poniedziałek, 22 marca 2010

"Trawczi Stracił Swój Luz"



Tego poranka obudził się z urwanym krzykiem na ustach. Czuł jak wilgotna koszulka przywiera do jego piersi, kropelki potu spływają ciurkiem po skroniach. Klatka piersiowa unosiła się rytmicznie w przyspieszonym tempie. Nie mógł złapać pełnego oddechu. Opanowało go przerażenie. Nerwowo rozglądał się po pokoju, w którym był sam. Starał się robić coraz głębsze wdechy i wydechy, by opanować lęk i rozszerzyć pojemność płuc. Po paru minutach udało mu się spowolnić pracę serca, wyrównać szarpiące tętno, nie mógł jednak pozbyć się dławiącego uczucia niepokoju. Choć nie wiedział dokładnie dlaczego się denerwuje, czuł jakby jego żołądek miała rozsadzić jakaś niepohamowana, wewnętrzna siła. Kilka ostatnich tygodni jego życia, zdecydowanie odbiegały od normy. Nie pamiętał kiedy po raz ostatni czuł się zrelaksowany i wypoczęty. Na dodatek, ciągle się denerwował z byle jakiego powodu, co było do niego niepodobne. To zrozumiałe, że w życiu człowieka mieszkającego w dużym mieście, z milionowymi masami ludzi, gdzie każdy wiecznie się spieszy i dba wyłącznie o własną dupę, każdemu od czasu do czasu może skoczyć ciśnienie. Każdemu, tylko nie jemu. Całe życie Trawcziego opierało się bowiem na jego wewnętrznym spokoju. Dawało mu ono samoregenerujące się poczucie radości, nieograniczone siły witalne i trzeźwość umysłu w ciężkich chwilach. Już jako bardzo młody człowiek, zrozumiał że przyjmując wszystko na miękko, można załatwić dużo więcej spraw, niż ciągle się denerwując i zamartwiając. Co więcej, ludzie z jego otoczenia naprawdę doceniali jego wiecznie stoicką i nieco olewczą postawę. Choć często miewał odmienne zdanie niż jego znajomi, ciężko denerwować się na kogoś, kto jest zawsze zrelaksowany i spokojny. Pozostawał taki, nawet w obliczu nieuchronnej klęski. Luz był jego mianownikiem. Nie istotne jak wielki stres czy problem w postaci licznika stawał na jego drodze, mianownik zawsze przeważał. Jedni mówili o nim "wieczny optymista", inni "totalnie wyluzowany koleś". Jego ulubioną frazą, której używał zdecydowanie za często, było "stary, wyluzuj".

Coś się jednak zmieniło. Najpierw zauważył, że zdarza mu się nie utrzymywać własnych nerwów na wodzy w rozmaitych sytuacjach. Później z przykrością odkrył, że kiedy zaczynał się czymś denerwować, to te uczucia trzymały się go godzinami. Czasami nawet dniami. Na samym końcu dostrzegł, że zaczynają go frustrować naprawdę drobne i niepozorne rzeczy. Stał się, jak to mówią, kłębkiem nerwów a to z kolei sprawiało, że czuł się bardzo nieszczęśliwy. W pełnej konsternacji, Trawczi usiadł na brzegu łóżka, gapiąc się we własne stopy. Były zaczerwienione i gdzieniegdzie pokryte kropelkami potu. Nawet jego własne stopy zaczęły się denerwować. Chłód oplatał jego nadal pokryte potem ciało a skóra w mgnieniu oka pokryła się gęsią skórką. Złapał za pierwszego z wielu papierosów, które wypali dzisiejszego dnia. Ostatnio palił zdecydowanie za dużo. Zaciągał się długo i głęboko, powoli wypuszczając dym kącikiem ust. Starał się wygenerować nieco śliny, by zwilżyć wyschnięte po nocy podniebienie i usta. W połowie papierosa naszła go myśl, której nie dało się opisać innymi słowami, jak tylko przerażająca. Nadal gapiąc się w swoje rozognione stopy zaklął na głos pod nosem "kurwa mać", a zaraz później smutek i tkwiąca w zębach fajka odebrały mu głos i wyszeptał sam do siebie "straciłem to" i wiedział, że miał rację. Stało się. Trawczi stracił swój luz.

Stopień Pierwszy: Zaprzeczenie.

Po chwili jednak, ta myśl wydała mu się kompletnie absurdalna. Nie można przecież tak po prostu stracić coś, co było w Twoim krwiobiegu przez całe dwie dekady. To fizycznie niemożliwe. To prawda, że w jego życiu przybyło ostatnio sporo stresu, ale żeby utracić luz...? Tak nagle...? "Nie, nie, nie" pomyślał zaciągając się nerwowo papierosem. Wypalił go już niemal do samego filtra, chwycił więc za paczkę i wyciągnął kolejnego, po czym odpalił go bez chwili namysłu. "Nie ma bata" myślał dalej, "przecież ja i luz byliśmy jednym od zawsze". Faktycznie byli jednym odkąd tylko pamiętał. Czuł jakby ktoś jednym płynnym ruchem pozbawił go jednego z witalnych organów. Jego ulubionego na dodatek. Jakby ktoś, brutalnie i bez uprzedzenia, wyrwał mu kawałek duszy. Nie mógł tego objąć swoim umysłem. Przecież luz nie był portfelem, z którego ktoś może Cię okraść. To część Ciebie, Twoje jestestwo. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że może wcale nie stracił luzu, tylko go zgubił gdzieś na drodze przeszkód i wyboi życiowych. Ta myśl jednak również wydała mu się zgoła absurdalna, gdyż luz nie jest parą rękawiczek, którą będąc zamyślonym zostawia się na siedzeniu w autobusie. Pozostawało więc tylko jedno logiczne wytłumaczenie...wcale go nie stracił! A jednak nie było w nim ani krztyny luzu, właśnie teraz, kiedy najbardziej go potrzebował. "Nie mogłem go stracić, nie mogłem go stracić", powtarzał sobie odpalając trzeciego papierosa z rzędu. Przygnębienie ogarnęło nie tylko jego umysł, ale także zdawało się przejmować kontrolę nad jego ciałem. Siedział zgarbiony, ze spuszczonymi ramionami i głową zwisającą bezwładnie z karku. Pokój wypełnił się szarymi kłębami dymu, dryfującymi powolnie z jednego kontu pokoju w drugi. Blady świt posyłał przez okno nędzne promienie słońca, ale pomimo tego w pomieszczeniu nadal panował półmrok. Nagle jego ciało naprężyło się jak struna, podniósł głowę i tym razem silnym i zdecydowanym głosem powiedział do samego siebie "Kurwa! Przecież nie mogłem go...

Stopień Drugi: Gniew.

...stracić !!!". Jego twarz stężała i nabiegła krwią. Zaczął nerwowo chodzić po pokoju, zaciągając się bez przerwy i wydmuchując małe kłębuszki dymu. Jak ciuchcia na pełnych obrotach. "Dlaczego właśnie teraz ?!?!", krzyczał wyraźnie zdenerwowany, unosząc głowę ku sufitowi i rozkładając ręce w dramatycznym geście. Wyglądał jakby wydzierał się na boga, w którego nie wierzył, obwiniając go za utratę swojego luzu. Poczuł jak gniew, który z sekundy na sekundę rósł w jego głowie, przepływał niczym napięcie elektryczne przez kark, rozprzestrzeniał się w klatce piersiowej i ramionach, kumulując energie w dłoniach, które same zaciskały się w pięści. Palce zwrały mu się w tak silnym uścisku, że złamał trzymanego nadal papierosa w pół a jego część zakończona żarem spadła na dywan. "Kurwa, kurwa!!!", klął jak opętany i gołymi stopami skakał po niedopałku. Sparzył sobie nieco stopę, która piekła teraz nie na żarty a w miejscu gdzie wykonywał swoje sfrustrowane pogo, widniała czarna, wypalona dziura wielkości małej monety. Gniewał się już teraz straszliwie, tak jak gniewają się na siebie kibice piłkarskich drużyn w każdą środę i sobotę popołudniu. Na domiar złego, kiedy zorientował się, że czuje gniew, rozgniewał się jeszcze bardziej. Czuł się oszukany, zdradzony. Całe swoje życie starał się być opanowanym człowiekiem. Rozwiązywał wszelkie konflikty poprzez spokojną rozmowę i myślał co najmniej dwa razy, zanim powiedział komukolwiek coś przykrego. Nie dawał się ponieść emocjom. "Na chuj mi to wszystko było ?!?! Po jaką cholerę tak się starałem ?!?! CO ?!?!", krzyczał jak opętany. Z frustracji uderzył nawet gołą pięścią w ścianę, a kiedy poczuł tępy ból przeszywający jego rękę aż po sam nadgarstek wkurwił się jeszcze bardziej. Dyszał ciężko, jak rozwścieczony byk i nadal chodził w tę i z powrotem po pokoju. "To niesprawiedliwe, niesprawiedliwe, nie, nie, nie..." mamrotał pod nosem, zniżając nieco ton głosu. Znowu zaczynał trzeźwo myśleć i z miejsca przyszło mu do głowy, że nie powinien się denerwować, bo właśnie ten gniew był zarzewiem jego problemu. Szybko stało się też dla niego oczywistym, że nie potrafi normalnie funkcjonować bez swojego luzu. Musiał go posiąść za wszelką cenę. Musiał go jakimś sposobem...

Stopień Trzeci: Targowanie się.

...odzyskać. "Może jeszcze nie wszystko stracone...", pomyślał. Czy mógł rzeczywiście utracić swój luz bezpowrotnie ? W końcu ludzie nie zmieniają się aż tak bardzo, a już napewno nie na tak krótkiej przestrzeni czasu jak kilka tygodni... Nikt też nie rodzi się naturalnie wyluzowany. Wszyscy przychodzimy na świat w krzyku i bólu, głodni i wymęczeni. Dopiero później uczymy się kontroli emocji, nawet tych najbardziej pierwotnych. On sam stopniowo uczył się luzu i opanowania całymi latami. Może więc nie jest za późno, by nauczyć się go od nowa ? To brzmiało całkiem sensownie. Mógłby zaczynać dzień od ćwiczeń oddechowych, zapisać się na jogę, podjąć naukę kontroli gniewu. Mógłby również zapisać się na basen, pływanie zawsze działało na niego kojąco. "Tak! Tak! To mogłoby się udać..." pomyślał odzyskując zarazem iskierkę nadziei. Być może powinien też palić więcej jointów, słuchać wyłącznie stonowanej muzyki traktującej o miłości i pokoju na świecie. Zasadzi sobie drzewko Banzai, które codziennie, rytualnie będzie pielęgnować. Będzie częściej głaskał swojego kota. Wkręci się w klimat Feng Shui, zlokalizuje pozytywne źródła energii w swoim mieszkaniu. "To ma ręce i nogi", mówił sam do siebie wykonując przy tym potakujące ruchy głową. Jest w stanie poświęcić większą część swojego czasu, którego i tak nigdy nie ma, po to by sumiennie się relaksować, żyć w harmonii. Może też rzucić palenie, odstawić alkohol, przestać pić napoje energetyczne...nawet kawę. Żadnych stymulantów. Przerzuci się na herbatki ziołowe. Melisę, Walerianę... Zastanawiał się kiedy i od czego zaczęła się jego zła passa. Każdy wielki pożar zaczyna się od małej iskry. Nie mógł sobie jednak przypomnieć. Nie tylko nie mógł zlokalizować tego momentu w pamięci, ale również nie był w stanie wyszczególnić konkretnego zdarzenia, które amputowało luz z jego organizmu. Siedział tak dobre kilka minut, z opartym łokciem na kolanie i brodą wspartą na dłoni, drapiąc się wolną ręką po potylicy w konsternacji. Tup, tup, tup - usłyszał nagle nad swoją głową. To jego sąsiadka, Pani Tupalska, jak zwykł ją kąśliwie nazywać. Ilekroć starał się na czymkolwiek skupić czy też zdrzemnąć, ona wyczuwała ten moment niczym telepatka i zaczynała swój słoniowaty pochód. Dzień w dzień. Tup, tup, tup. Nie miał pojęcia dlaczego to irytujące dudnienie roznosiło się aż takim echem po jego pokoju. Tup, tup, tup. Czy ona nie miała wyłożonych dywanów ? A może nie uznawała kapci ? Tup, tup, tup, tup, tup... Gniew wezbrał w nim na nowo. Podniósł się na równe nogi i z wyczekiwaniem wpatrywał się w sufit. Przewiercał go niemal wzrokiem na wylot. Dłonie ponownie zacisnęły się w pięści. Tup, tup, tup. "Ja Ci kurwa tupnę, Ty klocu!", krzyknął groźnie ku sufitowi. Ruszył w stronę szafki na przedpokoju, z zamiarem złapania miotły na długim kiju i wystukania o jego sufit a jej podłogę "P-R-Z-E-S-T-A-Ń-K-U-R-W-A-T-U-P-A-Ć" w alfabecie Morse'a , kiedy nagle stanął jak wryty. Ręce opadły mu wzdłóż tułowia i zwisały bezwładnie. Wtedy to zrozumiał. Znowu zdenerwował się z błahego powodu i to podczas myślenia o tym, jak zmienić swoje życie na oazę szczęścia, spokoju i luzu. Spuścił głowę zrezygnowany i zawiedziony. Było za późno. Wszystko już...

Stopień Czwarty: Depresja.

...stracone. Wrócił z powrotem do swojego łóżka i wczołgał się pod kołdrę. Zaciągnął ją porządnie na głowę, uważnie zakrywając wszelkie szczeliny, aż całe jego ciało spowiła ciemność. Nie, to nie była wielka tragedia życiowa... Tylko jedna z tych irytujących rzeczy, którą teoretycznie możesz kontrolować, ale im bardziej starasz się nad nią zapanować, tym bardziej się pogrążasz. Mężczyźnie najtrudniej jest pogodzić się z bezsilnością. Po co nawet próbować, skoro pierwsza lepsza Tupalska niweczy te starania, szybciej niż zdoła policzyć od dziesięciu w dół żeby się uspokoić. Przerażał go fakt, że nie potrafił już być sobą, nie poznawał swoich własnych zachowań. Przez samą tą myśl robił się zupełnie zobojętniały, niezdolny do żadnych produktywnych czynności. "Skoro nie potrafisz nawet być samym sobą, to co niby miałbyś potrafić ?" - prowadził podpierzynowy, wewnętrzny monolog a tupanie bezlitośnie zagłuszało jego własne myśli. Nadal go to denerwowało, ale najzwyklej w świecie nie miał już siły bardziej się tym przejmować. Czuł, że już nigdy nie pozbędzie się frustracji a z wiekiem będzie ona tylko narastać na sile. W końcu obrośnie straszną skorupą zgorzknienia, która odgrodzi go od wszystkich ludzi, tych dalszych i co gorsza, tych najbliższych. Stanie się strasznym kutasem, do którego boi się zachodzić nawet listonosz. Tym starym znienawidzonym dziadem, z którego naśmiewają się wszystkie dzieci z okolicznych domów i o którym tworzy się fikcyjne legendy. Po kilku latach jego sąsiedzi zapomną, że niegdyś był bardzo wyluzowany, kury domowe będą wymyślać plotki, na temat tego co doprowadziło go do obecnego stanu. Będą zmyślać coraz barwniejsze historie, kompletnie wyssane z palca: że miał dobrze prosperującą firmę, która zbankrutowała z dnia na dzień; albo że wyjechał walczyć na wojnie i jej okrucieństwo zmieniło go na zawsze; albo że miał żonę i dwie małe córki, które zginęły w wypadku samochodowym, z jego winy bo prowadził po pijaku... Wiedział, że jeśli nie będzie nosił w sobie luzu, to gniew z konsumuje go doszczętnie. Cała ta kontemplacja, sprawiała że miał ochotę zakopać się pod kołdrą jeszcze głębiej. Biedny dureń panikował już na całego. Im więcej o tym myślał tym bardziej zapadał się w sobie. Nie było dla niego ratunku. Jego system immunologiczny, którym był niekończący się luz, został bezlitośnie zmiażdżony przez białaczkę gniewu. Jedyne co w tej chwili mu pozostało, to...

Stopień Piąty: Akceptacja.

...pogodzić się ze swoim marnym losem. Jakkolwiek bardzo nie podobałby mu się ten stan rzeczy, to już się zaczęło, już się stało. Oszukiwanie się dalej, zwiększyło by tylko ciężar ostatecznej porażki. Czas spojrzeć prawdzie w oczy, ten dzień musiał kiedyś nadejść. W końcu problemy, które skrzętnie magazynował w swojej głowie przepełniły czarę. Wypalił się, choć myślał że to nigdy nie nastąpi. Łudził się, że zawsze będzie potrafił zachować dystans w obliczu problemu, choć dobrze wiedział, że nawet psychiatrzy chodzą do innych psychiatrów, by zrzucić z swych barków brzemię wysłuchiwania o ludzkich nieszczęściach. Nie jest nikim wyjątkowym. Zestarzał się i sczerstwiał, jak wszyscy inni. Czuł podświadomie, że to jest początek jego końca. "Jeśli nie możesz z nimi wygrać, przyłącz się do nich" - pomyślał z ironią. Czasy kiedy beztrosko stawiał czoła wszelkim wyzwaniom minął. Przestał być Trawczim. Od tej pory będzie znany pod imieniem Zrzędzący Smut, ale cóż... Będzie po prostu kolejnym sfrustrowanym życiem facetem, jakich pełno. Pewnie w końcu stanie się zdziwaczałym samotnikiem. Kupi wtedy psa, by ktokolwiek dotrzymywał mu towarzystwa. Nie polubi tego psa, gdyż będzie bezustannie przypominał mu o jego samotności, ale też pies nie będzie go lubił, bo nikt nie lubi zgorzkniałych marud. Oboje będą udawać, że są dobrymi przyjaciółmi z braku lepszego zajęcia. Będzie nieszczęśliwym człowiekiem, ale widocznie było mu to pisane.

* * *

Trawczi ponownie przysiadł na krawędzi łóżka i tkwił tak w stuporze żałości na samym sobą. Nie mógł się zebrać do kupy, żeby cokolwiek zrobić, po tak fatalnym poranku. Patrzył przed siebie, w jeden punkt na ścianie, z rzadka mrugając. Istny obraz nędzy i rozpaczy. Wciąż kompletnie zdewastowany własnym odkryciem, zauważył coś przy wejściu do pokoju. W drzwiach, na progu, kątem oka zauważył jednorazową siatkę, z której wyłaniał się słoik z plastikową nakrętką. Obok niej stał Luz. Ot tak po prostu. W pełnym zdziwieniu, Trawczi rozdziawił lekko usta i otworzył oczy tak szeroko, że wyglądały jak denka dwóch literatek. Przez głowę przeleciało mu milion pytań, ale będąc nadal w stanie osłupienia, zdołał wymamrotać jedynie:
- Gdzieś Ty był... ?
- Skończyła Ci się kawa...poszedłem na stacje benzynową dokupić... - odpowiedział niepewnie Luz, widząc jego zmarnowaną twarz - Coś się stało ?
"Coś się stało ? Coś się kurwa stało ?!?!" - powtórzył w myśli Trawczi zupełnie otępiały, nie wiedział nawet od czego miałby zacząć. W końcu otworzył usta, jakby chciał mu to wszystko wygarnąć, ale jedyne co się z nich wydobyło to zdławione prychnięcie suchego powietrza. Zakrył swoją twarz dłońmi, po czym przeciągnął nimi z góry na dół, rozciągając skórę pod oczami, jakby chciał zetrzeć z niej cały ten koszmar. Po kilku sekundach milczenia, w końcu powiedział:
- Nie. Nic się nie stało. Po prostu następnym razem nie znikaj tak bez uprzedzenia, okej ?
- Okej - odpowiedział Luz, choć nie do końca rozumiał o co mu chodzi.
Zbliżył się do łóżka i poklepał go niematerialną ręką po ramieniu, a gdy tylko to zrobił, twarz Trawcziego przestała się napinać a jego ramiona rozluźniły się.
- Stary, wyluzuj - powiedział Luz i choć Trawczi był odwrócony do niego plecami, czuł że się uśmiecha.

1 komentarz :

  1. Twoje pisanie przypomina mi troche Bukowskiego i troche Topora, ale jest wyjatkowe, bo Polskie i Twoje:) Nie przestawaj.

    OdpowiedzUsuń