:
- Faul !!! Karny, Ty skurwysynu !!!! - krzyczeli wszyscy pod adresem sędziego a najgłośniej wrzeszczały kobiety.
- Zajebię całą Twoją rodzinę, Ty sędziowska pizdo ! - krzyknęła mała, ruda z narożnego stolika, co skomentowałem szerokim uśmiechem.
Działałem kompletnie na ślepo. Chciałem poddać testowi przekraczanie granic, ale poszedłem na front bez konkretnego planu. Potrzebowałem mocnego wejścia, czegoś co wprowadziłoby mnie na właściwy tor i pozwoliło na impulsywną eksplorację. Mecz dobiegł końca. 1:0 na niekorzyść. Wszyscy ruszyli do baru, zamawiać swoje żałobne piwa. Wyskoczyłem sprężyście ze stołka i skierowałem się do wyjścia. W powietrzu zawieszane były "kurwa" i "chuj by to strzelił" oraz "ja pierdole", mijających mnie ludzi. Przez chwilę igrałem z myślą, żeby stanąć w progu drzwi, zbesztać ich ukochaną drużynę a później spierdalać przez miasto zygzakiem jak naćpany wąż. Zawsze chciałem to zrobić. Każdy chciał to zrobić... Szybko jednak stwierdziłem, że nawet jeżeli udałoby mi się wyjść z tego bez szwanku, skonsumowany w pośpiechu alkohol wyparowałby w mgnieniu oka i znalazłbym się w punkcie wyjścia. Stanąłem więc w progu, niezauważony machnąłem z rezygnacją ręką i ruszyłem w dalszą tułaczkę po mieście.

Nie znałem okolicy ani miejscowych knajp, toteż kierowałem się muzyką, która z potężną siłą wypływała na ulicę z uchylanych co chwilę drzwi. Przeszedłem koło dyskoteki drum'n'bassowej, gdzie młoda dziewczyna zlizywała twarz chłopaka wspartego o ścianę. Następnie minąłem imprezę punkową, gdzie młody chłopak wylizywał dekolt dziewczyny leżącej na chodniku. Darowałem sobie również koncert jazzowy, gdzie para niemłodych już ludzi, stała z papierosami, w niewielkiej odległości od siebie i pieprzyła się wzrokiem do nieprzytomności. Wstąpiłem w końcu do baru z muzyką rockową, gdzie o dziwo nie pieprzył się jeszcze nikt, za to wszyscy pili moim tempem. Piwo poszło w odstawkę na rzecz konkretniejszych trunków. Atmosfera sprzyjała ciągom alkoholowym. Pomieszczenie przesycone było zapachami potu, skórzanej garderoby i taniego lakieru do paznokci, co jednoznacznie wróżyło seks bez przytulania. W ubiorach dominowała czerń, która pozwalała wtopić się jeszcze bardziej w słabo oświetlony wystrój lokalu i sprzyjała śmiałości. Przypominałoby to bal najebanych grabarzy, gdyby nie skrawki nagiego ciała oraz wielobarwne tatuaże, wyzierające tu i ówdzie, dzięki wymyślnym krojom strojów. Muzyka, pomimo pewnej dozy natarczywości, posiadała niezwykłą siłę i nie pozostawiała obojętnym. Przytupywałem nogą w rytm linii perkusyjnej i ładowałem w siebie kolejne etylowe pociski. Doszedłem już do tego momentu, kiedy wymawianie nazw alkoholów sprawiało mi niebywałą trudność, toteż ilekroć prosiłem o następną kolejkę, podawano mi wódkę. Zajmując jak zwykle miejsce przy kontuarze, obserwowałem barmanki pracujące w pocie czoła. Wyglądały jak potomkinie hipisów i czarownic zarazem. Baśniowe stwory o manierze prostytutki i cierpliwości kowala.
Nagle przypomniałem sobie cel dzisiejszego wypadu. Pomimo tego, że noc była jeszcze młoda, postanowiłem rozpocząć manewry. Potrzebowałem jedynie odpowiedniej wspólniczki. Z niemałym trudem odwróciłem głowę w prawo i próbowałem ustabilizować obraz, rozpływający się przed moimi oczami. Kiedy w końcu udało mi się skupić wzrok na jednym punkcie, ujrzałem patrzącego na mnie ze zdziwieniem, długowłosego mężczyznę.
- Jesteś facetem ! - krzyknąłem zawiedziony.
- Hhheee ??? Iiiii ??
Pozostawiłem jego pytanie wiszące w powietrzu i mając na uwadze ostatnie trudności z odwracaniem głowy, obróciłem się na tyłku, tym razem w lewą stronę baru. Stwierdziłem, że szczęście jednak mi sprzyja, kiedy moje oczy natrafiły na drobnych rozmiarów blondynkę o anielskiej twarzy z piercingiem w nosie, wardze i języku. Asekuracyjnie, zerknąłem na barczystego chłopaka, stojącego po jej lewej. Był odwrócony plecami i nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego poczynaniami kruchej panienki, co wziąłem za kolejny dobry omen.
- Czeeeeeśśćć - rozpocząłem rozmowę, przeciągając sylaby nieco za mocno, co z miejsca zdradziło stan mojego upojenia.
- Siemka. - odpowiedziała krótko piskliwym głosem i wspomogła się szerokim uśmiechem.
- Cooo taaaam ? - kontynuowałem.
- Zajebiście ! A u Ciebie ? - spytała chichocząc.
- U mnie ruchniesz zajeścieeee ! - odrzekłem splątanym językiem. Przez moment nastąpiło milczenie i wiedziałem, że jeśli nie pociągnę jakiegoś tematu to na tym się skończy - Fajn kol-szyki masz. Lubię je bar-zo. Masz jesze dzieś kolszki ? - zagaiłem i poczułem, że robię się coraz mniej werbalny.
- Maaamm...ale nie powiem gdzie. - odpowiedziała utrzymując fikuśny uśmieszek barowej flirciary. Wiedziałem, że chodziło jej o łechtaczkę. Chciałem, żeby chodziło jej o łechtaczkę. Modliłem się, żeby to była łechtaczka...
- Szy chozi Ci o łechtaszkę ?!?! - zapytałem nasilając głos by przekrzyczeć warczącą muzykę. Zaczęła się głośno śmiać. Złapała za kieliszek żółtawej cieczy, nalanej w między czasie przez barmankę, wlała go w głąb gardła szybkim ruchem i odpowiedziała:
- Moożżżeee...
Poczułem wtedy, że to jest właśnie TO. Spotkałem w pełni otwartą, młodą kobietę, która nie znała słowa "tabu". Bezpruderyjna, bezproblemowa. Byłem pewien, że w łóżku robiła rzeczy, które ja widziałem tylko na kiepskiej jakości, europejskim porno. Jej ciało poprzekłuwane żelastwem jak pyszny szaszłyk, jej usta bluźniercze i napęczniałe rozkoszą, jej oczy przepełnione życiową wiedzą o nieposkromionym ciupcianiu. Wódka wyostrzyła mój język, rozluźniła ramiona i zmąciła umysł. To jest właśnie TO ! "Jeśli nie teraz, to już nigdy !" - pomyślałem.
- Ropiłaś kedyś kupęęę na faseta ? - wypaliłem znienacka a moja twarz pokryłaby się rumieńcem gdyby nie była już czerwona od przepicia.
- Cooo ?!?!?! - zapytała. Czyżbym ją jednak uraził ? A może po prostu nie dosłyszała ? Postanowiłem pójść za ciosem. Raz się w końcu żyje.
- Pytaaam, szy srasz na klatęęęę !!! - wrzasnąłem z całych sił a uśmiech spełzł z jej twarzy i wylądował na mokrej podłodze pod barem.
Zaniemówiła. Wybałuszyła tylko oczy i nie powiedziała już słowa. Nagle wzrok wszystkich ludzi przy barze przewiercał mnie na wylot a zza jej głowy, niczym na wysięgniku, wystrzeliła duża pięść bladej barwy, zakończona płaskimi jebitnymi kostkami. Moja twarz spotkała się z pędzącą, uczłowieczoną maczugą i pomimo impaktu uderzenia, które posłało mnie na deski, nie poczułem nic. Niemniej jednak, moja twarz a wraz z nią ja i reszta zgromadzonych, wiedzieliśmy że to był nokaut. Po takim ciosie się nie wstaje. Po takim ciosie się mdleje. A ponieważ powinienem zemdleć, zemdlałem.
To jednak nie było TO i to jednak był jej facet. Zmieszałem się na parkiecie z błotem przyniesionym na butach i piwną pianą niedoniesioną w kuflach. Przez dobre trzy minuty leżałem rozłożony jak martwy ptak i nie myślałem o niczym. Odpoczywałem dziecięcym snem, bezpieczny i niezniszczalny.

Z gnojowego łoża, jakim była mi barowa posadzka, podnosiła mnie para silnych ramion, niczym wózek widłowy unoszący kratę obitych w podróży owoców. Szczelnym kręgiem, otaczali mnie Ci sami ludzie, którzy chwilę wcześniej chcieli wydrapać mi oczy za wspomnienie aktu srania na klatę. Gniew na ich twarzach zastąpiła troska. Krucha blond z piercingiem i jej facet zniknęli. Mężczyzna, którego wcześniej omyłkowo wziąłem za kobietę, dźwignął mnie z ziemi wprost na stołek. Podano mi zimną wodę i worek z lodem na oko, które nie zdążyło jeszcze napuchnąć.
- Nic Ci nie jest koleżko ? - zapytał mój ludzki wózek widłowy.
- Nie, w porządku. Morda nie szklanka, będę żyć. - odrzekłem automatycznie a wypowiadając te słowa, poczułem się znacznie trzeźwiejszy, choć nadal na rauszu. Nic tak człowieka nie stawia na nogi, jak solidny wpierdol.
Czułem na twarzy, cieknące z wolna, stróżki świeżej krwi. Chciałem się obmyć i ocenić szkody. Po chwili pertraktacji i zagraniach na karcie poszkodowanego, wskazano mi drogę do toalety menedżera, której pod jego nieobecność używali wszyscy pracownicy. Będąc wcześniej w toalecie w lokalu i wchodząc do kibla w biurze, ma się wrażenie jakby te dwa pomieszczenia znajdywały się w innych budynkach. Ciepłej barwy kafle ceramiczne, odświeżacze elektryczne o zapachu wanilii i moreli, toaletka i ogromne lustro zachęcały do raźnego wypróżniania. Wrzuciłem worek z lodem do muszli, odkręciłem wodę. Zimny silny strumień wytrysnął żwawo z kranu. Zachęcony, spłukałem twarz kilkakrotnie. Dopiero po przemyciu spojrzałem w lustro, otwierając szeroko oczy. Rozcięty łuk brwiowy i obita kość policzkowa. Chłopak lał nie tylko mocno, ale i celnie. Byłem pod wrażeniem. Szybki okład z lodu spowolnił puchnięcie. Tymczasowo uszkodzenia zostały opanowane, ale nie ulegało wątpliwości, że jutro będzie to wyglądać paskudnie. Krew nadal sączyła się niemrawo z łuku. Otworzyłem toaletkę w poszukiwaniu plastra, ale zamiast niego znalazłem Tramal. "Dobre i to" - pomyślałem. Łyknąłem dwa, schowałem resztę opakowania do kieszeni płaszcza i opuściłem biuro. Na wychodnym podziękowałem za pomoc wszystkim zgromadzonym przy barze i opuściłem lokal, zanim na miejsce zdarzenia przybyła rozochocona policja.
Błąkałem się po mieście bez celu przez dobrą godzinę, sycąc płuca chłodnym nocnym powietrzem. Przekraczanie własnych granic okazało się wyzwaniem samym w sobie. Tego wieczoru, spontaniczność wyborów miała być moim sprzymierzeńcem, ale jak do tej pory tylko utrudniała drogę do upragnionego celu. Powrót do domu teraz, oznaczałby kompletną porażkę, zmarnowanie całego wieczoru, łącznie ze sprytną ucieczką ze stalowych ramion pracodawcy oraz brak rozwiązania dla mojego dylematu granicy. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Z drugiej jednak strony, perspektywy na odniesienie sukcesu, przekroczenia własnych zahamowań i brnięciu dalej, wydawały się znikome. Rozmyślania połączone ze spacerem, tak kojące na początku, teraz przyczyniały się jedynie do przedwczesnego kaca moralnego, który jest dobrze znanym wrogiem wszystkich szczęśliwych dzieci nocy. Alkohol ulatywał z mojej głowy niczym powietrze z dziurawego balona. Musiałem przemyśleć swoje kolejne kroki i ponownie zatankować coś mocniejszego dla podtrzymania odwagi. Z pobliskiego, rozświetlonego miejsca, doszedł do moich uszu gwar o rozsądnym natężeniu. Zajrzałem przez okno. Mężczyźni w krawatach, kobiety w garsonkach. Na stolikach głownie wino i whisky. Klasyczny wystrój z mdłą muzyką w tle dla klasycznych pracoholików. Idealne miejsce na chwilę wytchnienia i przegrupowanie. Uchyliłem na oścież drzwi i nieco chwiejnym krokiem wtoczyłem się do środka.

Od pierwszego kroku, większość twarzy skierowała się w moja stronę. Nie wziąłem pod uwagę prostego faktu, nie pasowałem do tego miejsca. Zaczerwieniona i lekko spuchnięta kość policzkowa oraz zakrzepła krew na rozciętym łuku brwiowym nie pomagały wtopić się w tłum. Ich zadarte brody zdradzały poczucie wyższości, wykrzywione usta - dozę pogardy. Oczy niemal wszystkich obserwatorów, mówiły: "Kim Ty kurwa jesteś ?". Niemal... Jedna z garsoniarek na smukłych, długich nogach, otoczona przez grupę koleżanek, spojrzała z zaciekawieniem. Usadowiłem się niedaleko nich, zamówiłem szklankę brudno rudawej whisky na lodzie i rozpocząłem uzupełnianie deficytu. Ilekroć zerkałem w ich stronę napotykałem jej wzrok, który po sekundzie uciekał w pustą przestrzeń. Wiedziałem, że coś się święci. Po pół godzinie cichych rozmów i chichotów jej przyjaciółki opuściły lokal. Siedziała samotna i pogrążona w myślach. Kątem oka zauważyłem, że spoglądała na mnie jeszcze kilkakrotnie, aż w końcu wykonała swój ruch. Usiadła na wysokim drewnianym stołku po mojej lewej i skierowała głowę w moim kierunku, patrząc prosto w twarz. Odwróciłem się do niej na stołku i odwzajemniłem spojrzenie. Skrzyżowała nogi, co sprawiło, że jej krótka spódniczka podbiegła na udzie jeszcze wyżej. Rozpoczynając od drobnych stóp w butach z obcasem, powędrowałem wyżej, oglądając ją pierwszy raz w całej okazałości: brak rajstop, granatowa garsonka, biała bluzka...zatrzymałem wzrok na złotej obrączce na palcu. "Oj !" - pomyślałem - "Oj, kurwa oj !". Tego punktu nie było w mojej książce przygodnych romansów. Żonata kobieta była dla mnie zawsze okryta płachtą niewidzialności. Nie chciałem być TYM facetem, który swoją próżnością niszczy czyjeś życie. Inny mężczyzna wspiął się na ten pagórek wzgórek, zatknął w nim swoją flagę i ogłosił jego wieczystą własnością. Wdzieranie się na nią ukradkiem i szczanie na jego proporczyk było zniewagą nad zniewagami. Zauważyła konsternację na mojej twarzy oraz kierunek w który patrzyłem. Przygryzła lekko wargi, ujęła obrączkę w palec wskazujący i kciuk. Pierścionek o dziwo ześlizgnął się z palca bez najmniejszego oporu a później zniknął w czeluściach jej małej torebki. Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, co skwitowała uśmiechem.
Nie powinienem jej oceniać. Nie chciałem jej oceniać. To był jeden z najstarszych rozdziałów w podręczniku: Każda dama, nieważne jak wytworna, pragnie choć raz w życiu znaleźć się w objęciach bandyty. To czy było to kwestią pierwotnych instynktów dyktowanych ewolucją, czy filmowych scen jakimi faszeruje telewizja, czy też fantazjami seksualnymi z okresu nastoletniego, nie miało najmniejszego znaczenia. Ta dama chciała poczuć w sobie chama.
- Witaj Bandyto. - rozpoczęła bez ogródek.
- Witaj Stewardesso Linii Publicznych ? - strzeliłem na oślep.
- Mmm-mmm - odpowiedziała kręcąc przecząco głową.
- Witaj Agentko Nieruchomości ? - zaryzykowałem ponownie.
- Nieee, no co Ty... - odrzekła przewracając oczami.
- Witaj...Prawniczko ?
- No ! W końcu Bandyto, już zaczynałam w Ciebie wątpić. - odpowiedziała z uśmiechem.
Zaraz po tym nastąpiła ta długa chwila milczenia, która pojawia się prędzej czy później gdy dwoje nieznajomych wda się w spontaniczną rozmowę. Zazwyczaj przerywa się ją pytaniem, zmuszającym drugą stronę do dłuższej wypowiedzi. Ona spytałaby się o poobijaną twarz, ja spytałbym o obrączkę...żadne z nas nie udzieliłoby szczerej odpowiedzi. Ten tryb wstrzymanego oddechu musiał zostać przerwany. Wstałem ze swojego stołka, ona podążała za mną wzrokiem.
- Idę do toalety. Zamów nam po drinku i zapłać za nie. Dla mnie ta sama whisky co wcześniej. - zaordynowałem trybem nieoczekującym sprzeciwu. Moja zuchwałość sprawiła, że rozwarła lekko usta w osłupieniu a chwilę później skomentowała z drwiną w głosie:
- Jak szlachetnie i dżentelmeńsko z Twojej strony...
- Kto powiedział, że jestem dżentelmenem ? - odparłem retorycznie i oddaliłem się bez czekania na jej reakcję, pozostawiając płaszcz na oparciu krzesła.
To było ryzykowne, ale konieczne zagranie. Musiałem sprawdzić czy oboje rozumiemy na co się piszemy. Nie miałem ochoty na kolejne, nieprzewidziane zwroty akcji. Starając się trafić w pisuar a nie na moje buty, toczyłem walkę z własnym sumieniem. Nadal nie byłem pewien czy chciałem się w to wszystko wmieszać. Łamałem własne zasady a człowiek żyjący bez zasad nie posiada honoru. Czy warto działać wbrew własnej naturze tylko i wyłącznie w imię przekraczania granic ? Przez własne zamyślenie, niemal siknąłem poza granicę ceramicznego pochłaniacza moczu. Postanowiłem zdać się na los. Stwierdziłem, że jeśli dam rade wysikać się celnie do pisuaru, to znaczy że jestem jeszcze w miarę trzeźwy i świadomy swoich wyborów. Jeśli natomiast narozlewam, cóż...pewnie powinienem wrócić do domu i zapomnieć o całej sprawie.
Nie uroniłem ani kropli.

Kiedy wróciłem do kontuaru, nadal siedziała na swoim miejscu. Zaraz przy niej stała w połowie nadpita lampka wina i whisky dla mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Usiadłem koło niej i bez słowa upiłem ze szklanki. Uśmiechała się do mnie a jej oczy wydawały się nieco bardziej mgliste. Dopiero po chwili zorientowałem się, że trzyma coś w swojej drobnej dłoni. W mgnieniu oka rozpoznałem skradzione wcześniej opakowanie Tramalu, które zostawiłem w płaszczu.
- Długo Cię nie było, strasznie mi się nudziło. Wzięłam dwie, to dobrze czy źle ? Czuję, że rymuję... - powiedziała na jednym wydechu.
- Niegrzeczna dziewczynka. - odpowiedziałem lekko zaniepokojony, wyciągając plastikowy pojemniczek z jej ręki.
- Żebyś wiedział Bandyto, że niegrzeczna... - odpowiedziała szczerząc małe białe ząbki. Przechyliła swoją lampkę i spiła do dna, po czym położyła mi rękę na udzie.
Wyszliśmy stamtąd trzydzieści minut później i trzy drinki bardziej ku sobie. Wracaliśmy do mnie, spacerem, ramię przy ramieniu, jak para starych znajomych. Ona co kilka kroków łapała mnie za tyłek, ja nie mogłem oderwać wzroku od jej piersi. Stanęliśmy na przejściu dla pieszych i nie patrzyliśmy sobie w oczy. Czerwone światło odbijało się bladym blaskiem na naszych twarzach. Przez ulicę nie przejeżdżało absolutnie nic. Chciałem przejść przez jezdnie i jak najszybciej znaleźć się w domu. Bałem się, że jeśli będę miał za dużo czasu na myślenie, to zrezygnuję z całego przedsięwzięcia. Staliśmy oboje jak wryci a światło niczym na złość pozostawało czerwone. Wydawało mi się, że czekaliśmy w nieskończoność. Dla zabicia czasu, wsunąłem rękę pod jej bluzkę gładząc dolną część pleców, tuż przy tyłku. Nie przerywała mi, wręcz przeciwnie, zaczęła mruczeć z zadowoleniem. Czerwone nadal napierdalało złośliwie po oczach. Powoli zaczynałem rozumieć jak czuje się byk podkurwiany płachtą przez matadora. Myślałem, że będziemy tak stać cała wieczność, kiedy ona złapała moją rękę na swojej kości ogonowej, owinęła się wokół mojego ramienia, niczym w tańcu i wsunęła język w moje gardło pozbawiając mnie tchu. Dama kompletnie zapomniała o manierach. Czułem jej oddech nasiąknięty alkoholem i było mi z tym dobrze. Całowaliśmy się jak opętani w czerwonej powiecie sygnalizacji świetlnej. Czułem jak jej ciało rozpala się coraz bardziej. Sam też byłem już u szczytu własnej cierpliwości. Oparłem ją o barierkę i przygniotłem własnym ciałem, błądziłem rękoma po każdej jej krągłości.
- Chce Cię mieć tu i teraz - warknąłem jej prosto do ucha, przygryzając je lekko.
Poczułem jej twardniejące sutki na mojej piersi. Całe moje ciało pulsowało krwią tłoczoną przez serce w szaleńczym tempie. Jej ciało drżało z zimna i podniecenia. Złapała mnie przez spodnie za krocze. Uśmiechnęła się kiedy namacała wybrzuszenie. Pierwszy raz od spotkania przy barze, spojrzała mi w oczy i wyszeptała:
- Twoja pała tańczy mambo.
Podciągnąłem jej spódnicę do góry, złapałem za gumkę majtek i pociągnąłem w dół. Zsunęły się równie gładko jak jej obrączka. Bordowa koronka zatrzymała się na jednej z jej kostek a długi obcas chronił je przed upadkiem na chodnik. Posadziłem ją na barierce, nie było czasu na ściąganie spodni, więc rozpiąłem jedynie rozporek. Otworzyła swoje zniecierpliwione uda a ja przysunąłem się najbliżej jak mogłem. Objęła mnie nogami a sygnalizacja świetlna przełączyła się na zielone.
Nieco później, kilka minut przed północą, usłyszałem odgłos syren policyjnych nadciągających z oddali...

* * *

Radiowóz zniknął z pola widzenia już kilka minut temu. Wychyliłem ostrożnie głowę z krzaków tylko na moment, aby zorientować się na jakiej jestem ulicy. Wyciągnąłem telefon i zamówiłem taksówkę. Nastąpiło lekkie zawahanie w momencie kiedy prosiłem, żeby kierowca zaparkował nieopodal krzaków, ale finalnie zgodzili się na moją prośbę. Złotówa to w końcu złotówa.
Kwadrans później taksówka pojawiła się w umówionym miejscu. Kierowca nie wyłączył silnika i rozglądał się nerwowo dookoła. Wyciągnąłem jedną nogę z krzaków i z pozycji klęczącej wychynąłem na powierzchnie. Nieco przygarbiony, zacząłem skradać się do samochodu, ale moja zaburzona koncentracja skutecznie mi to utrudniała. Czułem się jak partyzant opuszczony na terytorium zajętym przez okupanta. Otwierając niezgrabnie drzwi uderzyłem się w głowę i zakląłem głośno. Wślizgnąłem się szczupakiem na tylne siedzenie a później z pozycji leżącej zamknąłem za sobą drzwi. Taksówkarz nadal lekko spłoszony obserwował mnie w bocznym lusterku.
- Nic się panu nie stało ? - zapytał zaniepokojony.
- Wszystko w porządku panieee. To była dłuuugaa noc. - odpowiedziałem z odczuciem ulgi w głosie.
- Gdzie chce pan dotrzeć ? - spytał po chwili, wyraźnie nie czując zagrożenia z mojej strony.
- Za daleko. - odparłem zmęczonym głosem.
- Nie rozumiem... - niepokój na nowo zagościł w jego głosie. Usiadłem wyprostowany i starannie wyrecytowałem adres. Odwrócił się do mnie uważnie skanując moją twarz po czym zapytał – O co zatem chodziło z tym „za daleko” ?
- Niech pan już ruszy a wszystko panu opowiem. – odparłem zniecierpliwiony marząc o tym by znaleźć się już we własnym łóżku. Samochód odbił się od krawężnika i włączył do przerzedzonego ruchu.
Wyciągnąłem z kieszeni zdradliwe pigułki. Łyknąłem trzy, a zanurzając się w sobie westchnąłem ciężko i rozpocząłem reminiscencję ubiegłych kilku godzin, nie pomijając wstępu o ziarnie niepewności. W połowie historii przerwałem na moment, ponieważ pigułki zaczęły wylatywać z odpieczętowanego pudełka i rozsypały się pod moimi stopami. Byłem jednak zbyt zmęczony, żeby je zbierać. Monotonnym głosem ciągnąłem dalej swoją opowieść a kiedy skończyłem, moje oczy były zamknięte i czułem jakbym zdjął ogromny ciężar z własnych utrapionych ramion. Taksówkarz milczał przez chwilę, analizując własne myśli lub też budując napięcie sytuacji. W końcu chrząknął głośno pod nosem i spokojnym głosem powiedział:
- Ludzie zazwyczaj podchodzą do takich problemów od niewłaściwej strony. Jak można jednoznacznie stwierdzić, że istnieje taka granica lub nie, skoro jest to kwestia indywidualna. Granica jest kompletnie nieistotna. Rzecz nie polega na tym by posunąć się za daleko i do końca swoich dni żyć w cieniu własnego, zuchwałego wyczynu, ale by mierzyć daleko i nigdy tam nie dotrzeć... - po czym kontynuował swój wywód, który dla mnie była już tylko zlepkiem szumiących słów. Jak audycja radiowa, zagłuszana silnikiem odkurzacza. Osuwając się powoli na oparciu tylnego siedzenia, przeszedłem do pozycji horyzontalnej. Leżąc na plecach, wpatrywałem się w filcową izolację dachu i marzyłem o tym, by taksówka przestała mknąć przez puste, nocne ulice ruchem obrotowym.


Dedykowane ćpunowi, którym gardzę.

5 komentarzy :

  1. cpun ktorym gadzisz21 sierpnia 2010 02:57

    Hehehe. Wulgarne (tak na plus), i ciekawa puenta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak własnie miało być. Prosto, tanio i do przodu.
    Z cyklu modżajto dla świni i przy podawaniu drina pytanie czy się rucha czy trzeba z nią chodzić.
    Przykra sprawa, ale życie potrafi pisać brutalniejsze scenariusze. No i chodziło przede wszyskim o komizm.
    Ukłony dla podrywaczy bez cienia gracji.

    Kudos za właściwe podejście do uszczypliwej dedykacji :>

    OdpowiedzUsuń
  3. 'kakaowe oko' nie brzmi tak nonszalancko komicznie gdy przetlumaczone na ang.
    dzieki ze wrociles Miszczu:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety muszę się zgodzić...
    Wyrażeniu "kakaowe oko" brakuje finezji i gracji.
    Niemniej jednak kiedy w grę wchodzi niepożądana analna penetracja, konieczna jest klarowność przekazu.
    Naturalnie można by to zamienić na zakazany obszar wirowy (forbbiden vortex brzmi całkiem nieźle), ale w takich konwersacjach na ostrzu noża trzeba warzyć swoje słowa ;>

    OdpowiedzUsuń
  5. Leopold, zgnusniales!

    OdpowiedzUsuń