niedziela, 25 kwietnia 2010

"Ucieczka"



Po długich tygodniach ulewnych deszczów, dziś w końcu wyszło słońce. Wychodzisz na ulicę i z miejsca zauważasz różnicę w otoczeniu. Zupełnie jakby wszyscy dookoła zostali zarażeni bakterią pozytywnej energii. Nie chodzi o oczywisty, energetyczny wpływ słońca na ludzki organizm, ani też optymistycznie nastawiający początek wiosny. W mieście gdzie pada często za często, ludzie naprawdę doceniają promieniujące ciepło na ich twarzach. Wszyscy wychodzą wtedy na świeże powietrze, a w spokojnych zazwyczaj parkach, wrze od śmiechu, muzyki i ludzi wszelkiej maści. W dni takie jak ten, najlepiej smaży się na miękkiej, gęstej trawie. Ściągasz obuwie, łapiesz największego bucha na jaki pozwolą Ci Twoje płuca, rozkładasz nogi i ramiona, padasz na plecy i obserwujesz jak wiatr wprawia konary drzew w chaotyczny taniec.

To stało się niemal regułą, że w słoneczne dni, wybierali się do parku, powegetować na łonie natury. Tym razem wybór padł na Saint James Park i Gorejący Krzew. Nazywali go tak, ponieważ ilekroć się pod niego nie zajrzało, zawsze dogorywał w jego cieniu zmęczony butelką żulik. Dziś jednak, nie było tam nikogo prócz nich, co było im nawet na rękę, ponieważ ciężko jest skupić się na jakiejkolwiek konwersacji, kiedy co pięć minut słyszysz chlust wymiocin i przeraźliwe jęki powodowane ostrym kacem. Judasz podłożył swoją skórzaną kurtkę pod głowę, wyciągnął się na trawie jak kłoda i obserwował dupy panien uprawiających jogging, co jakiś czas kwitując je przeciągłym "mm mmm". Jezus natomiast, siedział nieco zgarbiony w pozycji lotosu i w pełnej koncentracji skręcał jointa grubości eklerka. Nigdy nie patyczkował się przy kręceniu lolków i mało kto potrafił dotrzymać mu kroku w ich paleniu. W końcu zakończył lepić swoje małe arcydzieło i z miejsca odpalił je trzema zapałkami, tak by zajęło się na całej szerokości równomiernym ogniem. Po kilku sekundach na pełnym wdechu, wypuścił z ust potężną chmurę dymu, która byłaby w stanie zaczadzić małe stado wiewiórek. Czując w powietrzu zapach zioła, Judasz mlasnął dwa razy wyraźnie kontent i uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Przekaż pochodnię stary - powiedział ponaglająco Judasz, nadal się uśmiechając.
Rozluźniając swoje ciało, Jezus zgarbił się jeszcze bardziej i spuścił głowę dotykając brodą własnej klatki piersiowej. Końcówki jego długich włosów znikały między źdźbłami trawy, tworząc jednolity, postrzępiony komin. Po chwili wyprostował się, również z pełnym uśmiechem na twarzy i bezwładnie padł na plecy, powodując przy tym stłumiony łoskot. Judasz ściągał z blanta małe, konsekwentne buszki a po chwili jego pole widzenia zawężyło się do tego stopnia, że widział już tylko same podskakujące rytmicznie w biegu pośladki, bez tułowia i nóg. Jego głowa zaczęła podskakiwać w tym samym rytmie, zupełnie jakby kiwał nią do niesłyszalnej dla nikogo innego muzyki. Po chwili zamyślił się na dłuższy moment a później, ni stąd ni zowąd, zapytał:
- Jez, czy nie wydaje Ci się, że jeżeli ruchy feministyczne będą ciągle rosły w siłę, emancypacja i wizerunek silnej, niezależnej kobiety będą jeszcze ostrzej propagowane...to nastąpi zmiana ?
- Jaka konkretnie zmiana ? - zapytał zaintrygowany Jezus.
- Jaka zmiana ? - zapytał Judasz widocznie tracąc wątek.
- Zacząłeś mówić o zmianie... - naprowadzał go Jezus.
- Co ? - odpowiedział wyraźnie zagubiony Judasz.
- Mówiłeś o zmianie spowodowanej rozwojem emancypacji i kobiecej propagandy... - wytłumaczył cierpliwie Jezus.
- A ! No właśnie ! Myślisz, że może nastąpić zmiana ewolucyjna w przystosowaniu do nowych warunków silnego kobiecego środowiska, która zaowocuje stopniowym zmniejszaniem się piersi u kobiet a powiększaniem u mężczyzn ? Skoro kobiety nie będą już musiały wabić, by znaleźć opiekuna dla swojej rodziny, to mężczyźni mogą ich potrzebować... - sprostował Judasz na jednym wdechu.
Jezus spojrzał na niego z jedną uniesioną brwią i przez moment udało mu się powstrzymać od parsknięcia niepohamowanym śmiechem, ale tylko na moment.
- Nieeee...hrhrhrhrhrhrhrhr. Pozwól, że powiem Ci na czym mógłby polegać problem. Zacznijmy od faktu, że większość kobiet nie jest wzrokowcami...

Tak właśnie zazwyczaj było z Jezusem, po prostu uwielbiał gadać. Szczególnie kiedy się spalił. Codziennie wybierał się do Hyde Parku, czasem ze znajomymi, czasem sam, wspinał na mównicę i zaczynał nawijać...o wszystkim. Potrafił godzinami rozwodzić się na temat miłości, polityki, potrzebie edukacji i zdrowego sceptycyzmu, o wojnach, ludzkiej naturze, odwiecznej walce dobra ze złem, o potrzebie zmian, kreatywności, wolności umysłu i wewnętrznym spokoju... Od samego początku traktował to dziwne hobby bardzo poważnie. Niemal jakby była to jego życiowa misja. Najzabawniejsze było to, że Jezus naprawdę gadał z sensem. Barwnie, prosto i do rzeczy. Ludzie uwielbiali go słuchać a później z nim dyskutować. W dawnych czasach, dobry mówca był na wagę złota, teraz mógłby zostać co najwyżej prezenterem telewizyjnym, ale kariera zupełnie go nie obchodziła. Nie to, żeby był leniwy. Kiedy trzeba było zakasać rękawy, potrafił się przyłożyć jak mało kto. Był jednak za bardzo zbuntowany by pracować jako podwładny, a już tym bardziej korporacyjny podwładny. Niemniej jednak słowo było jego prawdziwym darem. Potrafił kierować ludźmi jak zaklinacz węży, tylko bez fletu, turbanu, wiklinowego kosza i węży. Niektórzy powiedzieliby, że jest urodzonym lobbystą, choć sam by siebie tak nie określił. Potrafił ugadać praktycznie każdego i było to równie interesujące, co zabawne do oglądania. Pewnego razu, patrol policyjny złapał Jezusa z uncją zielska w ekologicznie przyjaznej torbie na ramię, podczas rutynowej kontroli. Posiadanie z zamiarem dystrybucji. Groziło mu za to do dziesięciu lat. Zaczęło się od tego, że namówił dwóch funkcjonariuszy którzy go aresztowali, by pozwolili mu zapalić ostatniego jointa, zanim trafi do pierdla... Skończyło na tym, że nie tylko nie dowieźli go na posterunek, ale nawet namówił jednego z nich by wystąpił z policji, bo jest bardzo szlachetnym i dobrym człowiekiem, który nie musi się dowartościowywać pozorną władzą, jaką daje odznaka. Nikt naturalnie nie uwierzyłby Jezusowi w tą historię, gdyby nie ten były policjant, który łaził za nim wszędzie przez cały tydzień po zajściu, przeżywając drugą młodość, pijąc wino i tańcząc pół-nago z hipisowskimi dziewczynami w parkach. Na serio, taką miał dobrą gadane. Dlatego, kiedy Jezus zakończył swoją retorykę na temat niemożliwości zaniku piersi u kobiet, Judaszowi nie pozostało nic innego, jak tylko przyznać mu rację.

-...nie wspominając już o tym, że kobiece ciało musiało by wytworzyć inny "magazyn z dojściem" dla składowania gruczołów mlekowych, przy karmieniu po porodzie.
- Szkoda - skwitował bez entuzjazmu Judasz - Fajnie byłoby mieć pod ręką parę cycuszków kiedy ich tylko potrzebujesz...

Wydatny monolog przyprawił Jezusa o watowate uczucie w ustach. Próbował przycisnąć język do górnego rzędu zębów, tak by pobudzić ślinianki do pracy, ale kiedy tylko kubki smakowe dotknęły szkliwa, odniósł wrażenie jakby lizał twardy aksamit. Widząc Jezusa przesuwającego wściekle językiem po powierzchni swoich zębów, Judasz dźwignął się leniwie z ziemi, pogrzebał w swojej torbie, po czym wyciągnął termos i cisnął nim w jego stronę. Był on jednak pochłonięty swoją szczęką do tego stopnia, że nie zauważył pokaźnych rozmiarów termalnego naczynia lecącego w jego kierunku, dopóki nie oberwał nim prosto w klatkę piersiową. Jezus spojrzał na termos, który zatoczył niewielki półkole w trawie, tuż koło jego biodra. Czerwona nakrętka spełniała równocześnie rolę plastikowego kubka z niewielkim uchwytem, sam termos pokryty był wzorami fioletowych żab polujących na żółte muchy. Po chwili wpatrywania się w butelkę, Jezus wydał z siebie przeciągłe "aaaaauuuuuuaaaaaaaaaaa" i spojrzał pokrzywdzonym wzrokiem w stronę Miotacza Termosów. Rozczochrane włosy i pokaźna broda sprawiały, że wyglądał jak zdezorientowany bóbr w obecności kamer ekipy z Discovery Channel. Judasz, widocznie nie mając zamiaru ponieść odpowiedzialności za ten niespodziewany atak, powrócił do pozycji leżącej, założył obie ręce za głowę i wymamrotał pod nosem:
- Waleriana. Na zdrówko.
Jezus nie pytał o nic więcej. W tym momencie, perspektywa przyjęcia jakiejkolwiek cieczy wydała mu się iście zbawienna. Złapał za czerwone ucho kubka i przechylił termos, ale nie wyciekło z niego zaledwie kilka kropel. Zaintrygowany i nieco zaniepokojony postanowił rozkręcić naczynie, by zbadać powód zatoru. Jego oczom ukazał się nasiąknięty, postrzępiony las torebek herbaty. Było ich tak wiele, że nie można było w nim dostrzec samego płynu. Widząc konsternację na jego twarzy, Judasz pokusił się o szybkie wytłumaczenie:
- Zaparzyłem ją z dwudziestu torebek, żeby nam się przyjemniej leżakowało. Poza tym świetnie gasi pragnienie. Nalewaj cierpliwie... - instruował go dalej.
Jezus wzruszył tylko ramionami i zaczął ponownie wypełniać mozolnie kubek, a gdy po kilku minutach udało mu się dokonać tej sztuki i w końcu zwilżyć usta, z miejsca poczuł jej mocny i kojący zarazem aromat. Działała jak tłumik impulsów, jak koc opatulający zmysły. Byłaby idealna przy medytacjach. Dopił szybko resztę herbaty i podał kubek Judaszowi. Kiedy i on wypił większość zawartości termosu, spotkali się wzrokiem i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Patrząc wyłącznie na swoje twarze, nie używając słów, wiedzieli że nadają teraz na tej samej fali. Oboje powrócili do pozycji leżących, po dwóch stronach Gorejącego Krzewu i zapadli w pół-senny letarg. Czuli miękkość trawy w którą zagłębiali się coraz bardziej z każdym oddechem i kontrastujący ze słońcem, ożywczy chłód jaki ciągnął od, wilgotnej jeszcze nieco po deszczach, ziemi. Powietrze wypełniało się oddalonymi ludzkimi głosami, przebrzmiewającymi spontanicznym śmiechem, ćwierkaniem ptaków i szumem liści z pobliskich drzew. Atakowały ich zapachy budzącej się do życia przyrody: kwiatowych klombów, świeżo strzyżonej trawy i pobliskiego stawiku. Wszystko naokoło było barwne i przyjemne. Przez moment zapomnieli, że znajdują się w publicznym parku jednej z największych metropolii europy.

- Twoja herba bardzo mnie...
- ...ugruntowała ? - dokończył za niego zdanie Judasz, po czym oboje wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Jez... - słysząc swoje imię Jezus odwrócił się w stronę przyjaciela a jego wzrok nie mógł nadążyć za ruchami głowy. Widok przed jego oczyma przemieszczał się w tempie powolnego stroboskopu. Jakby ktoś w jego głowie, puszczał przez soczewki przyrodniczy film szpulowy. Klatka po klatce. Kiedy w końcu percepcji udało się nadgonić fizjologię zobaczył twarz Judasza, która przybrała teraz kolor dojrzałej maliny. Od ciągłego uśmiechania się, wszystkie mięśnie jego twarzy były napięte do granic możliwości i zarysowywały rozmaite łuki w okolicach ust, policzków, nosa, oczu a nawet czoła. Gdyby nie jego długie włosy wyglądałby identycznie jak nasycony pozytywną energią, drewniany posążek Buddy. Jeden z tych, które można kupić na jarmarku, w sklepie ezoterycznym lub na każdym międzynarodowym lotnisku. - ...muszę z Tobą na serio, poważnie porozmawiać. - głos Judasza brzmiał jak najbardziej poważnie, ale zupełnie nie korespondował z jego aparycją, co zaowocowało kolejną wspólną salwą śmiechu.
- Ale tak na serio, serio... - i znowu zaczęli się śmiać tak intensywnie, że aż rozbolały ich brzuchy.
- No dobrze, muszę po prostu z Tobą pogadać... - kontynuował swój wątek Judasz, ścierając jednocześnie z policzków zacieki po łzach.
- Zamieniam się w słuch Czcigodny - odparł sarkastycznie Jezus.
- Chodzi o to, że musimy się stąd ewakuować.
- Ewakuować ? - powtórzył Jezus, z niekrytym zdziwieniem w głosie.
- Ewakuować. Uciekać. Spier-da-lać... - uzupełnił Judasz.
- Możesz rozwinąć tę myśl ?
- Tkwimy w jednym miejscu jak ołowiane dupy. Świat stoi otworem, a my kisimy się w tym zasranym mieście. Lat nam nie ubywa. Za moment będzie za późno na cokolwiek. To jest ostatni dzwonek Ostatni świeży powiew życia...
Obok nich przebiegła, ciężko oddychająca kobieta w obcisłych spodenkach gimnastycznych. Miała modelowe pośladki. Jak dwa okrągłe, dobrze wypieczone bochenki chleba. Jedne z tych, w które masz ochotę wbić palce i tarmosić je puki nie zsinieją. Obserwując ich wirujący taniec, oboje wstrzymali oddech.
- O czym to ja mówiłem ?
- O powabnym powiewie powietrznego powietrza ? - odpowiedział pytaniem Jezus.
- Świeżym powiewie, no tak, stary, zostawmy to wszystko w piździec i wyjedźmy. Jeśli tu zostaniemy to zestarzejemy się w mgnieniu oka i zostaną nam tylko nostalgiczne okruchy szczęścia. Poza tym jeśli tu zostaniesz to w końcu Cię dopadną i dobrze o tym wiesz...
- Mnie ?!?! A co ja znowu zrobiłem ? - zapytał bogu winny Pasterz Zagubionych Owiec, starając sobie przypomnieć swój ostatni epizod zaćmy poalkoholowej.
- Ech... Pamiętasz jak wdrapałeś się na jednego ze lwów na Trafalgar Square i przez godzinę prawiłeś o tym jak rząd robi przeciętnego obywatela w jajo ? - zapytał retorycznie Judasz, unosząc przy tym jedną z brwi.
- Taaak... - odpowiedział poirytowany Jezus.
- A pamiętasz jak słuchacze już w trakcie Twojej mowy, postanowili urządzić nielegalną demonstrację antyrządową ?
- Taaak.
- A pamiętasz jak zgarnęli Cię na główny posterunek, jako głównego prowodyra zajścia, w którym nawet nie uczestniczyłeś ?
- Taaak! Ale...to był tylko jeden z nielicznych przypadków...
- I tu się mylisz przyjacielu - wypunktował Judasz celując w Jezusa swoim krzywym, opalonym palcem wskazującym, niczym Wujek Sam z propagandowych amerykańskich plakatów - Ostatnim razem, kiedy rozwodziłeś się na temat nierówności praw ludzkich różnych ras, słuchało Cię 111 osób.
- To niemożliwe... - odpowiedział Jezus, kręcąc przy tym przecząco głową.
- Liczyłem. - zripostował śmiertelnie poważnym głosem Judasz. Po chwili pauzy, kontynuował - Twój wykład na temat negatywnego wpływu globalizacji korporacyjnej - 83 osoby. Apel o konieczności ekologicznego życia i powrotu do natury - 103 osoby. Negatywny wpływ mediów i reklamy na percepcję rzeczywistości - 74 osoby. Tolerancja dla wszelkiej formy miłości - 69 osób. Wykład na temat sensu życia - 42 osoby. Rozumiesz do czego zmierzam ?
- ???? - Jezus uniósł ramiona i rozpostarł ręce na obie strony. Wyglądał niemal jak postać z jakiegoś świętego obrazu.
- Siejesz ziarno a później nie kontrolujesz wzrostu rośliny ! - wybuchł Judasz - Masz dobre intencje, ale ludzie różnie interpretują Twoje słowa. Ty mówisz o świadomości a oni o rewolucji ! W końcu wydarzy się coś naprawdę niedobrego ! Trafią po nitce do kłębka. Zamkną Cię w klatce jak niesforne zwierzę i wyrzucą klucz. A wtedy będziesz już tylko wykładał do gołych ścian swojej celi. - dodał i ta myśl sprawiła mu wyraźny smutek.
- W pewnym sensie, jestem za nich odpowiedzialny - powiedział półgłosem Jezus a tym samym wpadł w wyraźną konsternację, z której przebudził go zniecierpliwiony wrzask przyjaciela:
- To nie działa w ten sposób stary ! Pomimo Twoich najszczerszych intencji, porad, wyjaśnień, nauczania, nawracania...jakkolwiek byś tego nie nazwał, ludzie posiadają wolną wolę. Koniec końców, mogą zrobić coś, co będzie kompletnie odbiegało od Twoich ideologii.
- Przesadzasz... Straciłeś wiarę w ludzkość. - odparł zniesmaczony Jezus.
- Nie można stracić czegoś, czego nigdy się nie posiadało. Wiarę, pfffff. Jesteś zbyt ufny. Wiesz jak się nazywa nadmiernie ufnych ludzi w dzisiejszych czasach ?
- Naiwniakami ?
- Frajerami.

Oboje zamilkli na dłuższy moment i trawili wypowiedziane co dopiero słowa. Judasz skręcał kolejnego lolka i spoglądał raz na chmury leniwie wlokące się po sklepieniu niebieskim, raz na grupę młodych kobiet uprawiających jogę na szczycie pobliskiego pagórka. Nie patrzył w ogóle na swoje ręce. Nakręcił się w swoim życiu tak wiele jointów, że w jego umyśle było to zakodowane niczym odruch mechaniczny. Przebierał palcami, krusząc zielone kokony na wewnętrzny grzbiet bibułki a co jakiś czas mówił sam do siebie pod nosem: "taaak, wypnij tą dupkę", albo "taaak, pozwól tym balonom poskakać swobodnie", albo po prostu "ooo ooo taaak". Zanim się zorientował, trzymał w dłoni idealnie ukręcony stożek, gotowy do rozpalenia. Odłożył go na bok i zabrał się z miejsca za produkcję kolejnego. Jezus natomiast obserwował każdego, napotkanego wzrokiem człowieka, oczyma małego dziecka. Jakby wszystko dookoła było dla niego nowe, tajemnicze, nieodgadnione. Spojrzał na grupę młodych dziewczyn, siedzących na ławce nieopodal. Rozmawiały tylko o ciuchach, dietach i podbojach seksualnych. Zaraz obok nich, na trawie, siedziała grupa chłopaków, która rozmawiała mniej więcej o tym samym, tyle że nie zawracała sobie głowy ciuchami i dietami. Nieco dalej siedziała grupa kobiet w średnim wieku, która nie rozmawiała już o podbojach seksualnych. Mówiły o swoich domach, samochodach, wakacjach... To nie był Klub Książkowy jak za starych dobrych czasów, tylko Klub Wygodnej Skórzanej Kanapy i Dietetycznej Coli. W drugim końcu parku, zauważył mężczyznę, który wyszarpał kobiecie torebkę i uciekał pomiędzy ludźmi, ale nikogo zdawało się to nie obchodzić. Każdy interesował się tylko i wyłącznie sobą. Młode kobiety chodziły naokoło sadzawki, paradując w swoich nowych lekkich sukienkach i błyszczących butach z popularnych domów mody. Wybieg na świeżym powietrzu. Wokół sadzawki okrążanej przez modelki, jeździli młodzi mężczyźni swoimi świeżo umytymi autami. Każdy kolejny wyglądał jak kopia poprzedniego, a różnili się tylko kolorami samochodów. Ich złote łańcuchy, przesuwały się po napompowanych na siłowniach klatkach piersiowych przy każdym zakręcie. Opalenizna błyszczała w słońcu. Łokcie wystawiane przez otwarte szyby, zlodowaciały na kość. Ich wyszczerzone twarze krzyczały: chcę, chcę, chcę jeszcze więcej. Konsumpcja masowa biła zewsząd a zniewoleni przez nią ludzie, nakręcali ją coraz bardziej z sekundy na sekundę. Obserwował z pierwszego rzędu kult posiadania w akcji. Małe, zbite grupki ludzi w parku przewlekały hordy dzieci. Powietrze przepełnione było ich wrzaskami, piskami i śmiechem. Dzieci, ostatnia opoka nadziei. Bawiły się w policjantów i złodziei. Tek które były w grupie złodziei wyglądały na dużo szczęśliwsze. Inne bawiły się w wojnę. Co chwilę krzyczały "Bang ! Bang ! Strzeliłem Ci w głowę ! Nie żyjesz !". Jeszcze inne bawiły się w chowanego. Zanim rozpoczęły, za każdym razem, kłóciły się zażarcie. Nikt nie chciał szukać, wszyscy chcieli się chować. W dzisiejszych czasach, nikt już nie chce szukać. Wszyscy tylko by się chowali.

- Masz rację - odezwał się nagle Jezus, niczym wyrwany ze snu. Złapał za jednego ze skręconych jointów i odpalił go z miejsca.
- Hę ? Co ? - odparł Judasz, wyciągnięty z własnego transu.
- Trzeba stąd uciekać. Ruszyć w trasę. Tutaj tylko się marnujemy. Może w innym społeczeństwie ludzie zrozumieją co chcę im przekazać. To miasto jest już stracone - wykrztusił z siebie Jezus, z mieszanką smutku i nadziei zarazem w głosie.
- Noooooo ! To właśnie chciałem usłyszeć !
- Ruszajmy zatem. Komu w drogę, temu czas.
- Już ? Teraz ? - odpowiedział zdziwiony i podekscytowany jednocześnie Judasz.
- Czemu nie ?! - żachnął się Jezus - Nic nas tutaj nie trzyma.
- A co z Marią Magdaleną ? - odparł nieco spłoszony Judasz - Zupełnie o niej zapomniałem...
- Wbrew krążących o niej, niezbyt pozytywnych plotek, MM jest bardzo inteligentną i samowystarczalną kobietą. Nikt na tym świecie nie rozumie mnie lepiej niż ona. Nikt też chyba nie kocha mnie bardziej. Ona zrozumie. Zaczeka. Jestem pewien, że się na niej nie zawiodę.
- Jesteś pewien ?
- Cokolwiek by się nie stało, ona będzie przy mnie do samego końca. Jestem pewien. - odpowiedział Jezus z przekonaniem w głosie i uśmiechnął się na moment - Chodź. Wpadniemy do supermarketu, kupimy kilka rzeczy, złapiemy kogoś na autostradzie i przy odrobinie szczęścia, zostawimy ten burdel za plecami zanim nadejdzie zmrok.
- Spontan. Zajebiście ! - powiedział Judasz, z szerokim uśmiechem na twarzy.
Dopalili resztki swojego zielska i powolnym, nierównym krokiem ruszyli ku wyjściu z parku.

Poruszali się bardzo powoli i choć supermarket znajdował się w pobliżu parku, dojście do niego zajęło im ponad godzinę. Judasz, w przebłysku świadomości, stwierdził że muszą zaopatrzyć się w wózek, bo inaczej nie dadzą rady. Wrzucili monetę, zdjęli zabezpieczenie i wyciągnęli wózek, po czym uwiesili się na nim oboje i odpychając się nogami, pojechali w stronę działu z przyborami kempingowymi. Sklep wypełniony był cała masą ludzi, którzy biegali jak zahipnotyzowani od półki do półki, zagarniając multum mniej lub bardziej przydatnych produktów. W drodze do kąta z karimatami spostrzegli Serową Pannę, która pracowała na promocji a ponieważ oboje nie jedli nic od czasu śniadania, zatrzymali się na darmową próbkę. Po tym jak skosztowali tłustego cheddaru Jezus wpadł na genialny pomysł. Pognali wózkiem na dział dziecięcy i odnaleźli półkę z przecenionymi kostiumami. Zagarnęli do wózka wszelkie możliwe peruki i ruszyli z powrotem w kierunku serowych próbek. Założyli po peruce i podjechali po kolejny kawałek sera. Kolejna peruka i kolejny trójkącik sera na wykałaczce i kolejny i kolejny... Dziewczyna w tradycyjnym bawarskim stroju, trzymająca tacę pełną darmowych próbek, nie byłą naturalnie w ciemię bita. Ze stoickim spokojem obserwowała dwóch wariatów w kolorowych, damskich i męskich perukach, z ich długimi włosami wystającymi na wszystkie strony spod przebrania, podjeżdżających na wózku i udających co rusz innych klientów. Musiała pozbyć się wszystkich próbek cuchnącego sera, toteż pozwoliła im opróżnić całą tacę. Ta praca działała jej już na nerwy i Ci dwaj kolesie byli najciekawszą rzeczą jaka wydarzyła się przez cały dzień przy jej stoisku.
Podjeżdżając po raz dwudziesty w celu zgarnięcia dwóch ostatnich próbek, Jezus zorientował się, że to nieco podejrzane, że ciągle podchodzi do Serowej Panny dwóch kolesi z jednym wózkiem. Złapał za koszyk wypełniony po brzegi zakupami, podał go Judaszowi i nakazał wyjść z drugiej strony alejki, tak żeby dziewczyna od promocji nie zorientowała się, że są razem. Jezus odjechał nieco dalej dla niepoznaki. Judasz zapatrzył się przez chwilę na ustawiony obok telewizor, w którym pokazywali najnowsze wydanie DVD do fitnessu. Kobieta wypinała swoje jędrne pośladki wprost do kamery. Były tak kształtne, że przez chwilę miał ochotę wystawić język i polizać je przez ekran. Kiedy w końcu udało mu się poskładać myśli do kupy, zauważył że nie ma koło niego Jezusa. Zaczął szukać go pomiędzy kolejnymi działami, ale nigdzie nie było po nim śladu. Ciągle rozglądał się na boki, wpadając na ludzi. Po chwili zaczęła boleć go ręka i wtedy przypomniał sobie, że trzyma koszyk pełen zakupów.
- Hej Ty !!! - usłyszał głos za plecami. Jakiś mężczyzna, z nabiegłą krwią twarzą kierował się w jego stronę i krzyczał - TY !! Ty w peruce Elvisa ! To moje zakupy !
Judasz zaczął nieco panikować, ponieważ nie miał pojęcia o co chodzi rozdrażnionemu mężczyźnie i kiedy ten podbiegł i złapał za rękojeść koszyka, zaczął się z nim szarpać, chroniąc się przed oczywistą kradzieżą. Mężczyzna nie dawał jednak za wygraną a w obliczu możliwości utraty zakupów, nie pozostało mu nic innego jak tylko wzywać pomocy:
- Jezu !!! Jezu, pomocy ! Ten chuj zabiera moją polędwicę ! Jezu !! - odwraca się do mężczyzny i warczy - Puszczaj skurwysynu ! - odwraca się znowu w kierunku ludzi i krzyczy - Jezuuuuu !!! Gdzie jesteś ?! Jezu, dlaczego mnie opuściłeś ?!!??!
Nagle poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Obejrzał się i zobaczył roześmianego od ucha do ucha Jezusa w tęczowej afro peruce.
- Gdzieś Ty był ?!
- Znalazłem małą pizzerię. Ten ser strasznie mnie rozochocił. Chodź, przekąsimy coś na ciepło.
- A co z moimi zakupami ? - odpowiedział niepewnie Judasz oblizując usta i przełykając głośno ślinę.
- Spójrz jaka długa jest ta kolejka do kasy. Naprawdę chce Ci się w niej stać ? - odpowiedział Jezus przekonująco.
Judasz puścił koszyk, obrócił się na pięcie i jak gdyby nigdy nic wyszli, zostawiając peruki na półce z produktami mlecznymi.

Po zjedzeniu dużej pizzy i czterech koszyków pieczywa czosnkowego wydostali się w końcu na świeże powietrze. Słońce zaszło dawno za linię horyzontu a całe miasto opanował przenikliwy chłód. Z pełnymi brzuchami, oboje czuli dogłębne zmęczenie i senność. Zarówno Jezus, jak i Judasz, wiedzieli że mieli zrobić coś ważnego tego dnia, ale za nic w świecie nie mogli sobie przypomnieć co to było. Zapalili po papierosie debatując nad tym, po co wybrali się do supermarketu. Ser ? Peruki ? DVD do fitnessu ? Trwali tak w konsternacji dobre piętnaście minut a nieprzyjazny wiatr chłostał ich po nagich łydkach natarczywymi podmuchami. Nic. Kolejne kilka minut, brutalnie wykasowane z ich pamięci. Judasz objął się ramionami na wysokości klatki piersiowej, jakby próbował się sam ukoić przytulaniem. Cała jego skóra pokryła się gęsią skórką a włosy na przedramionach nastroszyły się jak ogon kota gotowego do ataku. Postanowili rozejść się na dziś i pomyśleć nad tym problemem jutro w parku.
Kiedy Jezus dotarł do domu, Maria Magdalena czekała już w łóżku. Czytała "Kod Leonardo Da Vinci" i zaśmiewała się do łez. Położył się koło niej i wtulił w jej ciepłe, pachnące mydłem po wieczornym prysznicu ciało. Chciał jej opowiedzieć o wszystkim co dzisiaj robił, szczególnie o Judaszu szarpiącym się o koszyk, ale czuł że jego powieki zamykają się mimowolnie. Ilekroć zaczynał zdanie, zasypiał zanim zdołał je dokończyć.
- Opowiesz mi o tym jutro kochanie, spróbuj się trochę przespać – powiedziała odgarniając mu włosy z twarzy.
Zamknął na dobre oczy i spowolnił oddech i powolnym tempem, dryfował na jego miarowych falach. Zapanowała idealna cisza. Słyszał tylko delikatny szelest przewracanych przez Marię Magdalenę stronic. W momencie kiedy odpłynął już niemal zupełnie, irytujący dźwięk telefonu przywrócił go z powrotem do rzeczywistości. Zmarszczył brwi, sapnął zniecierpliwiony i z niechęcią podniósł słuchawkę.
- Hal... - przełknął ślinę by zwilżyć wyschnięte usta – Halo ?
- To ja. - odpowiedział mu Judasz wyraźnie podekscytowanym głosem – Przypomniałem sobie !
- Co ?
- Przypomniałem sobie ! Mieliśmy uciec ! Ty i ja...
- No tak... Jutro. Jutro ruszymy w świat. Ty i ja. Okej ?
- Okej. Zatem dobranoc. Ucałuj ode mnie MM, tylko z pasją !
- Pierdol się – odpowiedział sennym głosem i odłożył słuchawkę. Pomyślał, że musi się porządnie wyspać, jeśli mają jutro wyjechać poza granice kraju. Jego umysł mówił mu, że to najlepsze rozwiązanie, ale serce z kolei nadal trzepało impulsywną niepewnością.

Nie udało im się uciec nazajutrz, ani pojutrze, ani popojutrze. Ciągle stawało im coś na przeszkodzie. Aż w końcu, pewnego dnia, uzbrojeni ludzie aresztowali Jezusa w jego własnym domu. Wywlekli go z domu, w samych gaciach, tak jak przewidział to Judasz i nie mogli już więcej uciec.
Dla niektórych ludzi, nie ma ucieczki przed przeznaczeniem.

niedziela, 18 kwietnia 2010

"Reinkarnacje"




Śniło mi się, że obudziłem się pewnego dnia Menedżerem Generalnym do Spraw Marketingu firmy, której nazwa nie miała znaczenia. Tak jak nie ma znaczenia, jakim imieniem został ochrzczony statek piracki. Liczy się tylko bandera. Moją był pieniądz, ale równie dobrze mogła być nią czaszka ze skrzyżowanymi kośćmi.
Kiedy zadzwonił mój budzik, za oknem panoszyła się jeszcze głucha noc. Byłem w pełni ubrany, uczesany, ogolony, gotowy do wyjścia. Miałem nawet założony aksamitny krawat w standardowe, naprzemienne paski. Był zaciśnięty wysoko pod grdyką i dopiero kiedy go nieco poluzowałem byłem w stanie złapać pierwszy oddech tego dnia. Chwyciłem telefon z hebanowej szafki przy łóżku a w tym samym momencie wyskoczył komunikat, który poinformował mnie, że za godzinę mam być w pracy. Moje mieszkanie było przeogromne, ciche i sterylne, tak jakbym wcale tam nie mieszkał. Oprócz mnie nie było w nim żywej duszy. Kiedy parzyłem wodę na kawę odezwał się dzwonek intercomu. Kierowca, pół-zaspanym głosem, oznajmił że moja taksówka już czeka na dole. Zbiegłem czym prędzej i wskoczyłem na tylne siedzenie. Z wizytówki, wyjętej z kieszeni na piersi marynarki, dowiedziałem się jaki jest adres siedziby mojej firmy i poinstruowałem taksówkarza. Zapytałem czy mógłby zrobić mały przystanek w trasie przy jakiejś kawiarni, ale odpowiedział, że nie ma takiej możliwości jeśli chcę być w pracy na czas. Od momentu kiedy wsiadłem do samochodu zaczął dzwonić mój telefon i nie przestał, aż do końca dnia. Rozmowy trwały zaledwie kilka sekund. Nikt nie pytał "co u mnie słychać", nikogo nie interesowało "jak się miewam". Liczył się tylko biznes, szybki przekaz informacji. "Jakie mają być barwy interfejsu nowej witryny internetowej ?", albo "W jakich lokacjach miasta mają być rozwieszone nowe billboard'y ?", lub "Kto będzie nową twarzą reklamową firmy ?". Postanawiam przełamać schemat i kiedy znowu odbieram telefon mówię:
- Witam. Co słychać ? Jak żona, dzieciaki ?
Odpowiada mi cisza pełna konsternacji a później przeciągłe "yyyyyyyyyyyy" kiedy mój rozmówca debatuje we własnej głowie nad intencją mojego pytania. W końcu słyszę niepewną odpowiedź w słuchawce:
- Jestem w separacji. Odeszła, zabrała dzieci. Trzy miesiące temu... - cisza - Ale u mnie wszystko w porządku. Nie miałem czasu przekazać Ci tych nowin.
- Strasznie mi przykro. Może wyskoczymy dzisiaj na wino, pogadamy o tym... - pytam, starając się ukryć wstyd mojej bezpośredniości.
- Nie dam rady. Do końca kwartału nie mam wolnych terminów. Może po...
- Oczywiście. Daj mi znać kiedy będziesz wolny... - mówię pospiesznie, choć oboje wiemy, że nigdy nie dojdzie do tego spotkania.
Nie zadaję już więcej pytań. W pracy czas się nie dłuży. Ręce pełne roboty od samego początku. Przechodzę korytarzami, pomiędzy poszczególnymi komórkami firmy i większość ludzi nie patrzy mi w oczy, a kiedy się z nimi witam, podskakują jak oparzeni i chybotliwym głosem, odpowiadają pozdrowieniem. Kiedy się odzywam, słuchają wszyscy wokoło. Niektórzy robią notatki. Wszyscy wiedzą, że mój projekt będzie wielkim sukcesem, jeśli tylko pozałatwiamy wszystko w terminach. Całe piętro ludzi przy swoich małych biurkach, pocą się nad nim od rana, by nie zostać zwolnionym za ślamazarność. Każdy kto nie potrafi utrzymać tempa, jest zbędny. Przyczyna nie jest istotna. To tylko imiona, które w razie problemu i związanego z nim opóźnienia, zastąpią inne imiona. To nie jest piknik organizacji charytatywnej tylko pole bitwy. Jem późny obiad z przedstawicielem innej firmy. Jest zdrowy, pożywny i nieziemsko drogi. Kiedy kończę pracę jest znowu ciemno. Udaję się do domu i chcę paść na swoje miękkie, wyścielone świeżą pościelą łóżko, ale mój telefon informuje mnie, że za pół godziny muszę być w siłowni. Muszę iść. Nie dla zdrowia, czy kondycji... Jak Cię widzą tak Cię piszą.

Jedynym gościem w moim domu jest echo moich kroków na posadzce. Po wizycie sprzątaczki, wszystko błyszczy chłodem. Rozpakowuję świeży garnitur doręczony z pralni chemicznej. Przygotowuję swój mundur do jutrzejszej bitwy. Dobieram krawat w tym samym wzorze. Tym razem w kolorach bladego łososiowego i przytłumionej pistacji. Kładę się do łóżka i myślę. Mój telefon informuje mnie, że powinienem spać od piętnastu minut. Moje życie nie zna trosk, poza pracą. Jestem podziwiany, efektywny, złoty. Jestem mężczyzną wyższej półki. Pnę się wyżej i wyżej. Nie przestanę, puki nie sięgnę szczytu. Jestem wielki. Mam wszystko poza czasem. Zmęczony, zamknąłem oczy i śniłem, że...

... obudziłem się Gwiazdą Rock'a pośród dwóch kobiet, których nie kochałem. Mój oddech śmierdzi nie przetrawionym alkoholem a głowa pęka w szwach od bólu. Zdejmuję z siebie rękę jednej z kobiet i wyciągam nogę z pomiędzy ud tej drugiej. Szukam wody, by ugasić pragnienie, ale w całym domu są jedynie niedokończone butelki dobrego koniaku i whisky. Znajduję stolik pełen proszków i niezidentyfikowanych pigułek. Jest tego tak wiele, że nie widać spod nich blatu. Łykam dwie niebieskie i ból stopniowo mnie opuszcza. Jestem goły, nie licząc skórzanych bransolet z ćwiekami na nadgarstkach i kowbojskich butów. Mam tatuaż na szyi głoszący w kursywie hasło "sex, drugs and rock'n'roll". Inny na lewej piersi, przedstawiający złamane serce i obwieszczający "it's not you, it's me". Kolejny na łydce, wyrażający moją dezaprobatę i pogardę dla ogólnopojętego systemu. Jeszcze inny na podbrzuszu nawołujący do hasła spopularyzowanego przez Lenona i Yoko. Jestem zajebisty. Jestem sezonowym symbolem seksu. Kochają mnie miliony, zazdroszczą mi biliony. Im bardziej jestem rozczochrany tym lepiej sprzedają się moje albumy. Wciągam trochę proszku, najpierw lewym a później konsekwentnie prawym nozdrzem i rozprostowuję kości. Potrącam jedną z butelek pozostawionych na ziemi i tym samym budzę śpiące kobiety. Przecierają oczy, rozmazując resztki wczorajszego makijażu. Leniwie zbierają swoje ubrania. Każda z nich posyła mi uśmiech, po czym obie wychodzą bez słowa. Rozglądam się po pokoju i nie mogę znaleźć spodni ani koszulki. Jebane złodziejskie groupies. Nie mam zegarka, ale po położeniu słońca na niebie, wnioskuję że jest późne popołudnie. Dzwoni telefon w moim pokoju a recepcjonista mówi, że ma na linii mojego menedżera. Odbieram rozmowę:
- Heeeeeejjjjj !!! - słyszę metaliczną radość w jego głosie - Gdzie się podziewasz dziecino ? Czekamy w studio od dwóch godzin. Czas zabrać się do pracy...
Mówię mu żeby się pierdolił. Następnie dodaję, żeby przysłał po mnie kierowcę, załatwił nowy proszek i przysłał kogoś z parą spodni.
- Cokolwiek potrzebujesz, będzie załatwione. Przecież wiesz, że Cię kocham, jesteś moim ulubionym artystą...
- Stul pysk - odpowiadam oschle i odkładam słuchawkę. Jestem gwiazdą i mogę robić co mi się żywnie podoba. Znajduję moje okulary przeciwsłoneczne w pościeli, zakładam je i przeglądam się w lustrze. Jestem blady, wychudzony jak damski papieros, wyglądam jak pajac. Gdyby ktoś zrobiłby mi teraz zdjęcie, dostałby sześciocyfrową sumkę przelewem na konto.
Mój kierowca w końcu się pojawił. Wchodzi do pokoju i podaje mi parę skórzanych spodni, które kosztują więcej niż jego miesięczna pensja. Zapomniałem zamówić koszulę, ale mam to z grubsza w dupie i wychodzę bez. Wszyscy uśmiechają się do mnie z wyrazem sztucznej przyjacielskości i poszanowania. Wsiadam do limuzyny a we wnętrzu znajduję zbawienny barek. Gdyby wypadało mi wierzyć w boga podziękowałbym mu za ten miły gest.
Na miejsce dojeżdżam pijany. Kierowca przewiesza moje ramię przez swoje plecy i taszczy mnie do windy. Wtaczam się do studia a mój menedżer dostaje spontanicznego orgazmu, ponieważ w końcu się pojawiłem. Moja grupa już tam jest. Nie witam się z nimi, gdyż nienawidzimy się od ładnych paru lat. Zresztą nie ma to znaczenia, bo kiedy wyjdziemy razem na scenę, znowu będziemy się do siebie uśmiechać, poklepywać wzajemnie po plecach i robić najlepsze show na jakie nas stać. Wchodzę do pomieszczenia z mikrofonem i staram się wyprężyć mój zdarty wódą i papierosami głos. Pieję w membranę mikrofonu przez dobre pół godziny. Kiedy wchodzę do pomieszczenia odsłuchu, widzę niewyraźną twarz producenta z wymuszonym uśmiechem. Słucham nagranej sesji i brzmię strasznie. Jak szlachtowane jagnię. Producent też się uśmiecha, ale jego powieka drga w nerwowym spazmie. Menedżer obejmuje mnie swoim ramieniem i przekrzykuje mój nagrany wokal:
- Świetna sesja! Wyśmienita! Twoje złote usta spisały się na medal, dziecino !!! Obrobimy to jeszcze na masteringu i bankowo będzie status platyny ! - szczerzy się do mnie i nawija przez kły jak nakręcona katarynka. Wytrzeszcza oczy jak głodna łasica.
Wychodzę ze studia i widzę małą grupkę fanek skandujących na mą cześć. Moje imię odbija się echem po ulicy i słychać je nawet przecznicę dalej. Podpisuję kilka zdjęć, marzę niewyraźnie po własnej podobiźnie. Jestem znudzony. Podchodzi do mnie kolejna dziewczyna.
- Jak masz na imię ? - pytam i uśmiecham się iście po gwiazdorsku. Zanim dziewczyna ma szansę odpowiedzieć, dodaję - Nie ważne. Wskakuj do limuzyny.

Z powrotem w hotelu ściągamy kolejne ścieżki prochu a później pieprzę ją powoli i z namaszczeniem. Jakbym nadziewał oliwki papryką na taśmociągu. Ona ciągle powtarza, że jest moją największą fanką a ja jestem przekonany, że mówi prawdę. Nigdy nie spotkałem osoby, która nie deklarowałaby bycia "poprostu fanem czy fanką". Większość z nich myśli, że zna mnie lepiej niż ja sam. Kiedy kończymy, ona odpala jointa a później podaje go mi i oplata mnie swoim ciałem. Palę skręta i czuję się jak małe dziecko w objęciach stęsknionej matki. Prawda jest jednak taka, że jestem sam na tym świecie. Nie jestem już nawet sobą, tylko postacią z plakatów moich wielbicieli. Znają mnie wszyscy i nikt zarazem. Mam więcej nałogów niż mógłbym zliczyć na palcach obydwu dłoni. Nikt nie chce bym się ich pozbył. Moim zadaniem jest ćpać na potęgę i tworzyć coraz bardziej wykręcone teksty i muzykę. Jestem niewolnikiem popularności. Śmiertelnym Bogiem Gatunkiem skazanym na wyginięcie w przeciągu kilku lat. Jestem zmęczony, ale tego nikt nie chcę słyszeć. Upuszczam niedopalonego jointa na dywan i zasypiam na krótką chwilę. Czuję chwilowe ukojenie, ale moment później śnię, że...

...obudziłem się Politykiem. Byłem przekonany co do tego faktu, ponieważ kłamstwo samo cisnęło mi się na usta. Przez chwilę kusiła mnie nawet myśl, by spróbować okłamać samego siebie, że jednak nim nie jestem. Oprócz tego konsumowało mnie tak wielkie uczucie chciwości, że byłbym w stanie okraść własną rodzinę, byle móc jeszcze bardziej napchać kieszenie. Ponadto nie miałem pojęcia na czym polega koncept nieczystego sumienia. Ta sytuacja przeraziła mnie śmiertelnie. Zacisnąłem powieki najmocniej jak potrafiłem i śniłem, że...

...obudziłem się Aktorem Filmów Pornograficznych i nadal leżąc w łóżku, czułem się jakbym był już w pracy. Odkąd pracuję w branży, nigdy nie budzę się z porannym wzwodem. Pierwsze kroki z łóżka kieruję do łazienki, gdzie ze strachem skanuję swoją twarz w poszukiwaniu nowych, niechcianych oznak starości. Kiedy jesteś regularnym aktorem płci męskiej, starzenie się może Ci wyjść na dobre. Prędzej czy później znajdą się role dla dojrzewającego mężczyzny. W mojej branży, oznacza to automatyczną i nieuniknioną degradację do niszy filmowej, gdzie starzy kolesie pierdolą najrozmaitsze rzeczy. Muszę pojawić się dzisiaj na planie nowego filmu i zanim tam dotrę czekają mnie trzy żmudne godziny przygotowań kosmetycznych. Do tego siłownia i joga. Mam ponętną żonę, której nie mogę zaspokoić, bo to jak przynoszenie pracy do domu. Mam córkę w wieku panien, które pieprzę na planie. Choć nie powiedzą mi tego w twarz, obie się mnie wstydzą.
Nie jem śniadania, by nie wypełnić sobie optycznie brzucha przed zdjęciami. Nie piję kawy, żeby się niepotrzebnie nie stymulować. Zamawiam taksówkę i jadę prosto do studia, które jest niczym więcej niż wynajętym domem na przedmieściach. Kiedy dojeżdżam na miejsce, widzę te same, znajome twarze. Każdą kobietę, znajdującą się w tym budynku miałem przynajmniej pięć razy. Osoby, które załapały się na falę popularności umieszczane są z miejsca w dziesiątkach filmów, z których wszystkie są do siebie podobne. Znajduję się w pokoju pełnym aktorów i aktorek, z których nikt nie potrafi grać. Wszyscy jesteśmy specjalistami jednego formatu i to na dodatek kiepskimi. Praca, która jest marzeniem każdego nastolatka, stała się dla mnie koszmarem. To mój trzydziesty siódmy film w tym roku, a nie jesteśmy nawet w połowie Maja. Mam dzisiaj pieprzyć kobietę, w której byłem już co najmniej dziesięć razy a nie pamiętam jej imienia. Wygląda atrakcyjnie, ale jest kompletnie nie w moim typie. Na domiar złego, potrzebowałbym mapy jej ciała by móc dotknąć ją w miejscu gdzie posiada czucie. Jest napompowana silikonem i kolagenem po brzegi.
Nieliczne lampy naświetlające są już włączone. Rozbieramy się odwróceni do siebie tyłem, nie wymieniając nawet spojrzeń, jak mężczyźni w przebieralniach przed basenem. Widzę ją nago i mam ochotę poprosić, żeby się ubrała. Reżyser, który jest Włochem, zna zaledwie kilka słów w naszym języku, choć mieszka tu od lat. Używając swoich znikomych zasobów lingwistycznych, krzyczy "azione !" i dziewczyna schodzi do parteru. Jestem tak zniechęcony, że z góry wiem, że nie postawi mojego masztu na sztorc. Reżyser krzyczy "taglio !" i woła pannę, która obecnie przygotowuje aktorów do scen. Dziewczyna, wyglądająca na niepełnoletnią podbiega do mnie w mgnieniu oka i próbuje postawić mnie na baczność ustami. Ma głowę nabitą marzeniami o byciu pożądaną, posiadaniu pieniędzy i byciu powszechnie uwielbianą. O pracy, która wydaje jej się prosta i przyjemna. Zaczynanie w biznesie jako oddana lodziara to norma u nowicjuszek, ale jej to nie przeszkadza, bo już niedługo sięgnie gwiazd. Nie ma pojęcia, w jakie morze gówna się pakuje.
Asystent reżysera pospiesza nas co chwilę, tłumacząc że mają do nakręcenia cały film w dwa dni. Moja partnerka zaczyna jęczeć jeszcze zanim jej dotknąłem i przystępujemy do mozolnego aktu udawanej miłości. Przerywamy co minutę by sztucznie ją nawilżyć. W połowie ujęcia, wyłysiały kamerzysta po pięćdziesiątce, z wielkimi aspiracjami, ale bez szczęścia i zacięcia do kariery, wciska się pomiędzy nas, by zrobić zbliżenie jej plastikowej twarzy, przejętej sztuczną ekstazą. Czuję się teraz jakbym zapinał operatora kamery w dupę racząc się widokiem jego rowka i mam ochotę wymiotować. Reżyser zauważa wyraz mojej twarzy i krzyczy:
- Più passione, di più passione !!
W końcu udaje mi się sprowokować długo oczekiwaną, aczkolwiek skąpą ejakulację, która z miejsca zostaje wymieszana na mojej partnerce z kokosowym mleczkiem do ciała dla optycznego efektu. Kręcimy jeszcze ostatnie ujęcie, pokazujące nasze szczęśliwe twarze z wyrazem ulgi, że mamy to już za sobą Wszyscy biją nam brawo i gratulują świetnej sceny. Reżyser krzyczy "bravo !", z miną która wyraża wszystko poza radością.

Jestem w końcu w domu. Biorę prysznic i wsuwam się prosto pod kołdrę. Nie tulę mojej żony i nie całuję mojej córki na dobranoc, co automatycznie sprawia, że jestem klasyfikowany jako zły ojciec. Czuję żar spojrzenia żony na plecach, kiedy odwracam się na bok. Czuję hamowaną złość, za to co zrobiłem dzisiaj i każdego innego dnia w pracy. Nie jestem już nawet w stanie się tym przejąć. Zasypiam w obawie, że sen postarzy mnie doszczętnie, a kiedy się obudzę i stanę przed lustrem, nie zobaczę w nim sławy ani pieniędzy, tylko osamotnioną hańbę. Zamykam oczy, spowalniam tempo oddechu i czekam na stan nocnej hibernacji. Chwilę później przyśniło mi się, że...

...obudziłem się Przeciętnym Człowiekiem, bez pieniędzy, sławy i uwielbienia. Wstałem i poczułem dotkliwy ból krzyża i ogólne zmęczenie, spowodowane niedostateczną ilością snu. Wiem, że za moment będę musiał zbierać się do niesatysfakcjonującej pracy za minimalne wynagrodzenie. Za moment dołączę do całej rzeszy ludzi takich jak ja, w komunikacji miejskiej. Jednak przez ten krótki moment, kiedy wypijam poranną kawę, jestem zupełnie wolny. Moje życie jest niezdefiniowane. W tej jednej chwili, mogę je obrócić o sto osiemdziesiąt stopni, zebrać kilka najpotrzebniejszych rzeczy i ruszyć w podróż. Wyjechać do innego kraju, poznawać co rusz nowych ludzi. Zakochać się, później stracić tą miłość i zakochać się ponownie... Sam mogę obrać drogę, która doprowadzi mnie do szczęścia, a każdy kolejny łyk gorącej kawy otwiera nowe drzwi możliwości. Mogę też nie zrobić nic i do końca życia być nikim. Dobijać się powoli pracą, wracać do domu, czytać książki i karmić kota. Mogę być sobą "nikim" lub obcym "kimś". Nagle staję się to jasne, że szczęście nadane mi przez inną osobę, zawsze może zostać odebrane. Sącząc parującą nadzieję z kubka, dochodzę do wniosku, że jedynie akceptując samego siebie, będę spełniony. Pojęcie uniwersalnego, dobrego życia, nie istnieje. Nie ma nic złego w byciu przeciętnym. Nie ma nic złego w byciu niedoskonałym. Wystarczy być tym, kim jestem i nikim ponad tym. Żyć najlepiej jak potrafię. Nie bać się zmian i płynąć z nurtem życia. Każdy wyznacza swoje własne standardy szczęścia.
Ujrzałem dno kubka i to był znak, że czas się zbierać.
W pracy nie wydarzyło się nic szczególnego. Kiedy wracałem zmęczony i senny, ujrzałem w autobusie dziewczynę, która również była nikim. Czytała popularny magazyn i pachniała wiosną. Spostrzegła moje zaciekawione spojrzenie i posłała mi pełen ciepła uśmiech, po czym powróciła do lektury, zerkając zarumieniona od czasu do czasu w moją stronę. Zniknęła na następnym przystanku i wiem, że już nigdy jej nie spotkam. Podarowała mi jeden szczery uśmiech, który był moją zapłatą za ten ciężki dzień. Karmiłem się nim przez resztę wieczoru. Każdy wyznacza swoje własne standardy szczęścia.

Położyłem swoje zmęczone ciało do łóżka. Czuję, jakby kręgi pod moimi plecami były zaciskane w imadle, jeden po drugim. Ilekroć zamykam oczy widzę tą dziewczynę. Czuję słodycz jej ust na własnych ustach. Myślę nad tym jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień i z przyjemnością stwierdzam, że nie mam najmniejszego pojęcia. Zasypiam opatulony kołdrą, z półuśmiechem na ustach, ale już się nie budzę, bo każdy wyznacza swoje własne standardy szczęścia.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

"Brainsroming"



Rozstałem się ze swoja kobietą na początku Maja. Pamiętam, bo to był bardzo upalny i ciężki dzień. Powietrze gęstniało w zastraszającym tempie a oddychanie przypominało respirację przez gąbkę do mycia pleców. Pamiętam, bo zanim wypowiedziała te znienawidzone przez wszystkie pary na świecie słowa, „Musimy poważnie porozmawiać...”, kupiłem nam po porcji włoskich lodów z automatu. Pamiętam również dlatego, że kiedy słuchałem jej metodycznego głosu, wyjaśniającego mi „dlaczego to już więcej nie ma sensu”, lody topniały, tak samo jak topniało moje serce, a strugi chłodnawej śmietany ściekały mi po palcach i kłykciach. Zostałem sam przed małą budką, z dwoma porcjami lodów w rękach, rozgruchotanym sercem i pokaźną kałużą śmietany zmieszanej z brudnoszarym pyłem u moich stóp. Pamiętam, że zastanawiałem się co mogło pójść nie tak jak powinno, dlaczego mnie zostawiła oraz czy śmietana pod moimi wyciągniętymi rękoma z lodami, mogłaby w rzeczywistości ujść za spermę leśnego wilka z brudnym kutasem.

Najpierw są dwa tygodnie mentalnej męki, wypełnione pytaniami, gniewem, tęsknotą, analizami i „tą ostatnią rozmową”. To doprowadza mężczyznę do wstępnego obłędu i zazwyczaj wygląda to równie przerażająco co godnie pożałowania. Po dwóch pierwszych, przychodzą kolejne dwa tygodnie kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że nie będziecie już więcej uprawiać seksu i wtedy robi się naprawdę smutno. Te dni, wypełnione są projekcjami z przeszłości - stołu w jadalni, wanny i zmiętej pościeli w sypialni i podłogi i sofy w gościnnym i szafy, choć to wydarzyło się tylko jeden raz. A później jest już tylko gorzej...szczególnie w Maju. Ponieważ po tym wstępnym brutalnym miesiącu, zaczyna Ci naprawdę TEGO brakować a okres letni dodaje jedynie oliwy do ognia.

Leniwe przebudzenie w okolicach dziesiątej rano było przyjemne, lecz niosło ze sobą trud dojazdu na uczelnię, w kolejny upalny dzień. Ziarnista kawa przemieszana na dnie kubka z pokaźną ilością cukru, czekała cierpliwie na wolno wrzącą wodę w czajniku. Postanowiłem przemyć twarz i wyszorować zęby, żeby mieć to już z głowy. Przestawiłem kubek z osamotnioną szczoteczką na brzeg umywalki, by móc przejrzeć się w niewielkim lusterku. Twarz była wyraźnie napięta i zaczerwieniona. Przysunąłem się nieco bliżej by dokładnie oszacować straty po wczorajszym piciu, ale poranny wzwód, który nie miał zamiaru mi dać spokoju, blokował nieco dostęp do umywalki.
Złapałem za szczoteczkę i rozpocząłem mozolne szorowanie. Czyszcząc zęby i obserwując równomiernie zataczane szczoteczką koła, zacząłem myśleć o jędrnych piersiach, które również zataczają koła, kiedy kobieta biegnie, śpiesząc się na autobus. Na tej jednej myśli musiało mi upłynąć kilka minut, gdyż z cycuszkowego transu wyrwało mnie wyraźne PSTRYK, które dobiegło z kuchni. Woda zagotowana.
Nie mogąc doczekać się kawy, która miała spory potencjał na ustabilizowanie moich myśli, nachyliłem się nad zlewem, by raz jeszcze przyjrzeć się napiętej twarzy a odwracając się profilem, zahaczyłem kutasem kubek na szczoteczki, który z łoskotem uderzył w płytkę ceramiczną i rozprysnął się na drobne kawałki.

Stojąc na balkonie, popijałem małymi łykami kawę, starając się nie śmiać z mojej dziarskiej lancy - pogromcy kubków toaletowych. Było nie więcej, niż pół godziny po dziesiątej a żar lał się bezlitośnie na ulicę, podsmażając ludzkie odsłonięte ręce, nogi i twarze. Mógłbym przysiąc, że przez chwilę słyszałem skwierczenie dojrzewającej na słonecznym ogniu skóry. Nie miałem termometru, tak jak żaden kawaler go nie ma i zacząłem się zastanawiać ile może być stopni Celsjusza na zewnątrz, kiedy zobaczyłem swoją sąsiadkę z piętra niżej, po mojej prawej, wywieszającej pranie na balkonie. Miała na sobie czerwony koronkowy stanik, białe szorty i gładko ogolone nogi, które pokryte olejkiem przeciwsłonecznym błyszczały w pełnym słońcu jak złoto. Wszystkie balkony w bloku, były osłonięte tą samą, grubszą metalową siatką, która pozwalała na dokładną obserwację. Sąsiadka podchodziła pod czterdziestkę, miała kruczo-czarną burzę kręconych włosów i pomimo tego, że była w domu, nosiła eleganckie kolczyki, z małymi perełkami w środku. Jej ciało było w znakomitej formie, pomimo stosunkowo niedawnej ciąży. Była samotną matką, ojciec zgubił się gdzieś gdy dowiedział się, że będzie ojcem i już nigdy się nie odnalazł. Zauważyła mnie na balkonie, uśmiechnęła się i weszła z powrotem do mieszkania. Po chwili wróciła, z kolejną porcją prania do rozwieszenia i nadal nie miała na sobie żadnej bluzki. Jej piersi wyglądały tak dobrze, jak tylko piersi mogą wyglądać. Zachowywała się kompletnie swobodnie, przyjaźnie. Uśmiechnęła się po raz kolejny, tym razem inaczej, nie z czystej kurtuazji i ponownie zniknęła w czeluściach zacienionego pokoju. Pytałem sam siebie, czy to możliwe, że mi się przewidziało lub zupełnie pomieszało w głowie, kiedy uświadomiłem sobie powtórną niezapowiedzianą obecność porannego masztu. Na dole dało się słyszeć dziecięce krzyki i nawoływania. Matka prowadząca dwie córeczki z wielkimi plecakami, starała się je bezowocnie uciszyć, próbując jednocześnie zasłonić im oczy swoimi dłońmi. Jedna z dziewczynek krzyczała bezustannie „Mamo, patrz. Patrz!”, celując we mnie swoim małym palcem wskazującym. Szybka analiza sytuacji, skłoniła mnie do natychmiastowego powrotu do wnętrza mieszkania i dokończenia kawy w ciemnym rogu kanapy. Nie miałem ochoty tłumaczyć się dlaczego obserwuję dzieci idące do szkoły, w samych bokserkach, z prężącym się kutasem przyciskanym do kraty.
„Dosyć. Muszę się pozbierać”, pomyślałem i zacząłem rozglądać się po pokoju za jakąkolwiek formą dystrakcji. Na naukę miałem czas w autobusie, toteż moje spojrzenie powędrowało w stronę telewizora, gdzie w środku tygodnia o jedenastej rano nie działo się kompletnie nic. Obawiając się Polsatu i powtórek ze Słonecznego Patrolu, naciskałem uparcie podłużny guzik na pilocie, dopóki nie pojawił się TVN i wiecznie zatroskana Ewa Drzyzga. Uspokoiłem się nieco, oglądając wywiady z ludźmi utrzymującymi się z kradzieży paliwa. Po chwili jednak, zacząłem się zastanawiać jak Drzyzga wyglądałaby przykuta do łóżka kajdankami, w samych majtkach i wyłączyłem telewizor. Nie było dobrze. Muszę dotrzeć na nudny i długi jak wielorybi chuj wykład. To moja jedyna szansa. W moim umyśle, pojawiła się mała iskra pozytywnego myślenia.

Już na klatce schodowej odpaliłem pierwszego papierosa dla otuchy. „Patrz się pod swoje nogi, z nikim nie rozmawiaj, dziesięć minut drogi piechotą do autobusu i prosto do sali wykładowej”. Gdy w połowie drogi kończyłem trzeciego papierosa, stwierdziłem z zadowoleniem, że wszystko idzie zgodnie z planem, choć w duchu nie uspokoiłem się ani trochę. Niemniej jednak kontynuowałem mój chód prostoliniowy wzdłuż chodnika, z słuchawkami wciśniętymi w uszy, gdzie Jimi Hendrix puentował swoje solo słowami „Aaaauuu Foxy Lady”. Niemal w tym samym momencie wpadłem na coś przed sobą, a siła impaktu była na tyle duża, że przesunęła przeszkodę na mojej drodze o kilkanaście centymetrów. Podniosłem wzrok, a moim oczom ukazały się dwie idealnie rzeźbione nogi zakończone dwoma perfekcyjnie pulchnymi pośladkami, opiętymi w spodenki do jogging’u. Dziewczyna stojąca przede mną miała gęste, jasne blond włosy, związane w kucyk, pełne usta i smukłe dłonie które nadal trzymały w palcach końcówki sznurówek od jej adidasów.
Wiązała buta na środku chodnika, kiedy ja wpakowałem się niemal całym ciałem na jej wypiętą dupkę i plecy, niemal przewracając ją na twarz. Nie więcej niż dwudziestoletnia dziewczyna, wyjęła z uszu słuchawki i nadal wypięta, trzymajac sznurówki, zmarszczyła brwi i spokojnym głosem spytała:
- Co to kurwa miało być kolego ?
- Ja... jaaaa... spieszyłem się... yyyy ja... yyy przepraszam – odpowiedziałem z trudem, po czym sam zmarszczyłem brwi zakłopotany i zagubiony. Dziewczyna spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami okraszonymi odrobiną drwiny a następnie uśmiechnęła się z zakłopotaniem na twarzy i nie powiedziała nic. Ta głucha chwila trwała nie więcej niż trzy sekundy, ale dla mnie była całą wiecznością. Zaciągnąłem się głęboko papierosem, ponownie spuściłem wzrok, nie zwalniając jednak brwi z uścisku, wymamrotałem dwa razy „przepraszam” i pospiesznym krokiem wyminąłem jej ciało, utkwione w pół zgiętej pozie, dużym łukiem. Bałem się spojrzeć w okolice swojego rozporka. Nerwowo stawiając kroki, zaciągałem się już niemal samym filtrem od papierosa i na przemian kląłem i modliłem się w duchu:
„Boże, żeby tylko nie sterczał. Boże...”

Gdy zbliżyłem się na kilkadziesiąt metrów do przystanku, zauważyłem, że wszyscy już wsiedli i ostatnia pasażerka, wiekowa staruszka z dwoma laskami przywiązanymi na wstążkach do jej rąk, stawała bez najmniejszego trudu na pierwszym stopniu, trzymając laski pod pachami. Na przekór nieznośnemu słońcu, miała na sobie gruby butelkowo-zielony płaszcz i chustę w ozdoby kwiatowe, zakrywającą jej rzadkie siwe włosy, które wystawały po bokach, niczym dwa srebrne nauszniki. Wykonałem morderczy sprint, przecinając ruchliwą ulicę w poprzek a słońce nie opuszczało mnie na krok. Zanim zdążyłem postawić jedną nogę w autobusie, które z reguły są latem gorące i parne jak podłużne sauny na kółkach, oblał mnie ciepły i wszech napływający pot. Szukałem wzrokiem babci z lagami na różowych wstążkach, wiedząc że nie będzie się do mnie odzywać, da mi poczytać notatki i z pewnością nie będzie kusiła na pokuszenie swym ciałem...nie mogłem jej jednak odszukać. Była małej postury i gdy na dodatek przygarbiła się na siedzeniu, nie sposób jej było wypatrzeć w tłumie pasażerów. Stałem jednak przy samym wejściu i uparcie szukałem swojej bezpiecznej kotwicy. Zniecierpliwiony kierowca, ruszył nie czekając aż usiądę, nie zamykając drzwi dla lepszej wentylacji. Moja spocona ręka ośliznęła się po rurce oklejonej żółtą taśmą samoklejącą dla bezpieczeństwa. Przechyliłem się w tułowiu do przodu, przeważając niestabilną resztę ciała oderwaną od gruntu nagłym startem autobusu. Wyrzuciłem ręce w powietrze, starając uchronić się przed tak zwanym upadkiem na płaski ryj. Prawa ręka, zahaczyła się w zgięciu łokciowym o kolejną wystającą rurkę, zmniejszając siłę impaktu. Lewa natomiast, wylądowała na odsłoniętym kolanie dziewczyny siedzącej w pierwszym rzędzie a następnie zjechała kilka centymetrów wyżej, w kierunku jej krótkiej spódniczki. Nadal trzymając dłoń w połowie jej uda, podniosłem głowę z pozycji horyzontalnej, by przeprosić. Dziewczyna chichotała, patrząc na przemian na moją dłoń i twarz. Spojrzałem w jej ogromne niebieskie oczy, żywe i głębokie. Nie znalazłem w nich ani krztyny złości. Nic, poza zaciekawieniem. Głucho przełknąłem ślinę, która z trudem przedostała się przez gardło i tym razem już wiedziałem, że mam przejebane po całości.

Ostatnią rzeczą jaką spodziewasz się zastać na twarzy nieznajomej, w momencie kiedy bez uprzedzenia łapiesz ją w połowie uda, jest uśmiech. Zacząłem panikować, w głowie zaczynały się projekcje fantazji seksualnej numer jeden a może i dwa...ciężko jest w tym momencie skupić się na liczbie porządkowej. Tym razem robimy to w autobusie i to jest ta typowa męska fantazja, gdzie nie ma nastroju, muzyki, świec, romantyzmu... Są tylko flesze przypominające stroboskop lub sesję zdjęciową. W jednym momencie jest cała ubrana, w drugim ubrania zniknęły, w trzecim ja jestem na niej a od czwartego każdy flesz jest już tylko pojedynczym pchnięciem, twardym i zdecydowanym. Każde pchnięcie wywołuje reakcje sejsmiczną jej całego ciała. Kilkusekundowy flesz pozwala dojrzeć falującą pierś i włosy, które podskakują w górę tylko po to, by natychmiastowo opaść na jej ramiona. Przestrzeń wypełniają jedynie szepty, jęki i głuche plaśnięcia kiedy ciało obija się o ciało...

Autobus ostro zahamował przed czerwonym światłem na skrzyżowaniu. Kierowca został wyraźnie wybity z rytmu, podobnie jak ja z mojego fleszowego snu na jawie. Igram z myślą by wykorzystać okno z wielką zielona nalepką "wyjście awaryjne", przebić się dziarsko przez szybę, jak zrobiłby to Linda i spierdalać ile sił w nogach, byle dalej od autobusu. Zdejmuję rękę z jej uda i dopiero wtedy orientuję się, że od momentu kiedy ujrzałem jej twarzy, wstrzymuję oddech. Ona nadal się uśmiecha a ja marzę o nagłym napadzie epilepsji, ataku serca, czegokolwiek co pozwoli mi wyjść z tej sytuacji. Uzmysławiam sobie, że ta szyba jest całkiem solidna, że nie jestem Lindą i że nawet sam Linda nie jest Lindą kiedy przez nie skacze. Ta dziewczyna...nie chcę znać jej imienia, nie chcę dostać od niej numeru telefonu. Chcę ją mieć teraz albo nigdy. Czuję, że moja chwila konsternacji, która wypełniona była pornograficznymi myślami oraz analizie pozycji ciała przy skoku przez szybę, trwała zdecydowanie zbyt długo, by pozostała niezauważona. Stwierdzam, że będę się maskował i udawał, że nic się nie stało. Niewinny dopóki nie udowodnione inaczej. Najpierw uśmiecham się niezdarnie, a później chcę zacząć dukać onieśmielonym tonem swoje formalne przeprosiny. Chcę powiedzieć wszystko zgodnie z prawdą: "Że to kierowca, że się zachwiałem, że to niechcący i niezamierzenie”. Proste. „Przepraszam, odwidzenia." Otwieram usta i słyszę mój głos, wyraźny i pewny siebie, mówiący:
- Zaaajeeebistaaaa noga. - i sam jestem zdziwiony tymi słowami, co wyraźnie zarysowuje się na mojej twarzy, kiedy usta same układają się w kształt wielkiej litery "O" i oczy otwierają mi się szeroko jak paszcza Rosiczki przed atakiem.
Dziewczyna zaczyna się śmiać, mówi "dziękuję" i bynajmniej nie oblewa się rumieńcem.
Głupieję do reszty, tracę grunt pod nogami, wiem że ten moment zaraz pryśnie i zaczynam się zastanawiać, co mówi się kobiecie po niecelowym obmacaniu jej nogi. Nagle zauważam babcię, której wypatrywałem od samego początku. Kuliła się przy szybie, a o siedzenie obok niej oparła laskę i nikt nie ważył się koło niej usiąść. Nikt poza mną.
Spoglądam na dziewczynę i szybko mówię, że spostrzegłem znajomą i muszę się przywitać i przepraszam i życzę miłego dnia, a kiedy mijam ją, widzę że uśmiech zstąpił z jej ust tak samo szybko jak się na nich pojawił.
Proszę staruszkę o przesuniecie laski, na co odpowiada mi sapnięciem niezadowolenia i mlaskiem dezaprobaty. Siadam najbliżej niej jak mogę, co skutecznie odsyła ją na kraniec jej siedzenia i wtula ją w szybę jeszcze bardziej. Zaczynam oddychać miarowo i dochodzi do mnie, jakim jestem kretynem. Moglem jednak poprosić o jej numer ! Może nie jest jeszcze za późno ?
"Może jest jeszcze jakaś szansa...", okłamuję się optymistycznie. Wiem jednak, że jeśli tylko podejdę tam znowu i będę starał się wyżebrać jej numer, wyjdę na niezbornego psychopatę.

Na następnym przystanku Dziewczyna Od Uda wysiadła i nie spojrzała w moją stronę, choćby na sekundę. Znam kobiety na tyle, by wiedzieć że jest to zabieg celowy. Zacząłem po cichu, pod nosem nazywać siebie w kółko "jebanym idiota", na co babcia spojrzała się krzywo kątem oka i zaczęła bezszelestnie wykonywać demonstracyjny znak krzyża, swoją struchlałą, pomarszczoną dłonią. Będąc nadal w mantrze samo przeklinania własnej głupoty, przypomniało mi się, że miałem studiować notatki. Temat z układu endokrynnego był napisany technicznym językiem inżyniera drogowego, ale z drugiej strony, ciężko było w nim znaleźć cokolwiek co można by było skojarzyć seksualnie, toteż nadawał się idealnie. Utrwalałem przeczytane co dopiero zdania w pamięci, powtarzając je zaciekle, kiedy usłyszałem głośny śmiech dobiegający ze środkowej części autobusu. Dwie studentki, trzymały swoje notatki w kolorowych segregatorach, które ledwo mieściły się w ich maleńkich dłoniach. Pierwsza z nich, która stała do mnie odwrócona tyłem, nie była zupełnie w moim typie, choć dnia dzisiejszego każda była w moim typie i pewnie poświęciłbym jej więcej uwagi, gdyby moje oczy nie zostały zaczarowane widokiem nóg tej drugiej. Były idealne. Długie, ale nie patyczkowate, z wyraźnie zarysowanymi liniami dzielącymi okolice kostki, łydki i uda. Nie nosiły na sobie żadnego śladu wszechobecnej o tej porze roku opalenizny, ale łącząc się z kusą makowo-czerwoną spódniczką, nie zakrywającą nawet połowy uda, wyglądały naturalnie, zdrowo i bardzo kusząco. "Noż kurwa... kąsnąłbym tą łydkę", pomyślałem napastliwie i odwróciłem wzrok w kierunku okna, spoglądając pozornie przez szybę, żeby nie było to oczywiste jak bezczelnie się na nie gapię. Staruszka nie zareagowała, udawała że nie istnieję. Kilka sekund później, w kątem oka dostrzegłem jakiś ruch w okolicy Studentki Jeden i Dwa. Odwróciłem, niby od niechcenia, głowę. Dwójce, o pięknych długich nogach, musiało coś upaść na gumową posadzkę, po co niezwłocznie się schyliła i już powracała do swojej idealnej postury tancerki baletowej. Zanim jednak się wyprostowała mój wzrok powędrował ku jej ręce podnoszącej niewidzialny obiekt z podłogi, a następnie prosto wzdłuż tych ponętnych nóg, aż po jej lekko podwiniętą... Wyprostowała się i kontynuowała rozmowę z koleżanką, a ja nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem...a raczej czego nie zobaczyłem. Moje myśli zaczęły wirować w głowie jak śmigło startującego helikoptera. Na początku wolno, przecinając ze świstem powietrze, a później szybciej i szybciej, aż zamieniły się w ogłuszający łoskot. "Ooooo nieeee, ona musi mieć na sobie jakieś majtki... Musi. Dziewczyny nie wychodzą bez majtek z domu! Może były, tego znienawidzonego przez większość mężczyzn, cielistego koloru... Może... Tam muszą być jakieś majtki! Chyba...", próbowałem racjonalizować swoje odkrycie. Włączyła się również głupia męska logika, która sprawia, że świat mężczyzn jest taki prosty. "Stary, zero majtek! Nie ma! Jest gorąco, nawet kurewsko gorąco! Przyjemniej jest pobiegać sobie z ochłodzoną muszelką... A może jest po prostu taką bezpruderyjną laską... Tak czy owak, tam na bank nie ma majtek!", nadal mamrotałem sam do siebie w myślach. Nie mogłem skupić się już na niczym innym. Czułem jak skacze mi tętno pod skórą. "Musi smakować jak truskawki", pomyślałem a następnie stwierdziłem, że muszę się upewnić czy widziałem to co widziałem, czy też jest ze mną już naprawdę źle.
"Upuść torebkę! Upuść torebkę! Podrap się po nodze! Podrap koleżankę po nodze! Cokolwiek!" - krzyczałem w myślach, starając się ja zaklnąć, mentalnie sprowokować do ponownego pochylenia. Kolejny przystanek pojawił się znikąd. Jedynka i Dwójka odwróciły się momentalnie i jednocześnie skierowały w stronę drzwi wyjściowych.
"Pierdolę wykład, idę za Czerwoną Sukienką ! To trzeba zbadać !" - szybka myśl i decyzja, podjęta praktycznie bez mojej ingerencji, przez rozjuszoną dzidę w moich bokserkach. Od nagłego podniesienia się, wszystkie notatki rozsypały się po brudnej, klejącej podłodze autobusu. Pospiesznie zbierając je, jednym okiem obserwowałem kierunek, w którym udały się obie studentki a kiedy złapałem ostatnią kartkę endokrynnego bajzlu, drzwi zamknęły się za moimi plecami z łoskotem.
Usiadłem zrezygnowany na swoje miejsce i położyłem stos niepoukładanych stonic na swoim kroczu, by zamaskować potężny wzwód. Frustracja rosła we mnie z sekundy na sekundę. Pot, który prawdopodobnie produkowałem już litrami, skapywał z czoła i co jakiś czas napływał do oczu. Kierowca wykonał nagły skręt w prawo, wymijając szaroburego bezpańskiego psa, który nagle wyskoczył znikąd na ulicę, po czym głośno zaklął "Żeby to chuj strzelił !", a ja zawtórowałem mu w myślach. Trzy wdechy, notatki, do roboty!

Nie zdążyłem doczytać do końca tytuł ”Układ Endokrynny”, kiedy pomiędzy kartką a moimi oczami przeleciał mały świstek papieru a sekundę później, w to samo miejsce, wsunęły się dwa dorodne cycuszki, opięte w przylegającą do ciała, popielatą bluzkę na ramiączkach, z pokaźnym dekoltem. Poczułem zapach świeżo umytej skóry, miodu i migdałów. Wyglądały niemal jak aksamit, musiały być bardzo delikatne w dotyku. Piersi zniknęły z mojego pola widzenia. Spojrzałem w górę i zobaczyłem naturalnie wyglądającą dziewczynę, z burzą gęstych rubinowych włosów, poprawiającą prawą ręką okulary na kształtnym nosku i przyglądającą się z bliska biletowi w lewej dłoni. Dziewczyna spostrzegła, że się na nią patrzę, uśmiechnęła się nieco zakłopotana i spytała czy mógłbym przeczytać stempel na jej bilecie, bo kasowniki nigdy nie mają w sobie wystarczającej ilości tuszu i nigdy nic nie widać... Mówiąc to podała mi bilet a później nachyliła się raz jeszcze by wspólnie zweryfikować poprawność stempla. Dziewczyna nie była wcale specjalna, za to jej piersi były specjałem dnia. Czaiłem się na nie, jak kot przed atakiem na włóczkę. Z głową zwróconą w stronę biletu, oczy uciekały mi w ich stronę. Po kilku sekundach udawanej analizy, stwierdziłem że bilet wygląda na porządnie podstemplowany i wyraźnie kontenta dziewczyna powróciła do wyprostowanej pozycji. Wzwód, który skrzętnie przykrywałem notatkami zaczął zarysowywać mały pagórek na pliku kartek. Czułem się jak małpa oglądająca olbrzymiego banana na kineskopie panoramicznego telewizora. Ciśnienie sięgało zenitu. Kierowca wykonał kolejny ostry skręt, przechylając wszystkich stojących pasażerów na prawą nogę. Pierś Rubinowej Okularnicy otarła się miękko o mój policzek. Ona z zakłopotaniem zaczęła przepraszać a ja nie mogłem wykrztusić z siebie słowa, tylko szczerzyłem się prosto przed siebie z niewidocznym wzrokiem. Nagle moją twarz oblał śmiertelny strach. Pomimo dalszego wzwodu, wyczuwałem wyraźna wilgoć w okolicach gumki od bokserek. Jeszcze bardziej przycisnąłem notatki do swojego pasa a w głowie huczało głośne i paniczne "o kurwa! o kurwa! o kurwa!". Zapomniałem o piersiach i o wszystkim innym. Chciałem tylko w mgnieniu oka wyparować w powietrze bez śladu, jak dwutlenek węgla z dużej butli Coca Coli. Przez kilak minut siedziałem na dupie jak zamrożony, bojąc się poruszyć, oddychać a nawet zamrugać.
Gdy dojechaliśmy do mojego przystanku, zdecydowanym ruchem podniosłem się z siedzenia, nadal trzymając notatki na wysokości pasa. Wolną ręką przesunąłem z przeproszeniem Miss Idealnych Pagórków i wyskoczyłem z autobusu kierując się w stronę uczelni szybkim krokiem.

Kiedy dotarłem do budynku auli, było jeszcze kilkanaście minut do rozpoczęcia wykładu. Usiadłem w środkowym rzędzie, licząc na to że wszyscy zostawią mnie w świętym spokoju z moim bólem i upokorzeniem. W gaciach byłem nadal sztywny i gorący jak bagnet na lufie karabinu. Po chwili logicznego myślenia, dotarłem jednak do wniosku, że nie mogłem dojść w autobusie, bo mój fibak byłby kompletnie zwiotczały. Ta myśl była równie kojąca co niepokojąca. Czułem, że to jest zły dzień, fatalna karma zbratana z potwornym ciśnieniem, które pożre mnie żywcem do ostatniego zwoju nerwowego... Niemniej jestem tutaj, na wykładzie, na mojej pewnej cumie w oceanie seksualnego szaleństwa.
Wolnym krokiem, zbliżał się do mównicy stary Profesor Babiarz. Człowiek potężnej wiedzy, krzepkiego gardła do alkoholu i ciętej puenty. Sala wykładowa zaczęła wypełniać się ludźmi. Wolne miejsca znikały pod przykryciem pochylonych postur studentów, którzy zaczynali notować zanim cokolwiek było podyktowane. Ludzie siadali w pierwszych lub ostatnich rzędach, wyraźnie dzieląc salę na pilnych/zainteresowanych i leniwych/skacowanych. Babiarz ogarniał właśnie swoje złote notatki na mównicy, kiedy przez obie pary drzwi, zaczęły napływać kobiety... Masa kobiet.
- Odrabiacie zaległy wykład z fizjologii ? - zapytał Babiarz.
- Tak Panie Profesorze - odpowiedziała jedna z nich, schowana gdzieś pomiedzy innymi.
- Znakomicie. Proszę zająć pozostałe wolne miejsca. Musimy już zaczynać - dodał z wyraźnym zadowoleniem stary profesorski wyga, po czym zaczął śpiewać cicho pod nosem, jednak zbyt blisko mikrofonu: "Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki...".
Pierwszy rok pielęgniarstwa. Sto pięćdziesiąt roznegliżowanych kobiet. Trzy z nich przyszły jeszcze w jeansach. Zadowolone z miłego przyjęcia Babiarza, usadowiły się w rzędach przede mną. Całe sto pięćdziesiąt. Przez najbliższe trzy godziny, miałem obserwować ich spięte włosy, odsłonięte szyje, nagie skroplone potem ramiona oraz ich wypięte pośladki ilekroć będą zaczepiały osobę z przodu pytając o ostatnie podyktowane zdanie.

Mój statek urwał się z cumy i oddalał się z portu niesiony prądem nieustępliwej rzeki pożądania. Zamknąłem oczy, westchnąłem sam do siebie i zanuciłem pod nosem "...caaaałłłłłooowwwać chcęęęęę" a później uśmiechnąłem się szeroko sam do siebie, założyłem ramiona za głowę i pozwoliłem naprężonemu do granic możliwości kutasowi podrzucać frywolnie notatki o kilka milimetrów w górę i w dół, wraz z rytmem toczącej się do niego krwi.
Rozglądałem się po sali i z politowaniem myślałem o moim nieziemskim ciśnieniu na kobietę.

Nie miałem już żadnych złudzeń. Z tym nie da się wygrać. Trzeba płynąć z prądem rzeki.