poniedziałek, 29 marca 2010

"Romeo I Julia Umierają Ponownie"



Stawiając kolejne kroki po nierównym chodniku patrzyłem w dół, kompletnie pogrążony w myślach. Podmuchy lodowatego wiatru wpełzały w każdą szczelinę nieosłoniętą płaszczem. Przytłumione odgłosy ulicy, samochodów i mijających mnie ludzi, docierały do strapionego umysłu krótkimi falami i ulatywały z niego równie szybko. Nocny spacer, który miał przynieść tymczasową ulgę, stał się jedynie kolejnym powodem do autoanalizy mojej obecnej sytuacji życiowej. Dogłębne zmęczenie krępowało moje ciało. Nagle czułem się stary, niepewny siebie, nieposkładany. Zupełnie oderwany od otaczającej mnie rzeczywistości, szedłem prosto przed siebie donikąd. Wiatr atakował wściekle nieosłoniętą szyję, przelatywał pomiędzy zgrabiałymi palcami i wspiął się od dołu po plecach, aż po sam kark. Zapadałem się coraz głębiej w sobie. Desperacko potrzebowałem ciepła, czegoś, co przywróci mnie z powrotem do świata żywych, rozgrzanej kobiecej piersi, pachnących słodko oplatających mnie ramion, gorących ust... Poczułem powiew ciepłego i wilgotnego powietrza na twarzy, któremu towarzyszył gwar i dźwięk saksofonu. Barmanka, która właśnie opuściła lokal, odpalała długiego, cienkiego papierosa a wypuszczając kłąb dymu westchnęła głośno. Napotkawszy wzrokiem moją zziębniętą, strapioną twarz, uśmiechnęła się mechanicznie i powiedziała: "Zapraszam do środka. Koncert dopiero się zaczął". Pomimo poczucia osamotnienia, nie byłem pewien czy mam ochotę znaleźć się w tłumie śmiejących się i krzyczących ludzi. Uniosłem głowę i zobaczyłem niewielkich rozmiarów neon, "OSTATNIA SZANSA", migający w różnych kolorach. Kolejny podmuch, który tym razem przyprawił mnie o solidne dreszcze, zdecydował jednak za mnie.

Druga lampka czerwonego wina wędrująca krwiobiegiem rozluźniła mnie momentalnie i pomogła opanować dygoczące ciało. Odzyskując sprawność w palcach, uniosłem kieliszek w stronę barmana, który bez słowa wypełnił go ponownie po brzegi. To, co pozwoliło okiełznać zimno, nie miało jednak równie zbawiennego wpływu na nastrój melancholijnej kontemplacji, która nie opuszczała mojego umysłu. Każdy lek ma swoje efekty uboczne. Tym sposobem wyrwa w mojej duszy przybierała na rozmiarach. Czułem w sobie ziarno smutku, które z każdym dniem zapuszczało korzenie, głębiej i głębiej. Kiedy próbowałem o tym z kimkolwiek rozmawiać, słyszałem ciągle tą samą odpowiedź: "depresja". "Cierpisz z powodu chronicznego przygnębienia. Musisz się leczyć" mówili, "Są na to świetne pigułki, pomogły mi w oka mgnieniu", pocieszali. Jeśli nie jesteś w stu procentach zadowolony ze swojego życia, jeśli czegoś Ci brakuje, jeśli za dużo myślisz...depresja. W dzisiejszych czasach nie można być zwyczajnie smutnym czy przygnębionym, o nie, teraz możesz być tylko depresyjny. Nie byłem załamany, ani kompletnie nie zainteresowany życiem. Wręcz przeciwnie, czułem po prostu, że czegoś w nim brakuje. Potrzebowałem motoru napędowego, bodźca do funkcjonowania, stymulacji umysłu i ciała. Myślałem o tym w kółko, analizowałem opcję za opcją, zawsze wracałem jednak do tego samego rozwiązania - kobieta.
Jednym z najzabawniejszych paradoksów życia jest to, że kiedy jesteśmy w dołku wydaje nam się, że znalezienie partnera oczyściłoby świat z wszelkiego zła, kiedy w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Stajemy się odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale i drugą osobę. Masz problemy ? Dołóż sobie więcej a będzie Ci lepiej...bo w kupie raźniej. Niemniej jednak nikt nie jest w stanie zaprzeczyć faktowi, że początkowy okres związku jest jak wymarzone wakacje w ciepłych krajach, jak gruby smaczny joint, spalony na polanie w słoneczny dzień, jak długi i konkretny masaż po ciężkim dniu pracy. I choć nie masz ku temu wyraźnego powodu, chodzisz uśmiechnięty od ucha do ucha, Twój krok jest sprężysty i wyrzuca Cię na kilka centymetrów w górę kiedy gdzieś idziesz, nucisz pod nosem jakieś głupie, zasłyszane w radiu melodie. Ogarnia Cię naiwne szczęście, otumania Twój umysł. Jest dobrze i jest przyjemnie i trwa to bez końca... Oczywiście nie trwa to bez końca, ale z racji tego, że nie myślisz w tym stanie o końcu, trwa to bez końca.

Tego właśnie potrzebowałem. Kwitnącego uczucia, które pozwoliłoby mi spojrzeć na świat z innej perspektywy. A to, że szukanie kobiety nie jest rozwiązaniem problemu ? "So What", rozpoznałem początkowe nuty standardu Davis'a. Już po pierwszych taktach można było usłyszeć, że zespół uraczy widownię prawdziwie wirtuozyjnym wykonaniem. Brzmieli świetnie, grali równo i z wyczuciem. Niemal tak dobrze jak starzy mistrzowie. Dopiero teraz spostrzegłem, że w barze znajdowało się kilka naprawdę ciekawych kobiet. Muzyka jazzowa zawsze przyciągała interesujące panny: te odsłaniające niemal całe nogi i kuszące biustem, te z artystyczną duszą, te wrażliwe i z pozoru niewinne oraz te zupełnie niewrażliwe i jak najbardziej winne, które przychodzą z żądzy nowych wrażeń. Miałem przed sobą cały wachlarz kobiecych temperamentów. Nie załatwiało to jednak sprawy, gdyż w dzisiejszych czasach romans nie ma już prawa istnieć. Dziś miłość posiada reguły, stadia, etapy, uwarunkowania, zależności. Obecnie poznawanie kobiety jest równie ekscytujące i spontaniczne, jak wypełnianie zeznania podatkowego w niedzielne popołudnie.

Zauważyłem ją przy małym stoliku, w ocienionym rogu sali i była naprawdę olśniewająca. Nie dlatego, że była kusząco ubrana czy też niesamowicie piękną, nic z tych rzeczy. Za to jej twarz lśniła tym magnetycznym blaskiem, który sprawia, że chcesz być w pobliżu by skraść jego drobną szczyptę dla siebie, niczym wampir energetyczny. Nie uśmiechała się a można było wyczuć, że jest radosną i pogodną osobą. Jedną z tych, z którymi nigdy się nie nudzisz. Również piła czerwone wino i od dłuższego czasu nikt się do niej nie dosiadł.

Podchodząc do niej z góry wiedziałem jak będzie wyglądać ten protokół. Kiedy tylko mnie dostrzeże nastąpi gruntowna ocena mojej osoby: budowy ciała, sposobu poruszania, ubioru. Wszystko po to by naprędce wydedukować mój status społeczny oraz dokonać wstępnego rozpoznania mojego majątku, który niestety był mniej niż skąpy.
Czuję się jak rozczochrana szkapa, której jakiś starszy mężczyzna rozszerza rękoma szczękę, by sprawdzić stan uzębienia przed zakupem.
Później nastąpi rekonesans środowiskowy. Skąd pochodzisz ? Dlaczego masz taki zabawny akcent ? Kim jesteś z zawodu ? Gdzie mieszkasz ? Czy często tu bywasz ? Od tego momentu zaczynam być punktowany. Najwięcej punktów dostaję się za zawód oraz warunki mieszkaniowe. Jeśli jesteś mobilny to dostajesz dodatkowo dwa punkty i wzrasta Twoja atrakcyjność. Pochodzenie może Ci dać kilka dodatkowych punktów, ale może też zaowocować punktami ujemnymi.
Czuje się jak pies bez rodowodu na konkursie Najbardziej Psich Psów spośród wszystkich Psów.
Następnie przechodzimy do cech charakteru: nudny czy ciekawy ? smutny czy wesoły ? szczodry czy skąpy ? i tak dalej... Superlatywy dają Ci plus jeden, ułomności minus dwa. Musisz, po prostu musisz, być kimś SuperEkstraMega specjalnym albo dostajesz karne punkty i nie ma zmiłuj.
Czuję się jak ćwierć cienia "Idealnego Mężczyzny Dla Ciebie" naszkicowanego i zatwierdzonego przesz redaktorkę naczelną Cosmopolitan.
"Mniejsza już z tym ocenianiem i wycenianiem", pomyślałem, ja też ją oceniłem, każdy to robi... Tak naprawdę ten smutny fakt, że ludzie najpierw muszą wzajemnie się ocenić zanim się zakochują, nie jest jeszcze w tym wszystkim najgorszy. Siadam więc, przedstawiam się, ona wyjawia mi swoje imię i zaczynamy petting przed pettingiem, czyli punktowanie, które zadecyduje o tym czy dojdzie do jakiegokolwiek pettingu.

Przeszedłem test. Byłem tego niemal pewien, bo coraz rzadziej zerkała na swój zegarek. Grupa przeskoczyła na późniejsze standardy Duke'a Ellington'a, które wprawiły wszystkich obecnych w melodyczny, kojący trans a później saksofonista, swoimi solówkami, roztoczył przed nami swoje ciepło i prawdziwą pasję dla instrumentu. Ja i Wybawicielka mojej zbłąkanej duszy, zamówiliśmy po jeszcze jednej lampce. Z oklepanego tematu "opowiedz mi coś o sobie" przeskoczyliśmy na jeszcze bardziej oklepany temat byłych związków. Nigdy nie poznaje się zagajanej osoby tak dobrze, jak w wyniku rozdrapywania ran i masochistycznej katorgi wspominania o swoich byłych. Dziesiątki tego rodzaju rozmów nauczyły mnie, że nigdy nie wychodzą one nikomu na dobre. Jeżeli związek był totalną pomyłką, to jest Ci przykro kiedy w myślach przechodzisz przez te same wewnętrzne katusze. Jeśli natomiast był udany a mimo tego się zakończył, to jest Ci przykro po stracie czegoś cennego. Profesjonalnie, rozmowę o byłych związkach nazywa się Chujnią z Patatajnią. Choć nie było to przeze mnie niespodziewane, temat przebytych związków przerodził się w luźną rozmowę "o nas". Cierpliwie czekam, aż wysunie mi swoje miłosne żądania, niczym terrorysta w Banku Uczuć. Patrzę w jej oczy, słucham jednym uchem a wypuszczam drugim. W zwolnionym tempie obserwuję jak Wybawicielka przechodzi metamorfozę, przeistacza się w Trucicielkę.
W tym momencie następuje bezsprzeczna i natychmiastowa eksterminacja romansu. To właśnie ta chwila kiedy ludzie z namysłem i bezwzględnością pozbawiają uczucie wolności. Mówią "nie chcę się teraz wiązać na stałe", albo "mam już dosyć szaleństw, szukam czegoś poważnego", albo "potrzebuję tylko seksu i niczego więcej, nie mam czasu na związek", albo "w grę wchodzi tylko partnerstwo otwarte. nie chcę się uwiązać", albo... Bariera, za barierą, za barierą. Odcinają skrzydła własnym uczuciom i zrzucają je z wieżowca. Obtaczają swoje serca w betonowej zaprawie kontroli i spuszczają je na dno koryta rzeki, obserwując spokojnie jak tonie w beznadziei. Każdy chce wiedzieć na czym stoi, czego się spodziewać. Całymi masami zawładnęły kontrolowane romanse. "Pieprz mnie; dziś mnie nie pieprz; pieprz mnie teraz, bo później wychodzę pieprzyć się z kimś innym". Szukanie książąt z bajek i królewien z baśni przez całe lata, odstraszyło ludzi od rzucania się w wir uczuć. Różnice poglądów, rozczarowania zachowaniami i wszelkiej maści zawody miłosne, sprawiły że chcą zdominować spontaniczność a jednocześnie nadal oszukiwać się, że wcale tego nie robią. To nie są czasy romantyzmu, gdzie Romeo i Julia, pomimo wszelkich przeszkód, podziałów i niedogodności, kochają szaleńczo. To dwudziesty pierwszy wiek, bezlitosny okres namaszczony wieczną, zimną kalkulacją, gdzie każdy chce być kochany, ale nikt nie chce prawdziwie się zakochać.

Spoglądam na zegarek chociaż nigdzie się nie spieszę. Robię to kilka razy, tak by zauważyła. Zaczynam przepraszający monolog i wkładam powoli płaszcz. Wyjmuję pieniądze za zamówione przez nas wino, kładę je na środku stołu i starannie zasuwam krzesło. Zanim odchodzę pytam:
- Byłaś kiedyś zakochana ? Prawdziwie zakochana, do szaleństwa ?
- Byłam wystarczająco zakochana, by nie pozwolić już nikomu zranić się tak bardzo - odpowiada stanowczym tonem. Po jej ustach przemknął nikły cień smutku.
- Rozumiem - odpowiadam i nie maskuję swojego powracającego przygnębienia - Czy mogę liczyć na Twój numer telefonu ?
Wyjmuje z torebki pstrokaty długopis pokryty sercami w odcieniach czerwieni, różu i fioletu. Na serwetce wyjętej z pod kieliszka zapisuje kolejno cyfry a następnie podaje mi go bez przekonania.
- Doceniam to, że chcesz być miły, ale oboje wiemy, że nie masz zamiaru zadzwonić - mówi z lekkim uśmiechem na ustach.
- Masz rację. Przepraszam. - odpowiadam spuszczając wzrok.
- Nie przepraszaj. Nic się nie stało... W takim razie do nie usłyszenia. - mówi z sarkazmem w głosie.
- Żegnaj - odpowiadam i wychodzę z powrotem w objęcia zimna.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz