niedziela, 18 kwietnia 2010

"Reinkarnacje"




Śniło mi się, że obudziłem się pewnego dnia Menedżerem Generalnym do Spraw Marketingu firmy, której nazwa nie miała znaczenia. Tak jak nie ma znaczenia, jakim imieniem został ochrzczony statek piracki. Liczy się tylko bandera. Moją był pieniądz, ale równie dobrze mogła być nią czaszka ze skrzyżowanymi kośćmi.
Kiedy zadzwonił mój budzik, za oknem panoszyła się jeszcze głucha noc. Byłem w pełni ubrany, uczesany, ogolony, gotowy do wyjścia. Miałem nawet założony aksamitny krawat w standardowe, naprzemienne paski. Był zaciśnięty wysoko pod grdyką i dopiero kiedy go nieco poluzowałem byłem w stanie złapać pierwszy oddech tego dnia. Chwyciłem telefon z hebanowej szafki przy łóżku a w tym samym momencie wyskoczył komunikat, który poinformował mnie, że za godzinę mam być w pracy. Moje mieszkanie było przeogromne, ciche i sterylne, tak jakbym wcale tam nie mieszkał. Oprócz mnie nie było w nim żywej duszy. Kiedy parzyłem wodę na kawę odezwał się dzwonek intercomu. Kierowca, pół-zaspanym głosem, oznajmił że moja taksówka już czeka na dole. Zbiegłem czym prędzej i wskoczyłem na tylne siedzenie. Z wizytówki, wyjętej z kieszeni na piersi marynarki, dowiedziałem się jaki jest adres siedziby mojej firmy i poinstruowałem taksówkarza. Zapytałem czy mógłby zrobić mały przystanek w trasie przy jakiejś kawiarni, ale odpowiedział, że nie ma takiej możliwości jeśli chcę być w pracy na czas. Od momentu kiedy wsiadłem do samochodu zaczął dzwonić mój telefon i nie przestał, aż do końca dnia. Rozmowy trwały zaledwie kilka sekund. Nikt nie pytał "co u mnie słychać", nikogo nie interesowało "jak się miewam". Liczył się tylko biznes, szybki przekaz informacji. "Jakie mają być barwy interfejsu nowej witryny internetowej ?", albo "W jakich lokacjach miasta mają być rozwieszone nowe billboard'y ?", lub "Kto będzie nową twarzą reklamową firmy ?". Postanawiam przełamać schemat i kiedy znowu odbieram telefon mówię:
- Witam. Co słychać ? Jak żona, dzieciaki ?
Odpowiada mi cisza pełna konsternacji a później przeciągłe "yyyyyyyyyyyy" kiedy mój rozmówca debatuje we własnej głowie nad intencją mojego pytania. W końcu słyszę niepewną odpowiedź w słuchawce:
- Jestem w separacji. Odeszła, zabrała dzieci. Trzy miesiące temu... - cisza - Ale u mnie wszystko w porządku. Nie miałem czasu przekazać Ci tych nowin.
- Strasznie mi przykro. Może wyskoczymy dzisiaj na wino, pogadamy o tym... - pytam, starając się ukryć wstyd mojej bezpośredniości.
- Nie dam rady. Do końca kwartału nie mam wolnych terminów. Może po...
- Oczywiście. Daj mi znać kiedy będziesz wolny... - mówię pospiesznie, choć oboje wiemy, że nigdy nie dojdzie do tego spotkania.
Nie zadaję już więcej pytań. W pracy czas się nie dłuży. Ręce pełne roboty od samego początku. Przechodzę korytarzami, pomiędzy poszczególnymi komórkami firmy i większość ludzi nie patrzy mi w oczy, a kiedy się z nimi witam, podskakują jak oparzeni i chybotliwym głosem, odpowiadają pozdrowieniem. Kiedy się odzywam, słuchają wszyscy wokoło. Niektórzy robią notatki. Wszyscy wiedzą, że mój projekt będzie wielkim sukcesem, jeśli tylko pozałatwiamy wszystko w terminach. Całe piętro ludzi przy swoich małych biurkach, pocą się nad nim od rana, by nie zostać zwolnionym za ślamazarność. Każdy kto nie potrafi utrzymać tempa, jest zbędny. Przyczyna nie jest istotna. To tylko imiona, które w razie problemu i związanego z nim opóźnienia, zastąpią inne imiona. To nie jest piknik organizacji charytatywnej tylko pole bitwy. Jem późny obiad z przedstawicielem innej firmy. Jest zdrowy, pożywny i nieziemsko drogi. Kiedy kończę pracę jest znowu ciemno. Udaję się do domu i chcę paść na swoje miękkie, wyścielone świeżą pościelą łóżko, ale mój telefon informuje mnie, że za pół godziny muszę być w siłowni. Muszę iść. Nie dla zdrowia, czy kondycji... Jak Cię widzą tak Cię piszą.

Jedynym gościem w moim domu jest echo moich kroków na posadzce. Po wizycie sprzątaczki, wszystko błyszczy chłodem. Rozpakowuję świeży garnitur doręczony z pralni chemicznej. Przygotowuję swój mundur do jutrzejszej bitwy. Dobieram krawat w tym samym wzorze. Tym razem w kolorach bladego łososiowego i przytłumionej pistacji. Kładę się do łóżka i myślę. Mój telefon informuje mnie, że powinienem spać od piętnastu minut. Moje życie nie zna trosk, poza pracą. Jestem podziwiany, efektywny, złoty. Jestem mężczyzną wyższej półki. Pnę się wyżej i wyżej. Nie przestanę, puki nie sięgnę szczytu. Jestem wielki. Mam wszystko poza czasem. Zmęczony, zamknąłem oczy i śniłem, że...

... obudziłem się Gwiazdą Rock'a pośród dwóch kobiet, których nie kochałem. Mój oddech śmierdzi nie przetrawionym alkoholem a głowa pęka w szwach od bólu. Zdejmuję z siebie rękę jednej z kobiet i wyciągam nogę z pomiędzy ud tej drugiej. Szukam wody, by ugasić pragnienie, ale w całym domu są jedynie niedokończone butelki dobrego koniaku i whisky. Znajduję stolik pełen proszków i niezidentyfikowanych pigułek. Jest tego tak wiele, że nie widać spod nich blatu. Łykam dwie niebieskie i ból stopniowo mnie opuszcza. Jestem goły, nie licząc skórzanych bransolet z ćwiekami na nadgarstkach i kowbojskich butów. Mam tatuaż na szyi głoszący w kursywie hasło "sex, drugs and rock'n'roll". Inny na lewej piersi, przedstawiający złamane serce i obwieszczający "it's not you, it's me". Kolejny na łydce, wyrażający moją dezaprobatę i pogardę dla ogólnopojętego systemu. Jeszcze inny na podbrzuszu nawołujący do hasła spopularyzowanego przez Lenona i Yoko. Jestem zajebisty. Jestem sezonowym symbolem seksu. Kochają mnie miliony, zazdroszczą mi biliony. Im bardziej jestem rozczochrany tym lepiej sprzedają się moje albumy. Wciągam trochę proszku, najpierw lewym a później konsekwentnie prawym nozdrzem i rozprostowuję kości. Potrącam jedną z butelek pozostawionych na ziemi i tym samym budzę śpiące kobiety. Przecierają oczy, rozmazując resztki wczorajszego makijażu. Leniwie zbierają swoje ubrania. Każda z nich posyła mi uśmiech, po czym obie wychodzą bez słowa. Rozglądam się po pokoju i nie mogę znaleźć spodni ani koszulki. Jebane złodziejskie groupies. Nie mam zegarka, ale po położeniu słońca na niebie, wnioskuję że jest późne popołudnie. Dzwoni telefon w moim pokoju a recepcjonista mówi, że ma na linii mojego menedżera. Odbieram rozmowę:
- Heeeeeejjjjj !!! - słyszę metaliczną radość w jego głosie - Gdzie się podziewasz dziecino ? Czekamy w studio od dwóch godzin. Czas zabrać się do pracy...
Mówię mu żeby się pierdolił. Następnie dodaję, żeby przysłał po mnie kierowcę, załatwił nowy proszek i przysłał kogoś z parą spodni.
- Cokolwiek potrzebujesz, będzie załatwione. Przecież wiesz, że Cię kocham, jesteś moim ulubionym artystą...
- Stul pysk - odpowiadam oschle i odkładam słuchawkę. Jestem gwiazdą i mogę robić co mi się żywnie podoba. Znajduję moje okulary przeciwsłoneczne w pościeli, zakładam je i przeglądam się w lustrze. Jestem blady, wychudzony jak damski papieros, wyglądam jak pajac. Gdyby ktoś zrobiłby mi teraz zdjęcie, dostałby sześciocyfrową sumkę przelewem na konto.
Mój kierowca w końcu się pojawił. Wchodzi do pokoju i podaje mi parę skórzanych spodni, które kosztują więcej niż jego miesięczna pensja. Zapomniałem zamówić koszulę, ale mam to z grubsza w dupie i wychodzę bez. Wszyscy uśmiechają się do mnie z wyrazem sztucznej przyjacielskości i poszanowania. Wsiadam do limuzyny a we wnętrzu znajduję zbawienny barek. Gdyby wypadało mi wierzyć w boga podziękowałbym mu za ten miły gest.
Na miejsce dojeżdżam pijany. Kierowca przewiesza moje ramię przez swoje plecy i taszczy mnie do windy. Wtaczam się do studia a mój menedżer dostaje spontanicznego orgazmu, ponieważ w końcu się pojawiłem. Moja grupa już tam jest. Nie witam się z nimi, gdyż nienawidzimy się od ładnych paru lat. Zresztą nie ma to znaczenia, bo kiedy wyjdziemy razem na scenę, znowu będziemy się do siebie uśmiechać, poklepywać wzajemnie po plecach i robić najlepsze show na jakie nas stać. Wchodzę do pomieszczenia z mikrofonem i staram się wyprężyć mój zdarty wódą i papierosami głos. Pieję w membranę mikrofonu przez dobre pół godziny. Kiedy wchodzę do pomieszczenia odsłuchu, widzę niewyraźną twarz producenta z wymuszonym uśmiechem. Słucham nagranej sesji i brzmię strasznie. Jak szlachtowane jagnię. Producent też się uśmiecha, ale jego powieka drga w nerwowym spazmie. Menedżer obejmuje mnie swoim ramieniem i przekrzykuje mój nagrany wokal:
- Świetna sesja! Wyśmienita! Twoje złote usta spisały się na medal, dziecino !!! Obrobimy to jeszcze na masteringu i bankowo będzie status platyny ! - szczerzy się do mnie i nawija przez kły jak nakręcona katarynka. Wytrzeszcza oczy jak głodna łasica.
Wychodzę ze studia i widzę małą grupkę fanek skandujących na mą cześć. Moje imię odbija się echem po ulicy i słychać je nawet przecznicę dalej. Podpisuję kilka zdjęć, marzę niewyraźnie po własnej podobiźnie. Jestem znudzony. Podchodzi do mnie kolejna dziewczyna.
- Jak masz na imię ? - pytam i uśmiecham się iście po gwiazdorsku. Zanim dziewczyna ma szansę odpowiedzieć, dodaję - Nie ważne. Wskakuj do limuzyny.

Z powrotem w hotelu ściągamy kolejne ścieżki prochu a później pieprzę ją powoli i z namaszczeniem. Jakbym nadziewał oliwki papryką na taśmociągu. Ona ciągle powtarza, że jest moją największą fanką a ja jestem przekonany, że mówi prawdę. Nigdy nie spotkałem osoby, która nie deklarowałaby bycia "poprostu fanem czy fanką". Większość z nich myśli, że zna mnie lepiej niż ja sam. Kiedy kończymy, ona odpala jointa a później podaje go mi i oplata mnie swoim ciałem. Palę skręta i czuję się jak małe dziecko w objęciach stęsknionej matki. Prawda jest jednak taka, że jestem sam na tym świecie. Nie jestem już nawet sobą, tylko postacią z plakatów moich wielbicieli. Znają mnie wszyscy i nikt zarazem. Mam więcej nałogów niż mógłbym zliczyć na palcach obydwu dłoni. Nikt nie chce bym się ich pozbył. Moim zadaniem jest ćpać na potęgę i tworzyć coraz bardziej wykręcone teksty i muzykę. Jestem niewolnikiem popularności. Śmiertelnym Bogiem Gatunkiem skazanym na wyginięcie w przeciągu kilku lat. Jestem zmęczony, ale tego nikt nie chcę słyszeć. Upuszczam niedopalonego jointa na dywan i zasypiam na krótką chwilę. Czuję chwilowe ukojenie, ale moment później śnię, że...

...obudziłem się Politykiem. Byłem przekonany co do tego faktu, ponieważ kłamstwo samo cisnęło mi się na usta. Przez chwilę kusiła mnie nawet myśl, by spróbować okłamać samego siebie, że jednak nim nie jestem. Oprócz tego konsumowało mnie tak wielkie uczucie chciwości, że byłbym w stanie okraść własną rodzinę, byle móc jeszcze bardziej napchać kieszenie. Ponadto nie miałem pojęcia na czym polega koncept nieczystego sumienia. Ta sytuacja przeraziła mnie śmiertelnie. Zacisnąłem powieki najmocniej jak potrafiłem i śniłem, że...

...obudziłem się Aktorem Filmów Pornograficznych i nadal leżąc w łóżku, czułem się jakbym był już w pracy. Odkąd pracuję w branży, nigdy nie budzę się z porannym wzwodem. Pierwsze kroki z łóżka kieruję do łazienki, gdzie ze strachem skanuję swoją twarz w poszukiwaniu nowych, niechcianych oznak starości. Kiedy jesteś regularnym aktorem płci męskiej, starzenie się może Ci wyjść na dobre. Prędzej czy później znajdą się role dla dojrzewającego mężczyzny. W mojej branży, oznacza to automatyczną i nieuniknioną degradację do niszy filmowej, gdzie starzy kolesie pierdolą najrozmaitsze rzeczy. Muszę pojawić się dzisiaj na planie nowego filmu i zanim tam dotrę czekają mnie trzy żmudne godziny przygotowań kosmetycznych. Do tego siłownia i joga. Mam ponętną żonę, której nie mogę zaspokoić, bo to jak przynoszenie pracy do domu. Mam córkę w wieku panien, które pieprzę na planie. Choć nie powiedzą mi tego w twarz, obie się mnie wstydzą.
Nie jem śniadania, by nie wypełnić sobie optycznie brzucha przed zdjęciami. Nie piję kawy, żeby się niepotrzebnie nie stymulować. Zamawiam taksówkę i jadę prosto do studia, które jest niczym więcej niż wynajętym domem na przedmieściach. Kiedy dojeżdżam na miejsce, widzę te same, znajome twarze. Każdą kobietę, znajdującą się w tym budynku miałem przynajmniej pięć razy. Osoby, które załapały się na falę popularności umieszczane są z miejsca w dziesiątkach filmów, z których wszystkie są do siebie podobne. Znajduję się w pokoju pełnym aktorów i aktorek, z których nikt nie potrafi grać. Wszyscy jesteśmy specjalistami jednego formatu i to na dodatek kiepskimi. Praca, która jest marzeniem każdego nastolatka, stała się dla mnie koszmarem. To mój trzydziesty siódmy film w tym roku, a nie jesteśmy nawet w połowie Maja. Mam dzisiaj pieprzyć kobietę, w której byłem już co najmniej dziesięć razy a nie pamiętam jej imienia. Wygląda atrakcyjnie, ale jest kompletnie nie w moim typie. Na domiar złego, potrzebowałbym mapy jej ciała by móc dotknąć ją w miejscu gdzie posiada czucie. Jest napompowana silikonem i kolagenem po brzegi.
Nieliczne lampy naświetlające są już włączone. Rozbieramy się odwróceni do siebie tyłem, nie wymieniając nawet spojrzeń, jak mężczyźni w przebieralniach przed basenem. Widzę ją nago i mam ochotę poprosić, żeby się ubrała. Reżyser, który jest Włochem, zna zaledwie kilka słów w naszym języku, choć mieszka tu od lat. Używając swoich znikomych zasobów lingwistycznych, krzyczy "azione !" i dziewczyna schodzi do parteru. Jestem tak zniechęcony, że z góry wiem, że nie postawi mojego masztu na sztorc. Reżyser krzyczy "taglio !" i woła pannę, która obecnie przygotowuje aktorów do scen. Dziewczyna, wyglądająca na niepełnoletnią podbiega do mnie w mgnieniu oka i próbuje postawić mnie na baczność ustami. Ma głowę nabitą marzeniami o byciu pożądaną, posiadaniu pieniędzy i byciu powszechnie uwielbianą. O pracy, która wydaje jej się prosta i przyjemna. Zaczynanie w biznesie jako oddana lodziara to norma u nowicjuszek, ale jej to nie przeszkadza, bo już niedługo sięgnie gwiazd. Nie ma pojęcia, w jakie morze gówna się pakuje.
Asystent reżysera pospiesza nas co chwilę, tłumacząc że mają do nakręcenia cały film w dwa dni. Moja partnerka zaczyna jęczeć jeszcze zanim jej dotknąłem i przystępujemy do mozolnego aktu udawanej miłości. Przerywamy co minutę by sztucznie ją nawilżyć. W połowie ujęcia, wyłysiały kamerzysta po pięćdziesiątce, z wielkimi aspiracjami, ale bez szczęścia i zacięcia do kariery, wciska się pomiędzy nas, by zrobić zbliżenie jej plastikowej twarzy, przejętej sztuczną ekstazą. Czuję się teraz jakbym zapinał operatora kamery w dupę racząc się widokiem jego rowka i mam ochotę wymiotować. Reżyser zauważa wyraz mojej twarzy i krzyczy:
- Più passione, di più passione !!
W końcu udaje mi się sprowokować długo oczekiwaną, aczkolwiek skąpą ejakulację, która z miejsca zostaje wymieszana na mojej partnerce z kokosowym mleczkiem do ciała dla optycznego efektu. Kręcimy jeszcze ostatnie ujęcie, pokazujące nasze szczęśliwe twarze z wyrazem ulgi, że mamy to już za sobą Wszyscy biją nam brawo i gratulują świetnej sceny. Reżyser krzyczy "bravo !", z miną która wyraża wszystko poza radością.

Jestem w końcu w domu. Biorę prysznic i wsuwam się prosto pod kołdrę. Nie tulę mojej żony i nie całuję mojej córki na dobranoc, co automatycznie sprawia, że jestem klasyfikowany jako zły ojciec. Czuję żar spojrzenia żony na plecach, kiedy odwracam się na bok. Czuję hamowaną złość, za to co zrobiłem dzisiaj i każdego innego dnia w pracy. Nie jestem już nawet w stanie się tym przejąć. Zasypiam w obawie, że sen postarzy mnie doszczętnie, a kiedy się obudzę i stanę przed lustrem, nie zobaczę w nim sławy ani pieniędzy, tylko osamotnioną hańbę. Zamykam oczy, spowalniam tempo oddechu i czekam na stan nocnej hibernacji. Chwilę później przyśniło mi się, że...

...obudziłem się Przeciętnym Człowiekiem, bez pieniędzy, sławy i uwielbienia. Wstałem i poczułem dotkliwy ból krzyża i ogólne zmęczenie, spowodowane niedostateczną ilością snu. Wiem, że za moment będę musiał zbierać się do niesatysfakcjonującej pracy za minimalne wynagrodzenie. Za moment dołączę do całej rzeszy ludzi takich jak ja, w komunikacji miejskiej. Jednak przez ten krótki moment, kiedy wypijam poranną kawę, jestem zupełnie wolny. Moje życie jest niezdefiniowane. W tej jednej chwili, mogę je obrócić o sto osiemdziesiąt stopni, zebrać kilka najpotrzebniejszych rzeczy i ruszyć w podróż. Wyjechać do innego kraju, poznawać co rusz nowych ludzi. Zakochać się, później stracić tą miłość i zakochać się ponownie... Sam mogę obrać drogę, która doprowadzi mnie do szczęścia, a każdy kolejny łyk gorącej kawy otwiera nowe drzwi możliwości. Mogę też nie zrobić nic i do końca życia być nikim. Dobijać się powoli pracą, wracać do domu, czytać książki i karmić kota. Mogę być sobą "nikim" lub obcym "kimś". Nagle staję się to jasne, że szczęście nadane mi przez inną osobę, zawsze może zostać odebrane. Sącząc parującą nadzieję z kubka, dochodzę do wniosku, że jedynie akceptując samego siebie, będę spełniony. Pojęcie uniwersalnego, dobrego życia, nie istnieje. Nie ma nic złego w byciu przeciętnym. Nie ma nic złego w byciu niedoskonałym. Wystarczy być tym, kim jestem i nikim ponad tym. Żyć najlepiej jak potrafię. Nie bać się zmian i płynąć z nurtem życia. Każdy wyznacza swoje własne standardy szczęścia.
Ujrzałem dno kubka i to był znak, że czas się zbierać.
W pracy nie wydarzyło się nic szczególnego. Kiedy wracałem zmęczony i senny, ujrzałem w autobusie dziewczynę, która również była nikim. Czytała popularny magazyn i pachniała wiosną. Spostrzegła moje zaciekawione spojrzenie i posłała mi pełen ciepła uśmiech, po czym powróciła do lektury, zerkając zarumieniona od czasu do czasu w moją stronę. Zniknęła na następnym przystanku i wiem, że już nigdy jej nie spotkam. Podarowała mi jeden szczery uśmiech, który był moją zapłatą za ten ciężki dzień. Karmiłem się nim przez resztę wieczoru. Każdy wyznacza swoje własne standardy szczęścia.

Położyłem swoje zmęczone ciało do łóżka. Czuję, jakby kręgi pod moimi plecami były zaciskane w imadle, jeden po drugim. Ilekroć zamykam oczy widzę tą dziewczynę. Czuję słodycz jej ust na własnych ustach. Myślę nad tym jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień i z przyjemnością stwierdzam, że nie mam najmniejszego pojęcia. Zasypiam opatulony kołdrą, z półuśmiechem na ustach, ale już się nie budzę, bo każdy wyznacza swoje własne standardy szczęścia.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz